Czwartek, 21 Listopad
Imieniny: Cecylii, Jonatana, Marka -

Reklama


Reklama

„Król kur” mieszka w Kolonii (zdjęcia)


Bartosz Samsel z Kolonii to zaledwie 20-letni młody człowiek, którego charakteryzuje... kontynuacja rodzinnych tradycji. Rzadki to przypadek, gdy wnuk przejmuje hobby po dziadkach i robi z tego biznes. I to biznes szczególny, bo oparty o... jajka. Siedem miesięcy temu Bartosz odbudował to, co przed laty stworzyli jego przodkowie i prowadzi hodowlę kur niosek, a wraz z nią zajmuje się produkcją jajek.


  • Data:

Jesteś jedynym wnukiem swoich dziadków?

 

Wnukiem to właściwie jedynym, bo poza mną są jeszcze dwie wnuczki. Dziadkowie mieli troje dzieci, w tym mojego tatę. My, czyli moi rodzice i dziadkowie, mieszkamy wspólnie w Kolonii, ciocia też – ale osobno, a trzeci z rodzeństwa, czyli mój wujek Karol – w Olsztynie.

 

To wspólne mieszkanie spowodowało, że zająłeś się tym, czym dawniej dziadkowie?

 

Nie całkiem. Uważam, że to jest fajny biznes i po prostu tych kur na podwórku mi brakowało, jakoś tak było pusto...

 

 

To opowiedz historię tego rodzinnego przedsięwzięcia.

 

Dziadkowie właściwie nigdy nie mieli nic wspólnego z rolnictwem, poza tym, że babci tata, a mój pradziadek był rolnikiem. Mieszkali w Czarni, gdzie ten pradziadek prowadził skup jajek, więc pewnie hodowanie kur i ta produkcja to już uwarunkowanie od kilku pokoleń. Dziadek pracował w wielu miejscach, nawet w kopalni, babcia była nauczycielką. Właśnie w Kolonii, dokąd przyjechali w 1968 roku, uczyła matematyki. Swoją „przygodę” z kurami dziadkowie rozpoczęli już w 1989 roku, a ja – jako dzieciak – tej hodowli się przyglądałem, pomagałem... Jakoś tak zawsze byłem z tymi kurami związany, a one ze mną. Później dziadek poważnie zachorował i walka o jego zdrowie zdominowała życie rodzinne. Hodowla kur została zlikwidowana w 2016 roku. Przez te kolejne lata bardzo mi tych niosek brakowało. Podwórka wydawały się takie puste... I kiedy przyszedł czas, bym – już jako dorosły – zrobił coś z własnym życiem, uznałem, że będę robił to, co dziadkowie.

 

Ale w międzyczasie miałeś jakieś inne marzenia, odmienne wizje własnej przyszłości?

 

Za bardzo nie pamiętam, ale nie byłem „odmieńcem”, pewnie chodziło mi po głowie bycie żołnierzem albo policjantem. Na pewno nie chciałem być strażakiem. Myślałem też o tym, żeby zostać piłkarzem, bo lubiłem brać w piłkę, ale też chciałem być muzykiem, bo grałem na gitarze. Ostatecznie po podstawówce w Kolonii, gimnazjum w Świętajnie i szczycieńskim ogólniaku zostałem zaocznym studentem gdańskiej Politechniki na kierunku: elektrotechnika. Kończę teraz pierwszy rok.

 

 

To jakby zupełnie nie pasuje do kur... Skąd ten kierunek?

 

To trudne pytanie, bo ja sam do końca nie wiem. Może dlatego, że jestem tzw. „umysł ścisły” i jak myślałem o studiach, to w grę wchodziły jedynie kierunki właśnie ścisłe. Wydawało mi się, że ta elektrotechnika daje mi jakieś gwarancje na przyszłość. To taki nazwijmy to – plan B – na wypadek, gdyby biznes z kurami i jajkami z jakiegoś powodu nie wypalił. Na tę chwilę jednak hodowla tych kur jest dla mnie priorytetowa i zamierzam ją rozwijać. Po prawdzie, to najbardziej do studiowania i uzyskania przeze mnie dyplomu przekonują mnie rodzice. Czasem wygląda to tak, że im bardziej zależy niż mi. Ale jak już studiowanie rozpocząłem, to skończę, bo nie lubię, w żadnej dziedzinie, zostawiać czegoś niedokończonego.

