Dzisiejsza publikacja jest dość nietypowa, bo w trakcie malowania obrazu zatytułowanego „Niesamowita zatoka”, skojarzyłem go z wierszem Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego pt. „Jutro popłyniemy”. Myślę, że jego wiersz i mój obraz mają wspólny mianownik.
Z tym, że jego utwór zaliczam do najpiękniejszych z gatunku liryki opisowo-refleksyjnej, bo tylko Gałczyński mógł snuć tak cudowne wakacyjne plany o wyprawie w nieznane, tylko on mógł to tak świetnie ująć: Jutro popłyniemy daleko, jeszcze dalej niż te obłoki, pokłonimy się nowym brzegom, odkryjemy nowe zatoki…
W latach pięćdziesiątych XX wieku Konstanty Ildefons Gałczyński znał nasze Mazury jako pachnące żywicą, dzikie i nieznane. Ja, malując obraz, przeskoczyłem do dnia dzisiejszego, gdy Kraina Wielkich Jezior Mazurskich jest znana na całym świecie, gdy odwiedza nasz region w sezonie ponad 1 milion 200 tysięcy osób, którym udziela się ponad 3 milionów noclegów. Gdy nowoczesność i technika wkroczyła w turystykę i wypoczynek.
Dobrobyt to czy skaranie boskie dla nas, naszych jezior i lasów? Faktycznie to sam już nie wiem, biję się z własnymi myślami – czy ja bez obecnych wygód, wszędobylskiej nowoczesności, lepszym byłem turystą w latach pięćdziesiątych XX wieku? Czy nie lepiej spędzałem wczasy w latach 70. i 80.?
Czy obecnie lepiej wypoczywają moje dzieci, moje wnuki? Porównajmy: za czasów PRL-u dostawałem przydział na darmowe wczasy pracownicze i wyjeżdżałem z rodziną autokarem służbowym lub własnym samochodem na dwa tygodnie do Mielna na letni odpoczynek, czy też zimowe wczasy do Karpacza.
Inną moją ulubioną formą wypoczynku były kilkudniowe wypady nad wielkie wody, przeważnie do Rucianego Nidy pod namiot lub bardziej luksusowo – na kemping do Mikołajek. Nie ma co ukrywać, był to wspaniały relaks.
Plaże i domki kempingowe pękały w szwach. Pękał również bagażnik mojego samochodu, po brzegi wypełniony artykułami pierwszej potrzeby, jak zapasy weków i konserw, przeważnie mielonki turystycznej i przynajmniej jeden egzemplarz butli gazowej. Pamiętam życie nocne na polu namiotowym, gdzie wakacyjnemu życiu na konserwach towarzyszyły zazwyczaj zakrapiane imprezy do białego rana.
Ludzie bawili się wesoło, ile sił, bez polityki i nienawiści. W okresie PRL-u większości społeczeństwa nie było stać, jak obecnie na wczasy zagraniczne - więc z utęsknieniem wyczekiwali odpoczynku właśnie na Mazurach lub nad Bałtykiem ewentualnie w górach. Inne były też środki transportu. Podróżowaliśmy własnymi fiatami 126P, trabantami, lepiej sytuowani fiatami 125P, wartburgami, a polonez był luksusem. Za klimatyzację w samochodzie służyła otwarta szyba, przewiew i butelka oranżady.
Dziś moje dzieci podróżują za własne pieniążki na zagraniczne wojaże, a faktycznie lecą parę godzin samolotem żeby poszusować na nartach lub lecą ku słońcu, żeby wygrzać się na plażach gorącej Grecji, kolorowej Hiszpanii, czy egzotycznej Turcji. Odpoczywają w luksusowych warunkach, ale czy bawią się lepiej niż my przed laty?
Kwestia wątpliwa, są sami wśród tłumu ludzi. A propos techniki XXI wieku, jestem przerażony, a zarazem niby uszczęśliwiony lawinowym jej wtargnięciem w moje życie. Pamiętam, jak na obozie żeglarskim w 1968 roku, całe dnie spędzałem z kolegą na żaglówce typu Omega. Dzisiejsza omega, to jak porównanie syrenki do mercedesa. To nowoczesny, naszpikowany technologią jacht turystyczny. My za własną potrzebą biegaliśmy w krzaki, myliśmy się czystą wodą z jeziora, a gotowaliśmy na kuchence turystycznej opalanej denaturatem tzw. kocherze.
Nikt z nas nie śnił o telefonach komórkowych, o elektronicznej nawigacji, czy też o wylegiwaniu się w wygodnej koi pod kolorową pościelą. Na moje szczęście, już nowinek tych nie uświadczę, a obsługi ich w większości nie kumam, bo i nie chcę się w nią wgryzać.
