Życie pisze piękne historie. Ta, którą wspólnie tworzą Marzena i Andrzej Winniccy, wciąż trwa. Jest wyjątkowa, bo w całości oparta na dzieleniu się sobą z drugim człowiekiem. Małżeństwo od 11 lat jest rodziną zastępczą. Przez ten czas w ich domu bezpieczną przystań znalazło czternaścioro dzieciaków.
Poznali się przez internet. Nie przypuszczali, że z tej znajomości zrodzi się wielka miłość. Los jednak miał dla nich swój plan. Plan utkany z dobroci. Pani Marzena pochodzi z Dolnego Śląska. Tam się urodziła i wychowała. Pan Andrzej jest rodowitym pasymianinem. Kiedy zdecydowali, że będą razem, planowali zamieszkać w okolicach Wrocławia. W 2008 roku powiedzieli sobie sakramentalne tak.
- W tamtym okresie było ciężko ze znalezieniem pracy w moich stronach, dlatego żyliśmy na dwa domy – opowiada pani Marzena. - Co dwa tygodnie na weekend przyjeżdżałam do Pasymia. W piątek późnym wieczorem mąż odbierał mnie z dworca, a w niedzielę po południu na niego odwoził.
Tęsknota podjęła za nich decyzję. - Tak się nie dało żyć. Chcieliśmy być razem, a nie osobno, dlatego pół roku po ślubie zdecydowaliśmy się zamieszkać razem w moim rodzinnym domu – mówi pan Andrzej.
Zaczęło się od przyjaźni
Pani Marzena z wykształcenia jest nauczycielem edukacji wczesnoszkolnej. W swoich rodzinnych stronach działała w harcerstwie i pracowała w świetlicy jako animator.
- Nie wyobrażałam sobie innej pracy. To dawało mi największą satysfakcję. Kiedy w mojej rodzinnej wsi likwidowali szkołę postanowiliśmy powalczyć o świetlicę, w której byłoby miejsce dla dzieciaków z naszej okolicy – wspomina. - Udało się. Założyliśmy stowarzyszenie, a ja zaczęłam tam pracę na etat.
Nie ma więc co się dziwić, że kiedy na stałe zamieszkała w okolicy Pasymia pierwsze kroki w poszukiwaniu pracy skierowała do Domu dla dzieci. - Nie było wolnego etatu, ale zaproponowano mi, żeby przychodziła tam jako wolontariusz. Decyzja była oczywista – mówi.
Po kilku miesiącach placówka zaproponowała małżeństwu, aby zostali rodziną zaprzyjaźnioną.
- Oznaczało to, że będziemy mogli zabierać dzieciaki na weekendy – wyjaśnia pan Andrzej. - Oczywiście, zgodziliśmy się. I tak co tydzień inne dzieciaki do nas przyjeżdżały. Chcieliśmy być sprawiedliwi, więc mógł z nami spędzić czas.
Dwunastka to ich liczba
Wśród dzieci był też jeden chłopiec. I to od niego zaczęła się reszta życia państwa Winnickich. Mateusz bardzo ich polubił i nawiązał z nimi więź. Marzył, by z nimi zamieszkać. - Poproszono nas na rozmowę. Dowiedzieliśmy się wtedy o marzeniu chłopca i o tym, że możemy zostać dla niego rodziną zastępczą – opowiada pani Marzena. - Decyzja przyszła nam bardzo naturalnie. W ciągu kilku dni zaczęliśmy załatwiać formalności związane z zostaniem rodziną dla chłopca.
Przeszli kurs, uzyskali wszystkie pozwolenia i 12 grudnia 2012 roku, dwunastoletni Mateusz zamieszkał w ich domu.
- Od tego dnia mówimy, że 12 to nasza szczęśliwa liczba – śmieje się pan Andrzej.
Na początku zakładali, że zamieszka u nich tylko jedno dziecko. Życie jednak zdecydowało inaczej i to w dość zaskakujących okolicznościach.
- Którejś nocy ktoś uporczywie do mnie dzwonił. Do tego stopnia, że wyłączyłam telefon. Mieliśmy nadzieję, że będziemy spokojnie spać, ale przed naszą bramą stanął policyjny radiowóz – opowiada pani Marzena. - Policjanci zapytali czy my to my i poinformowali, że musimy z nimi jechać, żeby odebrać dziecko z interwencji. Byliśmy w szoku. I tak naprawdę nie mieliśmy jak pojechać, bo ja wtedy nie miałam prawa jazdy, a mąż miał niebawem iść do pracy, którą zaczyna o 2 w nocy ponieważ jest kierowcą.