 

Zajmijmy się więc kurami. Ile ich obecnie hodujesz?

 

Po podwórku chodzi 350 niosek i kolejne 350 młodych, które zaczną się nieść już niedługo. Starsze kury to rasa messa, a młode – rosa. Różnica w rasach sprowadza się do wagi i wyglądu kur i ich jajek. Obie te rasy dobrze się sprawdzają przy hodowli z wolnego wybiegu, a taką wyłącznie prowadzę.

 

 

To ważne?

 

Okazuje się, że bardzo. Powiem tak – handlarz ze mnie żaden. Naprawdę się do tego nie nadaję, ale te jajka po prostu sprzedają się same. Właśnie dlatego, że pochodzą od kur z tego tzw. wolnego wybiegu. Co ciekawe i ważne, i co mnie osobiście bardzo cieszy to to, że osoby, które te jajka kupują, zwracają większą uwagę nie na walory smakowe, które oczywiście też są, ale właśnie na to, w jaki sposób traktowane są kury, od których pochodzą. Myślę, że to właśnie klienci, nabywcy w niedługim czasie doprowadzą do tego, że chów klatkowy, który uważam osobiście za niehumanitarny, zaniknie całkiem.


Reklama

 

Czy jeszcze coś szczególnego tkwi w twoich jajkach, tzn. twoich kur?

 

Przede wszystkim pasza. Bo wzorem moich dziadków, zresztą przez nich nieustannie wspierany i szkolony, używam wyłącznie naturalnej paszy, przez siebie przygotowywanej według dziadkowej receptury. W czasie największego rozwoju hodowli dziadków ich farma składała się z co najmniej 6 tysięcy kur. Co roku kupowano dla nich 30-40 ton pszenicy, soję i inne składniki paszowe, ale naturalne. Kiedy dziadek zachorował, a babcia sama zajmowała się tymi kurkami, to codziennie z hal, w których znajdują się gniazda, musiała do specjalnej piwnicy, gdzie jest chłodno, przenieść blisko pięć tysięcy jajek. To ogrom wcale niełatwej pracy.

 

Jednak się jej podjąłeś...

 

To była naturalna kolej rzeczy. Urodziłem się w 2000 roku i właściwie wśród kur się wychowywałem. I jak teraz tak sobie przypominam, to chyba zawsze chciałem się kurami zajmować. Kiedy jesienią ubiegłego roku powiedziałem dziadkom i rodzicom, że chcę odbudować hodowlę kur, byli uszczęśliwieni. Przyznam też, że i moja własna sytuacja rodzinna spowodowała, że musiałem szybko zająć się czymś zarobkowo.

 

Jaka sytuacja?

 

Cóż... Zostałem tatą. Mój synek – Olek - ma teraz rok i miesiąc. Natalia, moja dziewczyna, wspierała mnie i wspiera nadal. Wspólnie jeździliśmy na samym początku poszukiwać rynków zbytu: odwiedzaliśmy bazary, sklepy...

 

Czyli można powiedzieć, że prowadzicie tę hodowlę wspólnie.

 

Po części, bo Natalia ma swoją pracę, na szczęście niezbyt absorbującą czasowo: śpiewa w hotelu Gołębiewskim w Mikołajkach, w piątki i soboty wieczorami. A poza tym uczy się w szczycieńskim technikum hotelarskim. Poznaliśmy się w gimnazjum, bo Natalia jest ze Świętajna.

 

Roczny synek... To – jakby to powiedzieć – oboje wcześnie zaczęliście...

