Od 1 kwietnia zablokowana została możliwość samodzielnego zlecania wykonywania testów, nie jest stosowana kwarantanna ani izolacja, nie ma już obowiązku noszenia maseczek w przestrzeni publicznej. Generalnie zniesione zostały wszystkie obostrzenia jako obowiązek, chociaż zalecane jest ich stosowanie. Obowiązek dotyczy jedynie placówek służby zdrowia. Można więc powiedzieć, że administracyjnie pandemia się skończyła, chociaż stan pandemii odwołany nie został. Z przyczyn powiązanych z koronawirusem zmarło w powiecie szczycieńskim 270 osób. Czy więc faktycznie minęło zagrożenie? O tym między innymi rozmawiamy z Tomaszem Liwartowskim, dyrektorem szczycieńskiego sanepidu.
Czy w Szczytnie i powiecie nie ma już chorych na covid-19?
Oczywiście, że są. Osoby chore nie pozostają jednak już pod „opieką” sanepidu, a jedynie lekarzy. Chorzy przebywają na zwolnieniach, ale ścisłej kwarantanny czy izolacji się nie stosuje. Takiej urzędowej. Obowiązują „zwykłe”zasady przy L-4 czyli – można rzec – samoizolacja.
A kwarantanna?
Nie ma już np. kontrolowania przez policję, czy osoby, które zostały poddane kwarantannie czy izolacji stosują się do tego obowiązku. Zniesiona została izolacja, a zatem także kwarantanna, np. w odniesieniu do domowników.
Co więc ma do roboty sanepid?
Jeszcze ma. Covid-19 jest wpisany na listę chorób zwalczanych z urzędu. Dlatego każdy lekarz, który stwierdza zachorowanie na covid-19, potwierdzone testem, ma obowiązek zgłosić taki przypadek do sanepidu. Na podstawie takiego zgłoszenia my przeprowadzamy tzw. dochodzenie epidemiologiczne. W jego efekcie uzyskujemy informację o osobach, które mogły mieć kontakt z wirusem. Jeśli ustalimy, że zachorowanie wskazuje na istnienie ogniska chorobowego, możemy jeszcze objąć osoby zagrożone kwarantanną. Różnica jest taka, że w czasie gdy pandemia trwała, było to obowiązkowe, obecnie jest fakultatywne.
Na dziś – czy takie ogniska w powiecie są?
Są pojedyncze zachorowania, ale ognisk nie ma. Gdy w szczytowym okresie było średnio nawet do stu zachorowań dziennie, to obecnie jest takich zgłoszeń kilka albo nawet i wcale.
Jak to możliwe, że pandemia tak sobie nagle wygasa ministerialnym rozporządzeniem. Wirus umie czytać?
Fakty są takie. W tej chwili zlecić wymaz po podjęciu podejrzenia zarażenia, może jedynie lekarz. Wcześniej była możliwość zlecania także przez sanepid (teraz też, ale w bardzo ograniczonym zakresie), ale też każdy mógł to zrobić indywidualnie, z własnej inicjatywy każdego człowieka, który z jakichkolwiek powodów chciał się upewnić co do własnego stanu zdrowia. Obecnie już takiej możliwości nie ma. Skoro nie ma badań, to nie ma też stwierdzanych przypadków zachorowania nawet takich, które przebiegały bezobjawowo.
Trudno jednak przyjąć, że takich zachorowań nie ma...
Tyle że nie są one ujawniane. Lekarz zleca przeprowadzenie testu opierając się o objawy zachorowania. Czy chory taki test zrobi – to inna sprawa. Punkt testowania w szpitalu, który swego czasu był czynny 24 godziny na dobę, obecnie działa przez godzinę dziennie. Obecnie osoby chore, które wymagają hospitalizacji, nie są już leczone na wydzielonych oddziałach covidowych, lecz zakaźnych, na których są osoby także z innymi schorzeniami zakaźnymi.
Czyli od 1 kwietnia covid-19, z ogromnego, światowego, śmiertelnego zagrożenia, stał się mocniejszą grypą. Czy to może oznaczać, że to zagrożenie, którym byliśmy karmieni przez dwa lata, było na wyrost?
Absolutnie się z tym nie zgadzam. Zaprzeczam tak postawionej tezie. Sam koronawirus mutował, ewoluował. Zmieniała się jego zjadliwość, stąd mieliśmy kilka jego kolejnych wersji, aż do omikrona. Wirus stawał się bardziej zakaźny, czyli szybciej i łatwiej atakował kolejne osoby, ale mniej zjadliwy, czyli przebieg choroby przy kolejnych wariantach był mniej dolegliwy. Było mniej śmiertelnych przypadków, nie aż tak wielu chorych wymagało hospitalizacji. Równolegle, w miarę zwiększania się liczby osób zaszczepionych, także zmniejszała się zachorowalność, a głównie intensywność przebiegu choroby. Te wszystkie czynniki łącznie spowodowały, że covid-19 nie jest już uznawany za tak duże zagrożenie, jak to było na początku.
Czy nie logiczniejsze jest, że wirus będzie coraz bardziej niebezpieczny w miarę mutacji?
Wręcz przeciwnie. To podstawowa zasada w naturze. Każdy organizm, w tym także pasożyty czy patogeny, mają jeden cel: przetrwać. Jeśli więc wirus funkcjonuje w ciele żywiciela, w przypadku rzeczonego koronawirusa – w ciele człowieka, to przecież nie zależy mu na tym, by się tego żywiciela pozbywać. Stąd te mutacje, o których wspomniałem, szły w kierunku takim, by żywicieli było coraz więcej, ale żywych. Dlatego wirus, w kolejnych swoich odmianach, był bardziej zaraźliwy, czyli dbał o coraz większą liczbę żywicieli, ale mniej zjadliwy, czyli nie chciał już zabijać.
Zatem zniesienie ograniczeń i obostrzeń było zasadne?
Z racji własnej wiedzy i doświadczenia powiem tak. Obowiązku nie ma, ale stosowanie środków ochrony, z własnej i nieprzymuszonej woli, uważam za wskazane i zasadne. I to nawet nie dotyczy tylko koronawirusa, ale nawet grypy. Zresztą, przy wystąpieniu typowych objawów: gorączki, kaszlu itp., nie jesteśmy w stanie samodzielnie, bez badań, stwierdzić, jaki wirus nas atakuje. Ale mamy pewność, że możemy tym wirusem „obdarzyć” inne osoby. W takim przypadku należy więc stosować te podstawowe DDM: dystans, dezynfekcja, maseczka. Nam to nie zaszkodzi, a my – nie zaszkodzimy innym. Niezmiennie też ważne są szczepienia i do nich zachęcam. Jak dotąd to jedyna skuteczna ochrona, jeśli nawet nie przed samą chorobą, to co najmniej przed jej poważnymi konsekwencjami.
Liczba w pełni zaszczepionych:
mazur
Uczniowie Pasteura I Kocha zabrali głos.
Ja
Teraz dajcie dyrowi medal...
Szczytno
Chyba wyliczenia w tabelach Wam się trochę pomyliły. ????
Krzysztof
Jedna wielka bzdura.