Świat w ostatnich kilkudziesięciu latach przeobraża się pod względem rozwoju technologicznego. Wszystko to za sprawą między innymi wszechobecnych komputerów, które pomagają naukowcom, wspierają ich w badaniach nad wiekopomnymi odkryciami.
W 2023 roku weszły w zastosowanie kilka przełomowych technologii, które będą miały ogromny wpływ na nasze codzienne życie. Część z nich zaskoczyła nie tylko mnie. Ubiegły rok obfitował w przełomowe technologie, jednak najbardziej zaskoczony jestem sztuczną inteligencją, która odczytuje ludzkie myśli i zamienia je na język mówiony. Rewelacja dla ludzi sparaliżowanych, po udarach i z innymi wadami mowy.
W klinice w Gdańsku przebywałem z facetem, który rozpoznał mnie z dawnych lat. Na ogół nie znoszę przypadkowych spotkań z nie rozpoznanymi osobnikami, w tym przypadku było inaczej. Przede wszystkim ja byłem chodzący, mówiący – on był jak roślinka po udarze mózgu z objawami opadania twarzy, bezwładem rąk i nóg, z trudnościami, a wręcz niemożliwością wysławiania się, ale wszystko rozumiał. Gdy pokazałem mu na ekranie mojego laptopa jedno ze zdjęć kolegów z Gdańska Wrzeszcza z roku 1965, poczerwieniał na twarzy, a z oczu popłynęła mu lawina łez.
Zrozumiałem, że on jest jednym z nich. Jego żona wskazała go na zdjęciu. I przypomniałem sobie. W połowie lat 60. był moim serdecznym przyjacielem. On mnie poznał po moim charakterystycznym głosie. Gdy wychodziłem z kliniki jako tako sprawny, on już samodzielnie dreptał przy chodziku, tylko z wysławianiem miał problemy i ma je do dziś. Coś mi przez telefon bełkocze, ja go nie rozumiem, żona mi tłumaczy.
Z tego powodu, mam dużego „doła”, jestem wściekły, że życie jest takie niesprawiedliwe. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że ludzie mają jeszcze gorzej od nas. Obiektywnie patrząc najważniejsze w zasadzie jest, żebyśmy coraz zdrowsi byli i mieli spokój, święty spokój. Ale jakże mieć spokój, gdy ciągle nam wmawiają, że wszystko w polskiej medycynie jest „cacy”, a „winni” są pacjenci, głównie seniorzy, bo na czas nie korzystamy z rozbudowanej diagnostyki i darmowych wizyt u specjalistów lekarzy - tylko zwlekamy w nieskończoność.
Bzdura do kwadratu! Żeby mieć szczęście i dostać się w ramach NFZ do specjalisty trzeba odczekać ok. 5 miesięcy. Nie wspominam o dojazdach, wielogodzinnym oczekiwaniu w poczekalniach, lub o przekładanych wizytach… Bezpłatne leki na receptę to następna bzdura na resorach, bo refundowane są nieliczne.
Ostatnie wydarzenia krążące wokół mojej osoby, a w rzeczy samej w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym zmusiły mnie do skorygowania do minimum wcześniej przygotowanego felietonu, bo czasem nie nadążam za zmianami w rzeczywistości. W każdym razie miałem okazję przyjrzeć się pracy szpitala, nie tylko na tym oddziale. Przekonałem się, że praca na SOR jest bardzo ciężka - ale dla średniego personelu medycznego.
Rozumiem, że wszystkie żale pacjentów zbierają głównie pielęgniarki. Już po raz piaty zobaczyłem, poczynając od SOR, że jest tam młyn, ale głównie dla wielu oczekujących pacjentów! Cyklicznie karetki dowożą nowych, dochodzą coraz to inni. Rozumiem, że w pierwszej kolejności trzeba ratować życie, a potem dopiero zdrowie, ale dlaczego lekarze specjaliści z oddziałów szpitalnych olewają pacjentów z SOR. itd. itd. Nie będę dalej już psioczył na służbę zdrowia, bo sam budowałem jej podwaliny - prawie przez 20 lat.
W roku 1988 była inna kadra w szpitalu, było mniej techniki, mniej nowoczesności, ale więcej przyjaźni i życzliwości dla pacjenta...
Tekst Leszek Mierzejewski
e-mail:leszek.mierzejewski@gazeta.pl
Julka
Jestem trochę młodsza od pana ale zgadzam się z panem w 100 procentach kiedyś było biedniej musieliśmy sami sobie organizować urlopy wyjazdy ale to było takie fajne.Ludzie byli dla siebie mili uczynni i każdy z tą biedą żył a dziś jest naprawdę wszystko o czym człowiek by sobie zamarzył a ludzie umierają w samotności.My mamy plus z naszego życia bo przeżyliśmy tamte czasy komunę stan wojenny i teraz dobrobyt .Ale wspomnienia z tamtych trudnych czasów dobrze się wspomina ????