 

Bo ja wszystko robię szybko (śmiech). Olek rodził się w czasie, gdy ja zdawałem maturę. Od momentu, gdy się dowiedziałem, że zostanę ojcem, wiedziałem, że mogę sobie pozwolić wyłącznie na studia zaoczne i że muszę szybko znaleźć źródło utrzymania. I – że powtórzę – w tym momencie powrót do hodowli kur był naturalny, bo miałem praktycznie całe zaplecze, które wcześniej stworzyli dziadkowie. Musiałem tylko kupić stado kur, paszę i zająć się pracą. Po prawdzie było mi łatwiej ruszyć z biznesem niż na stałe związać się z Natalią. To moja pierwsza i jedyna miłość, ale na początku ona mnie nie chciała... Chyba dopiero za trzecim podejściem zgodziła się ze mną umówić. Musiałem się więc mocno starać, ale najważniejsze, że moja wytrwałość została nagrodzona.

 

Jako świeży maturzysta i jednocześnie świeży tata skądś musiałeś mieć jednak środki na pierwsze zakupy?

 

Musiałem się zadłużyć... u taty. Na szczęście obyło się bez kredytów. Wbrew pozorom nie były to jakieś wielkie pieniądze, w sumie te podstawowe zakupy: stado i pasza to koszt około 15 tysięcy złotych. Ale to tak mało tylko dlatego, że całą resztę praktycznie miałem: budynki, gniazda, maszyny do przygotowywania paszy. Dziadek opowiada, że gdy zaczynał, to paszę dla kilku setek kur mieszał ręcznie, sam. Ja mam łatwiej. Właściwie to moim jedynym problemem i niewiadomą na początku była kwestia zbytu. Bo o ile łatwo było kupić stado kur i je nakarmić, korzystając z dziadkowych doświadczeń, to nie miałem w ogóle pojęcia czy uda mi się jajka sprzedać.

 

Jednak się udało?

 

Najpierw handel odbywał się, nazwijmy to, po znajomości. Mama pracuje w Olsztynku, w Tymbarku i tam dużo jajek woziła. Kupowali je jej koledzy z pracy. Jednego dnia, przed świętami wielkanocnymi, wzięła do samochodu 2 tysiące jajek i wszystkie wśród pracowników rozprowadziła. Na początku więc bardzo mi pomogła w systemie dystrybucji. Jeździłem sprzedawać jajka na jarmark w Myszyńcu, chociaż było trudno, bo jakoś się tam utarło, że jak jajko ma ciemną skorupkę, to pochodzi od kur z chowu klatkowego, a to nieprawda. Wtedy, na początku, zwyczajnie się bałem iść do właścicieli sklepów. Kiedy się odważyłem, chyba dopiero w lutym, zacząłem w Mikołajkach. W Spychowie i Świętajnie zacząłem współpracę ze sklepami dopiero ze dwa miesiące temu. Efekty przerosły moje najśmielsze oczekiwania. W sklepach wywieszono takie duże napisy, że jajka pochodzą z hodowli w Kolonii, z wolnego wybiegu i zdrowej paszy, i okazało się, że to bardzo przyciągnęło klientów. Nadal przyciąga, bo naprawdę, chociaż produkowane przeze mnie jajka są dostępne obecnie tylko w trzech sklepach (Spychowo, Świętajno i Mikołajki), to schodzą można powiedzieć – na pniu. Pozostałe sprzedawane są w detalu – ludzie po prostu po nie przychodzą czy przyjeżdżają, sam też rozwożę. Teraz, gdy kolejne stado zacznie się nieść, zapewne będę nawiązywał współpracę także z innymi sklepami.

Reklama

 

 

Babcia wspominała, że prowadzona przez nich hodowla miała rozbudowaną sieć zbytu. Czy dawni klienci dziadków wracają teraz do ciebie?

