- Teraz stoimy przed jaskinią, z której napadł na nas faszystowski agresor. Zatrzymamy się dopiero wtedy, kiedy zrobimy porządek. Nie będzie litości dla nikogo. Kraj faszystów musi przemienić się w pustynię. - Taką informację, a raczej rozkaz wydał swoim żołnierzom w momencie wkroczenia do Prus Wschodnich dowódca 3. Frontu Białoruskiego generał Iwan Czerniachowski. Krasnoarmiejcy gwałcili, podpalali i rabowali, odpłacając się tym samym za okrucieństwa popełniane przez Niemców w Związku Radzieckim.
Wróg u bram
Mieszkańcy Prus Wschodnich na ogół zdawali sobie sprawę ze zbrodni SS i Wehrmachtu popełnianych na terenie Związku Radzieckiego. Najczęściej dowiadywali się o tym od przyjeżdżających na urlopy ojców, synów i braci. Pod koniec 1944 roku mieli pełną świadomość i obawy przed zbliżającą się Armią Czerwoną, która weźmie odwet za działania Niemców na terenie ich ojczyzny.
Prusy Wschodnie był pierwszym niemieckim obszarem, zajętym przez Armię Czerwoną w jej marszu na Berlin.
Ofiarami represji ze strony krasnoarmiejców była przede wszystkim ludność cywilna. Sowieci nie rozróżniali Mazurów i Warmiaków. Dla nich wszyscy byli Niemcami.
W swych odezwach do żołnierzy radzieckich, pisarz i korespondent wojenny Ilja Erenburg nawoływał: - Nie licz dni, nie licz kilometrów, licz jedynie trupy Niemców, których zabiłeś. Zabijaj Niemców - o to modli się twoja matka. Zabijaj Niemców - do tego wzywa cię Rosja. Nie wahaj się. Nie przepuszczaj okazji. Zabijaj.
Morderstwa, gwałty, pobicia, podpalenia, szaber były na porządku dziennym z cichym przyzwoleniem ze strony radzieckiej komendantury wojskowej.
Ucieczka z Prus
- W momencie ewakuacji ludności z Prus Wschodnich, my znajdowaliśmy się w dość bezpiecznym regionie Niemiec, nieopodal Magdeburga, natomiast rodzice przebywali nadal w Wałach. Chociaż ojciec wręcz w perfekcyjny sposób przygotował się do ucieczki, to nie udało mu się jej zrealizować w taki sposób, w jaki zaplanował.
Takim wozem uciekali rodzice Erwina Syski z Prus Wschodnich
Jak opowiada pan Erwin, w trakcie ucieczki na odcinku pomiędzy Elblągiem a Gdańskiem kolumna uciekinierów, w której znajdowali się również i jego rodzice została oskrzydlona przez nacierających na siebie żołnierzy radzieckich i niemieckich. Ojciec Erwina widząc zagrożenie, postanowił zjechać na bok i znaleźć schronienie w jakimkolwiek gospodarstwie. Nie więcej niż kilometr od drogi znalazł opuszczone gospodarstwo, w którym mógł napoić i nakarmić strudzone podróżą zwierzęta. Nie przewidział jednak, że nieopodal gospodarstwa będą się toczyć zaciekłe walki. – Mój ojciec opowiadał, że w ciągu zaledwie jednego dnia to miejsce przechodziło trzykrotnie z rąk niemieckich w radzieckie i na odwrót.
Niebezpieczny mundur
Po dwóch dniach czerwonoarmistom udało się w tej części Żuław pokonać Niemców. Do gospodarstwa, w którym przebywali rodzice Erwina wpadli krasnoarmiejcy. – Ze wspomnień ojca dowiedziałem się, że pierwsze co zrobili, to skrzętnie przeszukali cały dom w poszukiwaniu czegokolwiek, co nadawałoby się do zjedzenia. Moich rodziców wraz z towarzyszącymi im Sonią i Mikołajem, zamknęli w jednym z pomieszczeń gospodarskich. Po splądrowaniu domu, wzięli się za pakunki i tobołki, które przewozili moi rodzice na wozie.
