Czwartek, 21 Listopad
Imieniny: Cecylii, Jonatana, Marka -

Reklama


Reklama

Karol Pruchniewski - sportowiec ekstremalny (zdjęcia)


Osobę grającą na wielu instrumentach nazywa się multiinstrumentalistą. A jak odnieść to do kogoś, kto uprawia różne dyscypliny sportowe? Multisportsmen? Czy to właściwe określenie – nie wie sam Karol Pruchniewski, o którym mowa. Określa siebie triathlonistą, bo ten sport, a właściwie „trójsport” uprawia aktualnie.


  • Data:

Ćwiczył jednak także inne. Czy zmieni po raz kolejny swoje sportowe upodobania? Tego spróbuję się dowiedzieć.

 

To spróbuj wyliczyć wszystkie dyscypliny sportowe, z jakimi miałeś czynny kontakt...

 

Najpierw przez wiele lat trenowałem karate... Później było pływanie, siatkówka, no i teraz triathlon, czyli poza pływaniem jazda na rowerze i bieganie.

 

Sporo tego jak na 32 lata życia. Zaczynałeś już w powijakach?

 

No nie, już jako trochę starszy, w każdym razie z pieluch wyrośnięty. Karate zacząłem trenować dopiero jako 6-latek i trenowałem do ukończenia szkoły podstawowej. Jeszcze ośmioletniej, bo akurat mój rocznik był ostatnim, który się uchował przy poprzedniej reformie oświaty.

 

Zdaje się, że nawet z sukcesami?

 

Początkowo tak, jako dziecię i kadet. Później już jako juniorowi szło mi słabiej, ale też w tym czasie zacząłem już sobie trenować pływanie i siatkówkę. Okazało się, że nie jest łatwo pogodzić trzy różne dyscypliny sportowe, a że pociągało bardziej to, co nowe, to powoli odpuszczałem sobie karate, aż odpuściłem zupełnie.

 

Pływałeś, jak mniemam w Płetwalu, a w siatkówkę grałeś...

 

Jeszcze wtedy Płetwala nie było, jeździłem na treningi do Olsztyna, bo i basenu początkowo też w Szczytnie jeszcze nie było. Zresztą po prawdzie, to teraz też można powiedzieć, że go nie ma, skoro jest zamknięty. Siatkówkę trenowałem natomiast już w Szczytnie, w sekcji Gwardii, w WSPol.

 

Długo?

 

Pływałem intensywnie ze dwa lata, a w siatkówkę grałem do końca studiów na AWF w Warszawie. Chociaż właściwie to siatkarzem byłem w Szczytnie, w czasie gdy Gwardia była w II lidze, była liczącym się zespołem. Na studiach, i to tych „sportowych”, siatkówka była już bardziej sportem akademickim, bez jakichś spektakularnych osiągnięć. Ostatecznie zostałem dyplomowanym nauczycielem wychowania fizycznego, miałem też specjalizację: turystyka i rekreacja.

 

I są ci te dyplomy do czegoś aktualnie przydatne?

 

Do niczego. Nigdy nie pracowałem w tym swoim tzw. wyuczonym zawodzie. Podjąłem pracę w szczycieńskim Novum, później trochę pomieszkałem i popracowałem w Gdyni, a jeszcze później wróciłem do Szczytna i do Novum, gdzie aktualnie pracuję. Zmieniały się zakłady, ale nie charakter pracy, bo i tu, i tam jestem menadżerem ds. sprzedaży eksportowej.

 

To dość odpowiedzialne zajęcie i zapewne czasochłonne. Jak znaleźć więc wystarczającą liczbę godzin, jak sądzę, dziennie – by uprawiać jednocześnie trzy sportowe dyscypliny triathlonowe?


Reklama

 

Znalezienie czasu na treningi to takie samo wyzwanie sportowe, jak sam sport. Szczególnie w tym triathlonie, który ja uprawiam czyli długodystansowym. Bo jest to konkurencja o kilku dystansach: krótkim, olimpijskim i długim, nieco ekstremalnym. To trzy dyscypliny: bieganie, pływanie i jazda rowerem. Każda z tych dyscyplin zawiera dystans i cały triathlon jako taki określa się więc w oparciu o te trzy dystanse. Ja uprawiam najbardziej ekstremalny, oparty o dystans określany jako ironmen. To 3,8 km pływania, 180 km jazdy na rowerze i 42,2 km biegu czyli maraton.

 

I to wszystko, jak w triatlonie: jednego dnia, jedno po drugim?!

 

Dokładnie. I jako ciekawostkę podam, że obecnie są już rozgrywane dystanse ironmen x 2, czyli podwójne dystanse z tych wyżej. Rekordzistą świata na tym podwójnym ironmenie jest mój aktualny trener Robert Karaś. Pokonał te dystanse, trzy konkurencje jedna po drugiej, bez odpoczynku w czasie 19 godzin 44 minuty.

 

I taki jest twój cel?