- Zaproponowali więc, żebym pojechał za nimi, a oni będą mnie eskortować. Przyznam szczerze, że czułem się jak VIP – żartuje pan Andrzej. - Ale tak naprawdę była to dla mnie bardzo trudna sytuacja, bo chłopca zabieraliśmy bezpośrednio od rodziców.
Rozstania zawsze są trudne
Przez jedenaście lat, odkąd tworzą rodzinę zastępczą w ich domu zamieszkało 14 dzieci. Czwórka znalazła swoich rodziców adopcyjnych. Część dzieci wróciła do biologicznych rodziców, a część się usamodzielniła. Dzisiaj opiekują się Tosią, Czarkiem, Izą i Agatką.
- Każde z dzieci, które u nas mieszkało, ma miejsce w naszych sercach na zawsze – mówi pani Marzena, przyznając, że zawsze najtrudniejsze są rozstania. - Chyba nie można się do tego przyzwyczaić. Chociaż wiemy, że z czasem dzieci opuszczą nasz dom, to i tak jest to dla nas strata, którą bardzo przeżywamy – wyjaśnia.
- Dzieci są u nas kilka miesięcy, rok a czasami dłużej, i nie sposób jest ich nie pokochać – dodaje pan Andrzej.
Dla rodziców zastępczych każde rozstanie to wyrwa w sercu. Bo z dzieciakami, które trafiają pod ich dach, łączą ich szczególne relacje. - W większości przypadków nasz dom jest dla nich pierwszym bezpiecznym miejscem, gdzie jest ciepło, gdzie jest co jeść i nie trzeba się niczego bać – opowiada pani Marzena. - Wspólnie musimy przezwyciężyć wiele trudności.
Bo oprócz bagaży złych doświadczeń związanych z rodzicami biologicznymi dzieci niosą ze sobą także problemy związane z chorobami czy różnymi zaburzeniami, z którymi wcześniej nikt nic nie robił.
- Walczymy o sprawność, o jak najlepsze funkcjonowanie w życiu. Jednym dzieciakom jest łatwiej, inne mają zdecydowanie trudniej. Ale robimy wszystko, by radziły sobie jak najlepiej i z każdego jesteśmy dumni – dodaje pani Marzena.
Normalna rodzina
Chociaż są rodziną utkaną z koralików to żyją normalnie. Każdego roku ruszają wspólnie na wyprawy. Tak, by pokazać dzieciom jak najwięcej. - Trzy razy w roku wyjeżdżamy: w wakacje, ferie i raz wiosną lub jesienią. Każdego roku jeździmy w moje rodzinne strony. To są fantastyczne wyprawy, podczas których odkrywamy w sobie nowe rzeczy – opowiada pani Marzena. - Jesteśmy po prostu zwyczajną rodziną.
Mają swoje rytuały. Każdy też za coś odpowiada. Domowe obowiązki przydzielane są każdemu bez wyjątku. Do tego wszyscy dbają o Bunię, suczkę, która została przez nich przygarnięta ze schroniska. Na budynku gospodarczym obok domu znajduje się gniazdo bocianów, które przynoszą rodzinie szczęście.
- Uczymy dzieci odpowiedzialności za inne stworzenia i szacunku do nich. Tłumaczymy, że o każde stworzenie trzeba dbać, nie wolno go krzywdzić – wyjaśnia pan Andrzej. - Chodzi nam o to, by rozbudzić w dzieciach empatię. Każdego roku wspólnie odganiamy sroki, by nie wyjadły jaj z gniazd jaskółek, które znajdują się na naszym podwórku. Kiedy małe się wylęgną mamy co obserwować.
Wspierają ich bliscy
Małżeństwo zgodnie przyznaje, że ma ogromne wsparcie w najbliższych. Ich decyzja o zostaniu rodziną zastępczą została przez wszystkich przyjęta ze zrozumieniem.
- Tworzymy rodzinę wielopokoleniową. Wspólnie z nami mieszkają rodzice Andrzeja. Babcia i dziadek są nieocenionym wsparciem w wychowaniu dzieci. Zawsze możemy liczyć na ich pomoc. Dzieci uczą się od nich wielu rzeczy. Babcia fantastycznie szyje i nasze maluchy zawsze biegną do babci, żeby coś im przeszyła, uszyła czy nareperowała, dziadek trochę rozpieszcza towarzystwo, chociaż jak łobuzują to też potrafi je ochrzanić – opowiada pani Marzena. - Ostatnio Tosia chodziła za dziadkiem, który śpiewał jej piosenki ze swojej młodości i próbowała go naśladować. To są piękne chwile, które zostaną też w pamięci dzieci.
Podobnie jest z rodziną pani Marzeny. Kiedy jadą do jej rodzinnego domu, to na dzieciaki czekają dziadkowie, ciocie, wujkowie i przybrani kuzyni. - Nigdy nie odczuliśmy, że nasza decyzja o zostaniu rodziną zastępczą nie jest akceptowana – dodaje pan Andrzej.
Chociaż motorem do podjęcia decyzji o zostaniu rodziną zastępczą była pani Marzena, to przyszły tata nie protestował. - Myślę, że poprzez bycie rodziną zaprzyjaźnioną z domem dla dzieci przygotowywaliśmy się podświadomie na ten krok – wyjaśnia zastępczy tata. - Wszystkie decyzje podejmujemy wspólnie.
Ta zasada przyświeca im również w wychowaniu dzieciaków. Zawsze mówią jednym głosem i wspierają się.
- Jak mamy coś do przedyskutowania, to spacerujemy wzdłuż podwórka. Potrafimy tak chodzić ponad godzinę, od bramy wjazdowej do płotu. Do chwili, gdy podejmiemy decyzję lub ustalimy plan działania – mówi pani Marzena.
Nie myślą o tym, aby przestać
To, że bycie rodzicem zastępczym ma sens, widzą w gestach dzieci. Ich chęci pomocy w codziennych sprawach, w spontanicznych uściskach i gestach.
- Pamiętam, gdy po raz pierwszy dostałam laurkę i różę w doniczce na dzień matki od Mateusza. To było najpiękniejsze wyznanie miłości. Taki sam prezent dostała też babcia. Jedna z tych róż do dziś rośnie w naszym ogrodzie – opowiada pani Marzena.
Małżonkowie wiedzą, że bez siebie nawzajem nie udałoby im się stworzyć takiego domu. Kochają się bardzo i cenią w sobie różne cechy. - Mój mąż ma w sobie niezwykły spokój, doskonałe poczucie humoru i do tego jest dobrym człowiekiem – mówi pani Marzena.
- Moja żona jest niezwykle kreatywna i pomysłowa, często jest moim natchnieniem – dodaje pan Andrzej.
Zgodnie przyznają, że nie myślą o tym kiedy przestaną tworzyć rodzinę zastępczą. Czasami zdarza im się myśleć raczej o tym, czy mogliby przyjąć jeszcze jedno dziecko. Czemu to robią, najlepiej podsumowuje jedno zdanie, które pan Andrzej wypowiada podczas naszego spotkania.
- Czasami, jak tak człowiek zaczyna nad tym wszystkim myśleć, to zdaje sobie sprawę z tego, że część z naszych dzieci nie ma nikogo oprócz nas. Po prostu na świecie zostały same.
Justyna Mahler-Piątkowska
Wszystko to pisane patykiem na wodzie. Stefcio powinien również zaplanować otrzymanie dotacji na loty w kosmos bez przesiadek dla mieszkańców Szczytna zapewne artykuł by brzmiał podobnie a efekt końcowy będzie identyczny.
Jan
2024-10-21 15:32:07
Tak, były policjant fachowcem od spółki miejskiej. Nie ma zawodu z większą selekcją negatywną niż w Policji. Przecież on nie ma żadnego pojęcia o zarządzaniu spółką komunalną. To jednak nie jest przyzakładówka w Legionowie.
Wyrocznia
2024-10-21 10:51:14
Super wywiad
Ignis 7
2024-10-20 22:38:43
Wielka szkoda, wspanialy czlowiek, architekt, plastyk, nauczyciel...dziekuje Andrzej????
Jola Sokolowska
2024-10-20 16:49:37
Od lat widzimy że powiat szczycieński jeśli chodzi o szkolnictwo ponadpodstawowe nie robi nic oferty kierunków kształcenia zmuszają młodych ludzi do wyjazdu. Problem polega na tym że ludzie ci raczej już nie wracają. Co czyni nie wyobrażalne straty dla naszego regionu. Panie Starosto i radni czas poczynić zmiany w tym kierunku. Pozdrawiam czekam na komentarze.
Mieszkaniec
2024-10-20 07:25:20
Ludzie wy zróbcie to co w konsekwencji będzie przynosić dochód.
Mieszkaniec
2024-10-20 07:05:54
W końcu w firmie jest szef z XXI wieku, który wie do czego ten zakład powołano. Ma działać w interesie mieszkańców i miasta a nie być zbiorem ciepłych posadek.
Marek
2024-10-20 05:59:51
Co tam Kiersik robi , znów na zdjęcie się załapał za darmo?
Jery
2024-10-19 07:34:54
Zmiany na lepsze zawsze mile widziane,ale pracownicy wolą stagnację,bo tak wygodniej i bezpieczniej .
Plik
2024-10-18 19:36:11
no łądnie nam rosną kolejne Frogi Majtczaki czy Żuki. Kogo rozj...ią nastepnym razem?
Buka
2024-10-18 07:52:38