- Przez brak zdrowego rozsądku mojej ciotki, która mieszkała w Wałach, rodzice mogli stracić życie. Jak opowiada pan Erwin, sowieci wyciągali kolejno wszystkie walizy i tobołki z wozu, po czym wysypywali ich zawartość na ziemię. W pewnym momencie z jednego z worków wypadł czarny mundur wojskowy. Radzieccy żołnierze zdębieli, ponieważ na patkach munduru widniały czaszki, które kojarzyły im się jednoznacznie tylko z SS i Gestapo.
- Ruszyli w kierunku pomieszczenia, w którym byli zamknięci moi rodzice. Uderzeniami kolb karabinów i licznymi kopniakami, wszyscy przetrzymywani zostali wypędzeni na środek podwórza. Najstarszy szarżą wśród czerwonoarmistów wykrzyknął, że daje dwie minuty czasu na to, aby ujawnił się właściciel munduru, a jeśli tego nie zrobi, to wszyscy zostaną rozstrzelani. Matka Erwina zaczęła krzyczeć i prosić po niemiecku sowietów o litość, co tylko rozsierdziło ich jeszcze bardziej.
Pomoc Soni
Całą sytuację zdołała uratować Sonia, która bardzo biegle znała język rosyjski. – Powiedziała, że wraz z Mikołajem są robotnikami przymusowymi i pracowali u moich rodziców, a mój ojciec ze względu na stałe kalectwo był niezdolny do służby w armii. O dziwo, ale czerwonoarmiści dali wiarę słowom Sonii.
Jak opowiadał pan Erwin, mundur do jednego z worków włożyła jego ciotka, która miała syna służącego w niemieckiej armii jako czołgista. – Podczas jednego z pobytów w domu zostawił zapasowy mundur i prawdopodobnie zapomniał go z powrotem zabrać. A moja ciotka z racji tego, że był zrobiony z bardzo ciepłego materiału, włożyła go do jednego z worków mając na uwadze fakt, że początek 1945 roku do najcieplejszych nie należał.
Dalsza ucieczka
Nazajutrz rodzice wraz z Sonią i Mikołajem wyruszyli w dalszą drogę. Po poprzedniej kolumnie nie pozostał nawet ślad. Popołudniem dołączyli do kilku wozów zmierzających w kierunku Gdańska. – Podczas jednego z postojów rozpoczął się ostrzał taboru, w którym znajdowali się moi rodzice. Dobrze, że zwierzęta były wyprzęgnięte, ale w pewnym momencie mój ojciec zauważył, że plandeka, która chroniła wóz, wskutek ostrzału i wybuchów granatów, zaczęła się palić.
Matka Erwina nie czekając długo, wraz z Sonią podbiegły do wozu ratować dobytek. W pewnym momencie wybuchł granat nieopodal dyszla. – Eksplozja była na tyle silna, że rozerwała dyszel na drzazgi, a te ciężko raniły moją matkę oraz w mniejszym stopniu Sonię, która w tym czasie stała za nią.
Rany matki Erwina były na tyle poważne, że uniemożliwiły jej swobodne poruszanie. Następnego dnia dotarli w okolice Gdyni, gdzie zostali zatrzymani przez radziecki patrol. Rosjanie widząc zranione kobiety i niepełnosprawnego ojca Erwina, postanowili dołączyć ich do rannych żołnierzy w utworzonym polowym lazarecie.
Wyjazd do Niemiec
Po częściowym zaleczeniu ran matki, rodzicom Erwina udało się dostać do transportu kolejowego jadącego w kierunku Niemiec. Dzięki temu wiosną 1945 roku znaleźli się w środkowej części Niemiec, a dokładnie w Dolnej Saksonii.
– Przez ten cały czas, przebywając w okolicach Magdeburga nie wiedzieliśmy, co dzieje się z naszymi rodzicami. Region, w którym się znajdowaliśmy, znalazł się w radzieckiej strefie okupacyjnej. Nie mieliśmy jakiegokolwiek kontaktu. – Ale nie trwało to długo. Po jakimś czasie rodzice nas odnaleźli i wspólnie zamieszkaliśmy w domu wujka.
Erwin Syska podczas spotkania niemieckich strażaków ochotników.
Rany odniesione przez matkę nie pozwalały jej na podjęcie jakiejkolwiek pracy. To samo było i z ojcem Erwina. Po jakimś czasie jego starszy brat otrzymał niewielkie gospodarstwo, które pozwalało im przetrwać. Również i tu dotarła kolektywizacja wsi, która była prowadzona przez ówczesne niemieckie, już komunistyczne władze. – Mój brat postanowił uciec do części zachodniej Niemiec. Po kilku miesiącach dołączyli do niego również i moi rodzice. Siostra Erwina również wyjechała na początku lat pięćdziesiątych do Niemiec Zachodnich.
- Na miejscu pozostałem tylko ja. Dodatkowym problemem, utrudniającym mi wyjazd do RFN było podjęcie przeze mnie służby we wschodnioniemieckiej milicji. Każdorazowa prośba o wyjazd do zachodniej części kraju spotykała się z kategoryczną odmową moich przełożonych.
W drugiej połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia Erwin Syska otrzymał telegram od brata, że matka znajduje się w bardzo złym stanie. - Telegram był potwierdzony, więc złożyłem kolejny wniosek o wyjazd w celu dowiedzenia matki i rodziny. Nie liczyłem na to, że będzie to pozytywnie rozpatrzone, ale jednak się zdziwiłem. W 1957 roku otrzymałem pozwolenie i wyjechałem do RFN, skąd już oczywiście nie powróciłem.
Erwin Syska jest już od dawna na emeryturze. Najpierw pracował jako policjant, a następnie nauczyciel. Po jakimś czasie zatęsknił ponownie za mundurem i zatrudnił się jako strażak. Mieszka nieopodal Hannoveru. Bardzo czynnie uczestniczy w życiu lokalnej społeczności oraz aktywnie udziela się niemieckiej straży ochotniczej. Jak sam przyznaje, sercem jest zawsze na Mazurach i o ile mu tylko zdrowie na to pozwala, bardzo chętnie odwiedza swoje rodzinne okolice i przede wszystkim Szczytno, do którego ma szczególny sentyment.
Opisy do zdjęć:
1. Takim wozem uciekali rodzice Erwina Syski z Prus Wschodnich
2. Erwin Syska podczas spotkania niemieckich strażaków ochotników.
Na ulicy Jana Pawła obok szkoły podstawowej na wodociąg czekaliśmy 70 lat na kanalizacje pewnie się nie doczekamy mimo że od kanalizacji dzieli nas 60 metrów
Henk
2025-04-17 08:25:38
Hm..... Rozumiem, że lepiej jak dzieci będą w dysfunkcyjnych rodzinach gdzie jest przemoc i alkohol? Te skrawki materiału to symbol ale to nie każdy może zrozumieć....
Ona
2025-04-16 16:21:49
Do Gościa: wieży - w tym kontekście. Ile można toczyć piany w tej kwestii?! Oczywiście, że obiekt powinien być zrewitalizowany i cieszyć swoją funkcjonalnością i estetyczną architekturą. Jest wreszcie włodarz, który chce ten problem rozwiązać. Trzeba wierzyć (sic!), że tak się stanie.
Mieszkaniec
2025-04-15 21:01:11
Karnet, który kosztuje 70 zł to nie jest wygórowana cena.
Xenia
2025-04-15 16:36:56
Wszystko ok , tylko żeby co niektórzy nie przychodzili z psem
Że tak powiem
2025-04-15 13:42:13
W artykule zapomnieliście wstawić wypomniane logo :|
Mieszkaniec
2025-04-15 13:26:39
Czy coś już wiadomo? Jest połowa kwietnia a autobusy dalej zatrzymują się na ul. Polskiej.
Mieszkaniec
2025-04-15 13:12:06
Koncerty dla bogatych turystów, nie dla biednych mieszkańców Szczytna. Szkoda !!!
Asia
2025-04-15 11:37:33
NIestety brawura i brak wyobraźni. W realu nie ma 5 żyć jak w grach komputerowych. Żal młodych ludzi.
Zuzia z III a
2025-04-15 11:30:18
Będą budować ośrodki i grodzić jezioro (patrz Rusałka), niedługo jeziora będą prywatne a dostęp do nich płatny tak jak w Nartach.
Pani Natura
2025-04-15 11:08:25