Obecnie w zarządzie Banku Spółdzielczego w Szczytnie jest wiceprezesem ds. handlowych. Wcześniej piastowała mandat radnej powiatowej i władała bankowym oddziałem w Pasymiu. Jeszcze wcześniej była główną księgową. Zaczynała w Spółdzielni Kółek Rolniczych. Zawodowo związana więc z pieniędzmi. Dla wielu ludzi buchalteria jest zwyczajnie nudna, ta bankowa – najczęściej też skomplikowana tak, by „szary człowiek” jak najmniej z niej rozumiał. Czy zawód bankowca wymaga specjalnych predyspozycji i zamiłowania? O tym między innymi rozmawiamy.
Po początkach pracy domyślam się, że mieszka pani w Pasymiu...
Mieszkałam. Obecnie wróciłam niejako do domu, do Krzywonogi. Tam się wychowałam. Ojciec pochodził z pogranicza Purdy i Pasymia, był więc takim Mazuro-Warmiakiem, mama zaś ze Szczęsnych, więc już pełna Warmianka. W zasadzie do dziś rodzina i ja sama mam dylemat: czy jestem współczesną Mazurką – z racji miejsca urodzenia, czy też raczej Warmianką, bo takie głównie mam rodzinne korzenie, nawet już od dziadków licząc.
Czyli edukacja rozpoczęła się w Pasymiu?
W stolicy gminy nie uczyłam się ani przez chwilę. Gdy dorosłam do lat właściwych, czyli siedmiu, to w Krzywonodze była jeszcze szkoła z klasami od pierwszej do czwartej. A kolejne lata podstawowej edukacji to już szczycieńska „trójka” i mieszkanie w internacie...
W podstawówce?!
Tak było. Internat szkolny był zlokalizowany w budynku obecnego przedszkola przy ul. Polnej, chociaż pierwszy rok, czyli jak byłam w piątej klasie, to mieszkałam w internacie ogólniaka.
Ale dlaczego, skoro w Pasymiu przecież była szkoła...
Tyle że z Krzywonogi do tej szkoły miałam daleko. Do samego przystanku autobusowego miałam z domu trzy kilometry, a wtedy nikt dzieci nie dowoził. Czy zima czy lato, deszcz czy mróz, musiałabym codziennie do tego przystanku dojść rano i po południu wracać. A zimy były prawdziwe, śnieżne i mroźne. O ile jak się szło, to pół biedy, to się człowiek rozgrzewał, ale wystarczyło na tym przystanku 5 czy 10 minut poczekać na przyjazd autobusu, by przymarzać do podłoża. I dlatego rodzice zdecydowali, że mam tę podstawówkę kończyć w Szczytnie, skoro była taka możliwość. Zresztą tak samo uczyła się moja o trzy lata młodsza siostra.
I już od pierwszej klasy była pani najlepsza z rachunków?
Nieskromnie przyznam, że tak. Może nie najlepsza, ale w grupie tych dobrych. Gorzej było z przedmiotami humanistycznymi. Liczenie, zadania, ich rozwiązywanie jakoś samo mi przychodziło. Bywało i tak, że nie rozumiałam, dlaczego moi szkolni koledzy jakiegoś zagadnienia matematycznego nie rozumieją, bo to przecież takie proste, logiczne...
Czy więc już wtedy myślała pani o zawodzie związanym z liczbami?
Podświadomie może i tak, ale tak naprawdę nie byłam jakoś zawodowo ukierunkowana. Do liceum ekonomicznego „pchnęła” mnie mama, która zresztą sama pracowała w księgowości, w Urzędzie Gminy w Klebarku. Gdy już byłam w ósmej klasie mówiła: „Przynajmniej będziesz miała od razu zawód”. Za jej namową zdecydowałam się na liceum w Olsztynie. W Szczytnie wtedy jeszcze takiego nie było. Dokumenty wtedy przechodziły przez kuratorium oświaty i to ono zadecydowało, że faktycznie – uczyłam się w liceum ekonomicznym, ale w Lidzbarku Warmińskim. W tym olsztyńskim nie było już miejsc. Zresztą kilka nas z mojego rocznika wybrało ten kierunek, ale w szkole średniej się nie spotkałyśmy, bo zostałyśmy „rozrzucone” po całym województwie.
I po maturze od razu do pracy?
Tak to się wtedy odbywało. Zaczynałam w Spółdzielni Kółek Rolniczych w Pasymiu. Nieco później, już w latach 90., przyszedł czas na studia zaoczne, na kierunku Zarządzanie i Marketing. Wtedy już pracowałam w pasymskim Banku Spółdzielczym. Po roku pracy w księgowości zostałam główną księgową, a po piętnastu latach – dyrektorem, tyle że już nie samodzielnego banku, a oddziału Banku Spółdzielczego w Szczytnie, bo akurat wtedy oba banki się połączyły. To był 2000 rok.
I tak minęło kolejnych... ile lat?
Trzynaście. Przy końcu tej pracy, którego to końca nie przewidywałam, wkroczyłam też w samorząd...
No właśnie. Uzyskała pani mandat radnej powiatowej, z tego co pamiętam – z list PSL.
Tak było, chociaż członkiem żadnej partii ani nie byłam, ani nie jestem. Chociaż z PSL aktywnie związany był ówczesny prezes naszego Banku, to nie on mnie namawiał do kandydowania, a wówczas rządzący burmistrz Pasymia. I dałam się namówić. Nie wygrałam od razu. Weszłam do rady zastępując Czesława Wierzuka, który z kolei wygrał wtedy wybory na wójta i wolał władać gminą.
Przyszedł czas, że i pani musiała dokonać takiego wyboru...
Faktycznie. Byłam radną nieco ponad rok, gdy dostałam propozycję objęcia stanowiska wiceprezesa Banku Spółdzielczego w Szczytnie. O ile mandat radnej nie kolidował z funkcją dyrektora oddziału, to już z pracą w zarządzie banku nie można było go łączyć. Musiałam więc wybrać.
Łatwo było?
Raczej tak. Radnym się jest czasowo i z wyboru. Zawód, funkcja w zakładzie pracy, z którym byłam już związana w tym momencie od ponad dwudziestu lat dawała gwarancje i stabilizację. Oczywiście, mogłam odmówić i pozostać w Pasymiu, ale czy ktoś odmawia, gdy ma szansę na istotny zawodowy awans. Mimo że byłam w Radzie Powiatu tak krótko, to dobrze ten czas wspominam. To ciekawe, nowe doświadczenie. Czasem warto zobaczyć coś z tzw. drugiej strony barykady, by więcej wiedzieć i lepiej rozumieć.
Czyli, gdyby przyszło pani wziąć bankowy kredyt, byłaby pani chyba marnym klientem ze względu na posiadaną wiedzę?
Nie tyle marnym, co świadomym. Poza tym niejednokrotnie byłam kredytobiorcą. Przyznam, że gdy mam czy miałam taką potrzebę, odwiedzałam czasami różne banki, mimo że w jednym z nich pracowałam. Na pewno było mi łatwiej ocenić każdą z ofert, zrozumieć ją i przewidzieć skutki, oczywiście finansowe, dla domowego budżetu. A z punktu widzenia klienta, nie ma tu co ukrywać, każda oferta, która pozwalała obniżyć koszty kredytu, musi być traktowana jako korzystniejsza. I tu może panią zaskoczę, ale jak już musiałam, to stawałam się klientem własnej placówki czyli Banku Spółdzielczego w Szczytnie.
Czytelnicy mogą uznać, że jako pracownik korzystała pani ze szczególnych preferencji...
Nie ma czegoś takiego w naszym banku. Zresztą nie tylko w naszym, ale każdym, bo zabrania tego prawo. Jeśli więc muszę i biorę kredyt, to na zwykłych zasadach, jak każdy inny klient banku.
A klientów bankowi nie brakuje...
Nie brakuje, co nie znaczy, że nie zapraszamy kolejnych szczególnie tych którzy nie byli naszymi Klientami i którzy są zainteresowani naszymi usługami. I klientów przybywa, co nas bardzo cieszy. Ten wzrost w ostatnim roku, z powodu koronawirusa, nieco zahamował, ale mimo to bilans jest na plus.
Czym klienci, głównie ci nowi, tłumaczą swój wybór?
Motywy są różne. Czasem pozytywnie oceniają na przykład to, że u nas mogą rozmawiać z kierownictwem Banku w tym również z członkami Zarządu nie wyłączając Prezesa. W korporacyjnych instytucjach jest to praktycznie niemożliwe. Ostatnio miałam rozmowę z klientem, który zamierzał przenieść do nas, z innego Banku swoje rachunki. I nawet spytałam dlaczego, a on odpowiedział: „Bo u was jest taka rodzinna atmosfera”. Taką opinię wyrobił sobie na podstawie rozmów ze znajomymi i przyjaciółmi, którzy są naszymi klientami.
Uścisk ręki prezesa to może i nobilitujące, ale w finansach liczy się twardy pieniądz, więc przypuszczam, że wspomniana motywacja może być dodatkową, ale nie główną przyczyną wyboru...
Oczywiście, aczkolwiek i tak miło jest słyszeć taką opinię. Ten przywołany „uścisk ręki prezesa” trzeba jednak traktować raczej jako swego rodzaju symbol, wskazujący na to, w jaki sposób Bank Spółdzielczy w Szczytnie traktuje klientów, jak do nich podchodzi.
Czyli?
Żeby uniknąć profesjonalnego „slangu” powiem na przykładzie wspominanych już kredytów. Każdy Bank ma swój regulamin udzielania tychże. Niezależnie od rodzaju kredytu jednym z głównych kryteriów jest tzw. zdolność kredytowa. Najczęściej jest tak, że jeśli klient tej zdolności nie posiada, to kredytu nie otrzyma. U nas szukamy rozwiązań, by powodem odmowy udzielenia kredytu nie były błahostki. Często decydują rzeczy, na które inna instytucja finansowa nie zwróciłaby uwagi. Na ten element nasi nowi klienci bardzo często się powołują.
To działania, które mogą jednak być dla banku ryzykowne...
Mogą, jednak odpowiednie regulacje i procedury pomagają to ryzyko ograniczać. Niespłacane kredyty określane są wskaźnikiem nazywanym szkodowością, który każdy bank monitoruje i powinien przestrzegać. My swoich wskaźników przestrzegamy. Owszem, zdarzają się sytuacje, że ktoś zalega z ratami, że ma trudności, ale nie są one częste, a jednocześnie do każdej takiej sytuacji podchodzimy indywidualnie i wiemy, że jeśli powstają tego rodzaju problemy, wynikają one z bardzo poważnych powodów. Wtedy zdarza się, że staramy się takiemu klientowi pomóc poradzić sobie z czasowymi problemami. Znamy ludzi i środowisko, a głównie naszych klientów. Gdy jeszcze pracowałam w Pasymiu łatwiej było mi podejmować decyzje ponieważ w jakimś stopniu klienta znałam.
Gdyby np. w ciągu miesiąca ubiegało się o kredyt 1000 osób, to ile z nich by go jednak nie uzyskało?
Trudno to określić w liczbach... Wtedy, kiedy w wyniku oceny wniosku sytuacja Klienta już w żaden sposób nie pozwala na udzielenie kredytu, kiedy np. taki ktoś jest już zadłużony po uszy w kilku bankach, zalega ze spłatami rat, decyzja będzie niestety negatywna. Zmierzamy jednak do tego, by takich wniosków było u nas jak najmniej. Pracownicy wiedzą, że ich zadaniem, w przypadku wystąpienia jakichś wątpliwości czy problemów, jest poszukiwanie rozwiązań. I na to nigdy nikomu w Banku Spółdzielczym w Szczytnie nie szkoda czasu. Nie ma, że godzina 15 czy 16 i pracownik mówi klientowi: „przyjdź pan jutro”. Zostaje tak długo, aż problem rozwiąże, a klient wyjdzie z Banku zadowolony.
Może to właśnie miał na myśli ten człowiek który mówił o rodzinnej atmosferze... W dobrej rodzinie też nikt swojego czasu nie skąpi, gdy ktoś inny potrzebuje pomocy czy wsparcia...
To złożone zagadnienie. W naszym przekonaniu tę „rodzinną atmosferę” należałoby zastąpić wieloma innymi słowami: profesjonalizm, dbałość o klienta, rozumienie jego sytuacji i indywidualne podejście, otwartość na lokalne potrzeby... Jeśli jednak do kogoś bardziej przemawia właśnie ta „rodzinna atmosfera”, to nam nie przeszkadza i – oczywiście – chętnie do naszego rodzinnego grona wszystkich zapraszamy.
Starosta na głodnego i zziębniętego nie wygląda.
Marcin
2025-03-18 05:50:15
Starosta lubi się fotografować oj lubi, tylko szuka okazji gdzie się pokazać.
Jan
2025-03-17 14:28:58
dlaczego? a moze rozpielo mu sie zawieszenie? bo szrot a technik dopuscił. kiedy MILICJA zacznie badac stan aut?
Lucek
2025-03-17 11:18:25
jechał zapewne 60km/h....................
Lucek
2025-03-17 11:17:41
na remont zrzuca się podatnicy 3 miliony a kto potem to ODZYSKA?
Lucek
2025-03-17 11:16:45
Co za wydarzenie????
Marian
2025-03-16 08:16:01
Hmm - to znaczy jak ja mieszkam przy ul.Pasymskiej to nie będę mógł wejść do parku bez opłaty ??
Rtesik
2025-03-15 21:49:41
I Stefan załamał ręce....
Tomasz
2025-03-15 09:25:08
A kiedy jako mieszkańcy doczekamy się jakichś konkretów nowych miejsc pracy, inwestycji w najmłodszych, zmian podatkowych na kożyść mieszkańca jak również uproszczenia obiegu dokumentów......? Bo jak na razie to w Pasymiu tylko Nowocińskiemu żyje się lepiej i Basi.
Rafi
2025-03-15 09:23:17
Wszystkie instytucje finansowane przez państwo, to niereformowalne, żle zarządzane molochy. Popatrzcie na Pocztę, Oświatę, Służbę Zdrowia, PKP. Od lat nic się nie zmieniły mimo olbrzymich nakładów finansowych. Nie spełniaja w tej formule oczekiwań społeczeństwa.
dr
2025-03-14 14:39:05