Stowarzyszenie Ratownictwa Wodnego 4K istnieje już 10 lat. I – niestety – może się okazać, że to wystarczy. - Wymogi formalne i związane z tym koszty przekraczają możliwości takich małych organizacji jak nasza – mówi Jerzy Kosiński, prezes tego stowarzyszenia. Tragikomicznym, końcowym akcentem działalności SRW 4K mogą być tegoroczne zawody „Jurand Open Water Swimming”: wpisane na plakatach jako atrakcja miejskiego „Letniego grania” w ogóle się nie odbyły.
Na początku było fajnie. Celem podstawowym było wspomaganie drużyny sportowej, złożonej z młodych ratowników wodnych.
- Cała drużyna to byli uczniowie, poniżej 20 roku życia, ale z wieloma osiągnięciami. Mamy na koncie kilka złotych medali zdobytych podczas mistrzostw Polski w symulowanej akcji ratowniczej. Uczestniczyliśmy też w zawodach międzynarodowych, m.in. w Brnie i stamtąd też wracaliśmy z medalami – opowiada pan Jerzy. – SRW 4K ze Szczytna – ta nazwa była dla nas tak ważna, że w Czechach nie chcieliśmy być reprezentacją narodową, a właśnie niezależną, naszą drużyną. Z polską reprezentacją więc konkurowaliśmy z różnym skutkiem: raz ona wygrywała, raz my. W każdym razie zawsze byliśmy na podium.
Ratownicy są, sportowców brak
Kiedy jednak zawodnicy pokończyli szkoły, wyjechali na studia, trudno było drużynie zebrać się do kupy, a młodzi ratownicy, chociaż co roku niemała grupa nabywali uprawnienia, jakoś się do sportowych sukcesów nie garnęli.
- Ta pierwsza ekipa, kiedy Zarząd Główny WOPR wycofał się z finansowania ich udziału w Mistrzostwach Europy w Holandii, to ci chłopcy, wówczas 17-latkowie, pojechali tam na własny, a dokładniej rodziców – koszt i zajęli czwarte miejsce. - Myślę, że aktywność sportowa w zakresie ratownictwa wodnego kształtowała nie tylko umiejętności tych młodych ludzi, ale i charaktery. Warto chyba zaznaczyć, że – bodaj poza jednym – wszyscy ukończyli bądź właśnie kończą studia. Wśród byłych medalistów ratowniczych jest lekarz i prawie lekarz (student 6 roku), inżynier informatyk, doktorant w AWF, inżynierowie mechanicy. Są to więc dziś już młodzi fachowcy w różnych dziedzinach.
Pływacka promocja Szczytna i powiatu
W kolejnych latach aktywność stowarzyszenia malała, niemniej w panoramę Szczytna ta organizacja wpisała się stałymi, cyklicznymi działaniami. Były to szkolenia ratowników, organizacja zawodów pływackich „Jurand Open Water Swimming” oraz „Jednodniowe kajakowe spływy grzybowe”.
- To się odbywa zawsze w pierwszą sobotę września. Na pierwszym, okazyjnie, jakiś uczestnik grzybów nazbierał i stąd nazwa. Co roku wybieramy inną trasę, ale wszystkie w powiecie lub chociaż częściowo w jego granicach. W tym roku planujemy spływ Babancką Strugą – mówi Kosiński.
Zapowiedziane zawody, których... nie było
I te działania główne, jak i inne – pomniejsze, znikną. Stowarzyszenie zmierza ku upadkowi. Jego pierwszy symptom już był. Mogli się o tym przekonać ci, którzy ślepo uwierzyli w zapowiedzi miejskich włodarzy, dotyczące wyjątkowych atrakcji letnich w Szczytnie. Otóż na plakatach i ulotkach zostało zaznaczone, że 20 lipca (czyli w świąteczną” sobotę), na jeziorze Domowym Dużym odbędą się IX Jurand Open Water Swimming. Tyle tylko, że te zawody w pływaniu długodystansowym, chociaż już z tradycją, w ogóle się nie odbyły. - Już w marcu tego roku w sekretariacie burmistrza miasta złożyłem pismo, że nie będziemy organizować tych zawodów – informuje Jerzy Kosiński.
- Bardzo się zdziwiłem widząc, że na plakatach, mówiących o miejskich atrakcjach, te zawody zostały ujęte. Ciekawostką może być to, że dotychczasowe osiem edycji tych zawodów w letnim kalendarzu imprez nie było eksponowanych, a teraz – gdy się pojawiła zapowiedź, to nie było zawodów – podkreśla pan Jerzy z nutą ironii przyprawionej goryczą.
Bez VIP-ów i bez wsparcia
Powód upadku stowarzyszenia to brak: brak aktywistów, brak pieniędzy, brak zainteresowania... - O te zawody pływackie pytali nas ludzie z Polski, miałem nawet telefon z Brazylii o szczegóły: co, jak i kiedy. A w ostatnich latach Jurand Open Swimming miały już charakter międzynarodowy. W ubiegłym roku startowali zawodnicy z Niemiec, Hiszpanii, Rosji i z USA. Niezwykle sympatyczne było to, że zawodnicy z USA to byli Amerykanie polskiego pochodzenia. Jak oni się cieszyli z pakietu startowego, z takich typowych gadżetów, ale ważne, że polskich. Starowało wtedy w zawodach 59 pływaków – wspomina pan Jerzy dodając, że wielokrotnie uczestnicy tych zawodów, utytułowani pływacy twierdzili, iż są to jedne z najlepiej zorganizowanych.
Rodzi się więc pytanie czemu ciekawe sportowe przedsięwzięcie, które niewątpliwie, jak wiele innych, przyczynia się do promocji miasta, znika, a właściwie już zniknęło. Podstawowa rzecz, jak mówi prezes Kosiński, to brak środków. Na złożony wniosek o dofinansowanie (w trybie „dotacji” dla organizacji pozarządowych na zadania zlecone) stowarzyszenie SRW 4K otrzymało od miasta 2 tysiące złotych na te zawody. Wnioski, złożone do powiatu oraz samorządu gminnego – nie znalazły uznania.
- Wcześniej było lepiej: powiat dokładał, np. w 2011 roku aż 4 tysiące złotych, ale później coraz mniej, aż do zera. Udział powiatu wystarczał, by zawody zorganizować – twierdzi pan Jerzy. - Pomagali też sponsorzy. Mieliśmy stałych przyjaciół, którzy obdarowywali nas w różny sposób, nie finansowo, a materialnie. I tak, wspólnymi siłami, jakoś się to układało. Aż do tego roku. Oczywiście, moglibyśmy ograniczyć wydatki, robić zawody tak całkiem po amatorsku, np. nie fundować nagród, pobierać opłaty startowe, czego nigdy nie robiliśmy itp. Ale na to się nie zdecydowaliśmy.
Skoro przyzwyczailiśmy uczestników do określonego poziomu imprezy, to schodzić poniżej nie ma sensu. Faktem jest jednak i to, że unikaliśmy dorabiania naszej imprezie płaszczyzny politycznej. Nie spraszaliśmy VIP-ów, nie nęciliśmy propagandą. I może dlatego nasze zawody, choć cenione przez uczestników, w mieście i powiecie przechodziły bez echa.
Fiskus jak ślepy formalista
Kończy się era nie tylko zawodów, ale i stowarzyszenie zmierza ku likwidacji. - To decyzja, którą może podjąć jedynie Walne Zebranie, ale obawiam się, że taka właśnie zapadnie. Utrzymujemy się ze składek członkowskich, które nie wystarczają na to, by spełnić wszystkie wymogi formalne, które stawiane są stowarzyszeniom. Na przykład musimy rozliczyć rok finansowy nie na papierze złożonym do Urzędu Skarbowego, ale w formie elektronicznej. Musimy do tego mieć tzw. podpis kwalifikowany, a do tego także kwalifikowaną księgową, z której usług wcześniej nie korzystaliśmy. To kosztuje, podobnie jak np. prowadzenie konta bankowego, również obligatoryjne. Dotychczas w ciągu roku dysponowaliśmy kwotą około 6 tysięcy, głównie na wspomniane zawody pływackie. Każda złotówka musiała być rozliczona z urzędem czy innym darczyńcą. Nie są to przecież jakieś horrendalne środki, którymi obracaliśmy. I raczej nie przewiduję, byśmy mieli do dyspozycji kiedykolwiek setki tysięcy czy miliony. Ale prawo finansowe nie widzi różnicy, wymaga określonych, kosztownych procedur od każdego zarejestrowanego stowarzyszenia. Nawet WOPR, organizacja przecież większa niż nasza, też boryka się z takimi samymi problemami. Może teraz mamy taki czas hm... dobrej zmiany i wielkich czynów, a małe stowarzyszenia i małe, chociaż lokalnie ważne działania, są zbyt małe, by je dostrzeżono? - pyta retorycznie Jerzy Kosiński.
Rafał
A burmistrz tylko zdjęcia sobie robi i media społecznościowe uszczesliwia. Drogi panie wykazać się trzeba a nie smieszki hiszki wszędzie.