Czwartek, 15 Maj
Imieniny: Bonifacego, Julity, Macieja -

Reklama


Reklama

W końcu robię, co chcę


 

- W podstawówce dostawałam trójki z plastyki, ale to mnie nie zniechęciło, bo wiedziałam, że stać mnie na więcej – mówi Teresa Brulińska, która od najmłodszych lat uwielbiała malować. Jej pasja przydała się potem w pracy.


  • Data:

 

- W podstawówce dostawałam trójki z plastyki, ale to mnie nie zniechęciło, bo wiedziałam, że stać mnie na więcej – mówi Teresa Brulińska, która od najmłodszych lat uwielbiała malować. Jej pasja przydała się potem w pracy.

 

Autor scenariusza - życie

Teresa Brulińska wychowywała się w Makowie Mazowieckim. Już od podstawówki jednym z jej ulubionych przedmiotów była plastyka, jednak mimo ogromnych starań, nauczycielka nie dostrzegała jej talentu. - Kiedyś było inaczej. Bogatsze dzieci miały piątki, a ja pochodziłam z rodziny robotniczej. Wdocznie nie opłacało się okazywać mi zainteresowania i poświęcać czasu – twierdzi kobieta. Wtedy jeszcze nie rozumiała, dlaczego dostaje trójki, choć jej prace docenił malarz, który ukończył akademię sztuk pięknych.

- Gościnnie uczył nas "Don Pedro", jak go wtedy nazywaliśmy. To on pokazał nam wszystkie podstawowe techniki malarskie, które przydały mi sie potem – wspomina.

- Gdy byłam w ogólniaku, wraz z dwoma przyjaciółkami zapisałyśmy się na zajęcia plastyczne w MDK-u, które prowadził Andrzej Kalina, obecnie światowej sławy grafik i mój przyjaciel. Ożenił się on bowiem właśnie z jedną z moich przyjaciółek. Jego nauki również wiele mi dały. Chciałam nawet iść na akademię sztuk pięknych, dlatego maturę zdawałam między innymi z plastyki – opowiada kobieta. Jednak los chciał, że się zakochała. Jak twierdzi uczucie było tak wielkie, że zostawiła wszystko i zaraz po maturze wyszła za mąż. - Pojechałam za ukochanym do Szczytna i malarstwo musiało odejść na boczny tor. Pojawiły się dzieci i praca. Przez dłuższy czas byłam księgową w studium nauczania przedszkolnego – opowiada.


Reklama

Przydatne umiejętności

Jednak to nie było jej powołaniem. - Dyrektor studium poprosił mnie kiedyś do siebie i powiedział, że nie widzi mnie na tym stanowisku. Wystraszyłam się, że stracę pracę, a on zaproponował, aby została nauczycielką. To było faktycznie odpowiednie zajęcie dla mnie – twierdzi. Brulińska wspomina, że kiedy uczyła w podstawówce w Romanach nie było pomocy dydaktycznych, więc wszystko trzeba było robić samemu. - Rysowałam obrazki, które miały pomóc moim podopiecznym w nauce. Na szkolne uroczystości szyłam im często stroje. Było tyle spraw, że nie było jednak czasu już na to, bym malowała to, co naprawdę sprawiało mi przyjemność – dodaje. Jednak zapał do szycia i robienia ozdób ręcznie pozostał.

Osobisty prezent

- Pracując w szkole zawsze zostawiałam jakieś materiały, wstążki, guziczki, sztywne papiery, itp. Nic się u mnie nie zmarnuje – mówi pani Teresa. Sama robi prezenty na bliskich i pudełeczka do nich. Także pocztówki wysyła tylko te wykonane przez siebie. - To bardziej osobiste niż coś kupione w sklepie, bo wkłada się to serce. W sumie mało zrobionych przeze mnie ozdób czy obrazów zostaje w domu. Wszystko rozdaje bliskim – dodaje. Co jednak dla kobiety najważniejsze na emeryturze mogła powrócić do swojej pasji. Malowania. - Uwielbiam impresjonistów i ich dzieła, a że jestem "odtwórcza", czyli maluję wszystko to, co zobaczę i mi się spodoba, to moimi pracami są głównie repliki z tego okresu – wyjaśnia. Jak wspomina już jeden obraz udało jej sie sprzedać. - Jakieś cztery lata temu podarowałam swój obraz na aukcję finału WOŚP. Został wówczas sprzedany za 50 złotych. Mogę się zatem zanotować na swoim koncie już jeden sukces na polu artystycznym – śmieje się pani Teresa.

Reklama

Patrycja Woźniak

fot. Patrycja Woźniak

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama