Wójt to przestępca (?) - taką opinię o włodarzu gminy Jedwabno ma jeden z sezonowych mieszkańców Dłużka. Jest przekonany, że podejmowane przez gminę działania są opieszałe, a brak oczekiwanych przez niego efektów – wręcz zamierzony. Wójt Sławomir Ambroziak, oczywiście, z zarzutami się nie zgadza. A problem, niemal jak w „Samych swoich”, tkwi w... płocie. A wszystko głównie przez to, że pojęcia: „moje”, „twoje” czy „nasze” są różnie rozumiane i stosowane.
Andrzej Filipecki, formalnie z Warszawy, obecnie już 90-letni nobliwy pan, związał się z powiatem szczycieńskim przed bardzo wielu laty, gdy jako saper i dowódca wielu żołnierskich poddodziałów przyjeżdżał tu na ćwiczenia. Nabył działkę w Dłużku i tam, od wielu lat, wraz z żoną spędza lwią część każdego roku.
- Przyjeżdżamy zwykle przy końcu kwietnia, a wracamy do stolicy około połowy października – mówi.
Do pierwszej nabytej działki z czasem dołączyła kolejna, a trzy lata temu – jeszcze jedna, która pierwotnie stanowiła prowadzącą wzdłuż szeregu działek rekreacyjnych drogę, należącą do skarbu państwa. I kawałki tej drogi zostały sprzedane właścicielom posesji, przylegających doń z obu stron. Działeczka, o którą pan Andrzej powiększył swój już posiadany areał, szczytem przylega do drogi gminnej, która w tym miejscu się właściwie kończy.
Właściciel chciałby móc się tą drogą poruszać, ale aktualnie jest to niemożliwe, bo na części tej gminnej drogi stoi płot jednego z sąsiadów. Tuż po zakupie pan Andrzej i inny z jego sąsiadów uruchomili w gminie procedurę, której celem jest udrożnienie tego skrawka drogi. Postępowanie trwa więc już blisko trzy lata, tyle że wciąż nie ma zadowalających efektów. I to głównie jest powód, dla którego Andrzej Filipecki złorzeczy gminnym władzom. Już złożył do sądu pozew przeciwko samorządowi, a rozważa także pociągnięcie samego wójta do odpowiedzialności karnej.
- Uważam, że wójt nie dopełnia swoich obowiązków, że postępowanie w tej sprawie jest zbyt przewlekłe, a przy tym jest to działanie na szkodę finansową gminy, bo właściciel tego nielegalnego płotu powinien być obciążony kosztami za zajęcie pasa drogowego. Poza tym na wiele pism i wniosków o informacje wójt mi po prostu nie odpowiada – uzasadnia pan Andrzej. - Żona przez tę całą sprawę dostała ciężkiego zawału, ja też zdrowy nie jestem, młody też nie, a chciałbym tę nieruchomość zostawić wnukom bez obciążania ich problemami – dodaje.
Z tym, że fragment gminnej drogi został bezprawnie zagarnięty, wójt Sławomir Ambroziak się zgadza. I tylko z tym.
- Kiedy rozpoczęła się ta sprawa najpierw zleciliśmy geodecie wytyczenie granic działek i drogi – mówi. - Później przeprowadzona została wizja lokalna, podczas której stwierdziliśmy, że doszło do szeregu naruszeń granic. Pan Filipecki zajął niewielki fragment drogi swoim ogrodzeniem z furtką, inny z właścicieli na gminnym gruncie nasadził drzew, które później usunął, ale pozostały pniaki uniemożliwiające wykorzystanie tego skrawka gruntu zgodnie z jego drogowym przeznaczeniem, a jeszcze inny z właścicieli posesji przylegających do tego fragmentu drogi rzeczywiście jego sporą część „przyłączył” do własnej działki, stawiając płot.
Jak informuje wójt, wszystkie osoby, które naruszyły drogową własność gminy, zostały wezwane do usunięcia szkód.
- I po części zostało to wykonane. Między innymi właśnie pan Filipecki cofnął swój kawałek ogrodzenia z furtką tak, że już w gminną drogę nie wchodzi. Jednakże jeden z właścicieli nakazu nie wykonał i wszystko wskazuje na to, że dobrowolnie tego nie uczyni. Nad tym zagadnieniem pochylają się gminni urzędnicy i prawnicy. Już zapadły decyzje, że wobec nieskuteczności wielu podejmowanych prób, by rzecz tę załatwić polubownie, skierujemy tę sprawę na drogę sądową.
W ocenie wójta Ambroziaka trwający konflikt ma drugie dno i podłoże.
- Z moich informacji wynika, że właściciele posesji, którzy obecnie uczestniczą w tym konflikcie, jak i paru innych, mieli dogodny dostęp do swoich nieruchomości drogą, która obecnie już nie istnieje (każda z posesji ma dostęp do drogi publicznej z drugiej strony). Jej fragmenty zostały tym osobom sprzedane przez samorząd powiatowy, który w tym przypadku reprezentował Skarb Państwa. Ta sprzedaż była zasadniczo „przyklepaniem” istniejącego status quo. Bo właściciele przylegających nieruchomości zajęli fragmenty tej wyprzedanej już drogi państwowej przed wielu, wielu laty prawem kaduka, włączając je do własnych nieruchomości i zagospodarowując, na przykład nasadzając drzewa. Pan, z którym będziemy się obecnie sądzić o zagrodzony fragment drogi gminnej, twierdzi, że tak dawno ją sobie wygrodził, że nabył do niej praw przez zasiedzenie. Czy sąd też takie stanowisko zajmie – trudno powiedzieć. Z doświadczenia jednak wiem, że takie sprawy mogą się przed sądem ciągnąć latami.
Pazerność.
A co z płaceniem przez tyle lat ?, złodziej i jeszcze sobie jakieś prawa roszczy.