 

Zdecydowanie. To, że farma moich dziadków cieszyła się powodzeniem i zaufaniem, też niewątpliwie pomogło i mojej działalności. Handlowe powiązania babci i dziadka wracają, nie tylko w zakresie zbytu, ale i na przykład zakupu składników do paszy. Nie ulega wątpliwości, że doświadczenie dziadków, ich wiedza i znajomość branży powoduje, że ja nie poruszam się najeżoną przeszkodami ścieżką, ale niemal autostradą. I mogę rozważać rozwój przedsiębiorstwa. Chociaż, przyznam szczerze, że gdy zaczynałem, w listopadzie ubiegłego roku, to nawet przy takim wsparciu, jakie mam, nie przypuszczałem, że tak szybko zacznę rozbudowywać stado i myśleć o kolejnych inwestycjach.

 

Jak sądzisz, czy będzie to twoja przyszłość do emerytury? Z tego co słyszałam, to nie tylko ty jesteś związany z kurami, ale one z tobą. Gdy pojawiasz się na podwórku chodzą za tobą krok w krok, jak koty czy psiaki. To chyba nie jest takie zwyczajne?

 

Faktycznie tak jest, ale nie mam pojęcia, dlaczego. Wszyscy się śmiejemy, że kury mamy bardzo towarzyskie. A czy do emerytury? Bardzo bym chciał, żeby to było moje zajęcie do później starości. Lubię tę pracę, lubię być sam sobie szefem. Jestem przekonany, że nawet jak zostanę już inżynierem elektrotechnikiem, to praca w tym zawodzie nie da mi tyle satysfakcji, co hodowla kur. To może dziwne, może dla wielu moich rówieśników niezrozumiałe, bo we współczesnym, informatycznym świecie, takie wydawałoby się średniowieczne zajęcie nie jest cool, ale nie muszę być „modny”, ani „na czasie”. Owszem, znajomi, rówieśnicy śmieją się, gdy na pytanie: „co robisz?” odpowiadam, że hoduję kurki. Nie wiem, czy śmieją się, bo to w ich mniemaniu niepoważne zajęcie, czy też nie dowierzają. Przestają się śmiać, gdy mówię im, ile mam tych kur. Ale nie przejmuję się takimi reakcjami i właściwie dziwię się, że taka działalność, produkcja żywności nie cieszy się powodzeniem, kiedy to jest naprawdę dobry biznes. I raczej trwały, bo cokolwiek się nie będzie działo, to przecież ludzie jeść nie przestaną. A najważniejsze – że robię to, co naprawdę lubię, a że kury za mną chodzą... Może czują, że je lubię. To taka miłość z wzajemnością. Jak bym podsumował te swoje pierwsze i jedyne jak dotąd 20 lat? Jestem spełniony: buduję dom (nawet jeśli właściwie z tatą), posadziłem niejedno drzewo, mam syna... Udało mi się więc wykonać wszystkie „męskie” obowiązki. Teraz już mogę tylko się rozwijać, się i moją kurzą farmę. I – oczywiście rodzinę. Szczęśliwi są dziadkowie, że ich ciężka, wieloletnia praca w budowę farmy nie poszła na marne, szczęśliwi są rodzice, bo choć zajmuję się kurami, to także studiuję, na czym im bardzo zależy, szczęśliwy jestem ja, bo robię to, co naprawdę chcę, i – mam nadzieję – szczęśliwa jest Natalia i synek Olek. I niczego mi więcej nie trzeba.



Komentarze do artykułu

Mariusz Mioduszewski

Nieustannie kupujemy jajka ???????????? u Bartosza dla całej naszej rodziny. Wczoraj kupiłem 450 szt. Niech mu się wiedzie ????????, do odważnych i pracowitych świat należy❗

dar

Fajny artykuł. Fajny człowiek. Fajna energia. Nastraja optymizmem. Powodzenia młody człowieku.

Mariusz Mioduszewski

Kupuję jaja dla całej rodziny jak tylko jestem w Kolonii i szczerze polecam. Są świeże i doskonałe w smaku. Super ludzie ????????❗

olek

super dobry biznes gratuluje ci i pozdrawiam

Graz

Oby więcej takich młodych, pozytywnie zakręconych ludzi. Życzę powodzenia w biznesie i szczęścia w życiu osobistym

Brawo!

Już dawno nie czytałam wywiadu z tak pozytywną osobą. Powodzenia!

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama