Czwartek, 21 Listopad
Imieniny: Cecylii, Jonatana, Marka -

Reklama


Reklama

Nie taki szpital straszny, jak go malują


Jowita Kalinowska w piątek, 14 stycznia, opuściła szczycieński szpital, a dokładniej – oddział covidowy. O 11-dniowym leczeniu opowiada. - Dlatego, że dziwią mnie negatywne, a zupełnie nieuzasadnione opinie – uzasadnia.


  • Data:

Kilka słów o sobie...

 

Mam 21 lat i byłam najmłodsza wśród pacjentów. W Szczytnie mieszkam od lutego, czyli niecały rok, z mamą i synkiem. Pracuję w jednej z miejscowych restauracji. To tak w skrócie.

 

Jak i kiedy złapała pani wirusa?

 

Nie wiem kiedy, ani nie wiem - gdzie. To mogło zdarzyć się wszędzie.

 

Objawy były na tyle niepokojące, że wybrała się pani do lekarza?

 

Nie sądziłam, że mam covid-19. Przypuszczałam, że powróciły problemy z trzustką, bo choruję na jej przewlekłe zapalenie. Z tego zresztą powodu pół roku temu też leżałam w szczycieńskim szpitalu. Byłam operowana, mam wstawioną protezę na tej trzustce. Stan był bardzo poważny. Opiekował się mną dr Troska i jestem absolutnie przekonana, że wtedy uratowano mi w szpitalu życie. Zresztą mam problemy nie tylko z trzustką, ale też m.in. z nerkami i już mnie w tym szpitalu kilkakrotnie leczono, skutecznie. W każdym razie objawy covidowe były dość podobne do tych trzustkowych i dlatego bardzo szybko poszłam do lekarza. Ze względu na te dodatkowe choroby zostałam w szpitalu.

 

Jaki był przebieg covida u pani?

 

Dość łagodny. Odczułam tę chorobę mniej czy może słabiej niż wszystkie inne. Właściwie jeden dzień było naprawdę źle. Bolały mnie mięśnie, było mi bardzo zimno, miałam mdłości. Lekarze uprzedzali mnie, że takie objawy mogą wystąpić, jeśli pojawią się problemy z trzustką. Później pojawił się wyczerpujący kaszel. Byłam bardzo osłabiona, tak dalece, że dwa razy zemdlałam. Ale to były moje objawy. W szpitalu przekonałam się, że każdy właściwie ma inne, szczególnie gdy ma jakieś choroby towarzyszące. Wtedy covid jakby atakuje to, co jest tą chorobą towarzyszącą osłabione.

 

Szczycieński szpital nie cieszy się dobrą opinią wśród mieszkańców...

 

Być może tych, którzy go po prostu nie znają. A ja znam, zarówno z przyczyn covidowych, jak i innych. Naprawdę opieka była bardzo dobra. Do sali ciągle ktoś zaglądał: pielęgniarze i pielęgniarki, a nawet salowe. Pytali o samopoczucie, o potrzeby, o to, czy np. coś kupić w sklepie, przynieść... Wszyscy byli pomocni, mili. I naprawdę zaangażowani...


Reklama

 

Skąd więc, pani zdaniem, te krytyczne opinie?

 

Myślę, że dużo zależy od samych pacjentów, od ich nastawienia. Podczas pobytu w szpitalu wiele rozmawiałam, i z personelem, i z pacjentami. Zdarzali się i tacy, którzy za swoją chorobę i za to, że znaleźli się w szpitalu, oskarżali wszystkich wokół, w tym właśnie głównie lekarzy i pielęgniarki. Jakby to była ich wina. Na wszystko reagowali negatywnie, nieufnie, czasem nie chcieli stosować czy poddawać się zabiegom leczniczym. Widziałam, jak ludzie w ciężkim stanie ze strachu odmawiali podłączenia pod respirator. Jedna pani wypisała się ze szpitala na własne żądanie, chociaż nie była wyleczona. Właśnie dlatego, że w internecie naczytała się negatywnych opinii.

 

Przypuszczam jednak, że nawet w najlepszej placówce na jakieś mankamenty można się natknąć...

 

To też kwestia indywidualnego nastawienia i oczekiwań. Bywa tak, że pacjentowi wydaje się, że jest jedyny i że każda pracująca na oddziale osoba jest wyłącznie na jego "usługi". Wtedy, gdy np. wzywana pielęgniarka nie pojawi się natychmiast, a po 2 czy 3 minutach, to już jest "zbrodnia". Powiem tak: jaki pacjent, taka opieka, ale nie odwrotnie. Oczywiście, że jak ktoś nigdy nie leżał w szpitalu, nie chorował poważnie, to się boi i zachowuje się tak, jakby oskarżał szpital za to, że się w nim znalazł. Jakby szpital i pracujący tam ludzie istnieli po to, by temu komuś zrobić krzywdę. A to przecież bez sensu. Zresztą w każdym miejscu, w każdej pracy jest tak samo. Jeśli ludzie są wzajemnie dla siebie życzliwi i mili, to atmosfera jest lepsza, lepiej się pracuje, każdemu jest przyjemniej. Szpital niczym się od innych miejsc nie różni. Może tylko w tym jest szczególny, że tu potrzeba nawet więcej tej życzliwości i zrozumienia, niż gdzie indziej.

 

Innymi słowy: była pani miła dla personelu, więc i personel był miły dla pani, i dlatego ma dobrą opinię?

 

Też. Ale nie tylko. To również efekt obserwacji. Widziałam zaangażowanie, wysiłek lekarzy i pielęgniarek. Widziałam salowe dbające o pacjentów. Zaglądające do sal, pytające czy pomóc, w czym pomóc... A przecież to nie należy do ich obowiązków, nie muszą... Widziałam, jak bardzo wszyscy dbali o to, by pacjenci byli bezpieczni, by nikomu nie zrobić większej krzywdy, niż już to zrobiła choroba. Maseczki, kombinezony... to na pewno utrudnia pracę, ale nikt ani na sekundę tych środków ochrony nie odrzucał. Kiedyś jedna pacjentka uznała, że chyba zna pielęgniarkę i prosiła o uchylenie maseczki, by mogła to potwierdzić. Ale pielęgniarka tego nie zrobiła.

Reklama

 

Przyjęła pani szczepionkę antycovidową?

 

Nie. Bałam się, że może mieć negatywny wpływ na moją trzustkę. Czy się teraz zaszczepię? Tak naprawdę – nie wiem. Może fakt, że już przeszłam chorobę, już mnie na jej skutki uodpornił. Ale nie chodzi o moje szczepienia bądź ich brak. Tylko o szpital i oddział covidowy. I podkreślam, że krytyka jest nieuzasadniona. A lekarze podkreślają, że stres i nerwy źle wpływają na proces leczenia. To też widziałam na własne oczy w szpitalu. I jestem przekonana, że to, w jaki sposób szpital i lekarzy, nie tylko w Szczytnie, postrzegamy i oceniamy, w dużym stopniu zależy od tego, jacy sami jesteśmy, jak się zachowujemy. I uważam też, że opinię o kimkolwiek i o czymkolwiek trzeba sobie wyrabiać w oparciu o własne doświadczenia, patrząc jednak nie tylko na otoczenie, ale na siebie też.

 

Czyli chętnie pani wróci do szpitala w razie potrzeby?

 

W razie potrzeby. To przecież nie kurort, pobyt w szpitalu to nie wczasy. Zawsze jest stresujący, zawsze budzi niepokój, tym większy, im poważniejsza jest choroba. Ale jeśli się zdarzy, a zważywszy na mój ogólny stan zdrowia zdarzy się na pewno, to wyląduję w tym naszym szpitalu pełna ufności, a przede wszystkim optymizmu. Bo ten mój optymizm pomoże lekarzom mnie leczyć.



Komentarze do artykułu

Pacjent

No gratuluję że się państwo do szpitala dostali bo ja kiedy przywiozłam ojca z ciężkim zawałem nawet do szpitala nie weszłam bo \"panie \" były tak zaangażowane w pełnienie nocnego dyżuru na izbie przyjęć nie raczyły nawet drzwi otworzyć tylko wysłały na nocną opiekę... Także cóż, nie było nam dane sprawdzenie jak \"opieka\" szpitala wygląda bo prędzej by człowiek umarł przy dzwonku przy drzwiach niż by otrzymał pomoc.

Pacjent

Cieszę się, że ktoś opowiedział o swojej szczycieńskiej historii szpitalnej w ten sposób. Bo ja również mam takie doświadczenie. Nie chorowałem wprawdzie na covid, a też i nie miałem żadnych znajomych wśród personelu. Skierowanie od lekarza rodzinnego - dla mnie bez sensu - ale żonka pogoniła. Przenicowali mnie tak. że wylądowałem w wielu poradniach i na paru terapiach, no i dobrze, bo dlatego żyję. Bo mnie się wydawało, że jak się zatoczyłem raz, albo dwa - to tylko, że może piwka za dużo przyjąłem. A to było zupełnie coś innego. A to coś odkryli nasi ludzie w szpitalu w Szczytnie. A tam mnie potraktowali jak małe dziecko. Ja z uśmiechem, to oni też do mnie z uśmiechem. Mnie wprawdzie do śmiechu nie było. Ale im też ten uśmiech numer 1200 nie przychodził łatwo. Też byłem świadkiem tych roszczeniowych pacjentów - tylko mnie tak boli, tylko mnie tak jest źle! Nie! Człowieku jesteś jednym z wielu, tak samo jak jedną z wielu jest osoba, która się tobą i paru innymi opiekuje. Tak mało serca...

Yoe

Szpital w Szczytnie uratował mi dłoń. Byłem tam w Październiku i dziękuję, za podejście do człowieka. W Elblągu i i Biskupcu wypieli się na mnie mimo że to tacy specjaliści. Tutaj podeszli fachowo i z wykorzystaniem nowych metod leczenia. Warunki szpitalne na poziomie.

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama