Dla Rafała Kiersikowskiego, radnego powiatowego ze Szczytna, i Pawła Salamuchy, miejskiego radnego, udział w wyborach prezydenckich nie był tylko formalnością. Obaj pokonali ponad 1200 kilometrów, by zagłosować w Ambasadzie RP w Brukseli.
Jak podkreślają, decyzja o podróży nie była spontaniczna. Do najbliższego punktu wyborczego musieli dotrzeć samochodem, a sama trasa zajęła im ponad 24 godziny. Wszystko po to, by – jak mówią – „oddać głos tam, gdzie akurat są, ale nie zapomnieć, skąd pochodzą”.
W belgijskiej stolicy pojawili się z wyprzedzeniem, zarejestrowani zgodnie z wymogami konsulatu. I choć głosowanie trwało zaledwie kilka minut, cała wyprawa miała dla nich znaczenie symboliczne. – To nie tylko kartka wrzucona do urny, to wybór przyszłości – zaznacza Rafał Kiersikowski.
Ich przykład pokazuje, że frekwencja nie musi zależeć od miejsca, a raczej od chęci. Szczytno – choć na chwilę – miało w Brukseli swój wyborczy głos.
Kamil
A ja kurde nie zrobiłem sobie zdjęcia z wrzucenia kartki do urny, a ludzie by se pooglądali...
Rafał
A planeta płonie...