 

Dziś jeszcze nie, ale czy nie będzie niebawem? Trudno powiedzieć. Zacząłem się „bawić” triathlonem ze trzy lata temu i właściwie tylko dlatego, że chciałem się sprawdzić, trochę zmienić swój sportowy „image” i poćwiczyć inaczej, bo sporty wytrzymałościowe to zupełnie inna „para kaloszy”, inny trening, inna praca itp. I w ramach tego sprawdzania siebie chciałem wziąć udział tylko w połówce ironmena, bardziej ambicjonalnie niż dla sportowych emocji. Ale te wzięły górę. W ogóle początkowo nie myślałem o tym, że się będę tym zajmował, a tu – proszę mijają powoli cztery lata i mam już za sobą nie tylko połowę irona, ale i całego. A połówek.... około 20.

 

Ile godzin treningu wymaga przygotowanie do takiego choćby jednego ironmena?

 

W tym sezonie czyli od maja do sierpnia startowałem w zawodach mniej więcej co trzy tygodnie. Zaliczyłem 4 połówki ironmena, jeden dystans olimpijski i na koniec sezonu, 20 sierpnia – pełnego ironmena. Do tego sezony zacząłem się przygotowywać już w październiku, praktycznie do sierpnia. W ramach treningu średnio miesięcznie przepływam około 25 kilometrów, pokonuję przeciętnie 1500 kilometrów na rowerze i biegam tez około 300 kilometrów. Oczywiście są to jakieś średnie, bo to wszystko też zależy od okresu. Zima i wczesną wiosną buduje się tzw. bazę wydolnościową i wtedy godzin treningowych jest najwięcej. Pomiędzy poszczególnymi startami organizm wymaga regeneracji, więc powiedzmy przez tydzień moje treningi są mniej intensywne.

 

Wizja przebiegnięcia 10 km dziennie wystarczająco mnie przytłacza, więc już raczej wekslujemy na inne tory. Jak trafiłeś na trenera – mistrza? Jak to się stało, że cię ćwiczy?

 

Robert jest rekordzistą Polski w ironmenie. A udział w tym dystansie był moim tegorocznym celem. Uznałem więc, że skoro on uzyskuje takie wyniki, to wie, co robi i wie, jak to robić. Znaliśmy się pobieżnie z zawodów, a raczej powiedziałbym – znaliśmy się połowicznie. To znaczy: ja go znałem, bo wiedziałem kim jest i jakie odnosi sukcesy, natomiast nie sądzę, by z tych zawodów Robert zapamiętał mnie. Ale zadzwoniłem do niego, później mieliśmy kontakt mailowy i zgodził się zostać moim sportowym mentorem. Rozpoznał mój dzień pracy, trenowania itp. możliwości, wyniki czasy i wiele innych elementów. W oparciu o te informacje układa mi tygodniowe plany treningowe, a ja je realizuję. Później znów analiza wyników, czasów, skutków, a nawet reakcji organizmu na określony wysiłek i w oparciu o te dane Robert układa plan na kolejny tydzień. Oczywiście, spotykamy się czasem, dyskutujemy i fizycznie razem trenujemy, ale rzeczywiste przygotowanie do zawodów, do startu w ekstremalnym triathlonie nie wymaga trenera, który stoi za bieżnią z gwizdkiem w zębach. Triathlon długodystansowy to dyscyplina sportowa, która przede wszystkim wymaga samodyscypliny. Trener podpowiada – jak trenować, co i kiedy jeść, jak odpoczywać, bo to też jest bardzo ważne. Ale zrealizować to wszystko, w określonym czasie, z określonym natężeniem – trzeba samemu.

Reklama

 

Jak sądzisz, na jak długo wystarczy ci tej samodyscypliny?

 

Motywacji mi nie brakuje. Ja po prostu kocham to robić, kocham trenować. Ale prawda jest też taka, że uprawianie tego sportu to spore wydatki. Tym większe, im więcej się od siebie wymaga, im więcej chce się osiągnąć. To nie tylko kosztowny sprzęt treningowy, ale i wpisowe na zawody. Na przykład start w Kopenhadze w ironemnie to 2300 zł samego wpisowego, a gdzie reszta? Koszt podróży, odpowiednia dieta i mnóstwo innych rzeczy.

 

Koszty cię ograniczą?

 

Trudno powiedzieć. Zacząłem trenować triathlon długodystansowy z przyczyn ambicjonalnych, jak już mówiłem. Chciałem się sprawdzić. Ale czas pokazał, że jestem w tym dobry, że to dziedzina, w której mogę odnieść niebagatelne sukcesy i na te sportowe sukcesy apetyt mi rośnie. One jednak wymagają większych nakładów na to wszystko, co jest niezbędne do ich uzyskania. To takie trochę zamknięte koło. Najważniejszą osią tego koła są – jak dotąd – moi rodzice – główni sponsorzy. To dzięki ich dużemu wsparciu mogę trenować i startować. Wspiera mnie też firma, w której pracuję, chociaż przecież nie musi. W tym roku Novum zafundowało mi profesjonalny strój triathlonisty, a to niebagatelny koszt. Także mam, jak na razie komu dziękować za wsparcie i mam dodatkową też motywację, by nadal ćwiczyć i nadal startować. Czy zatem zafascynuje mnie jakaś kolejna dyscyplina sportowa? Nie sądzę. „Mój” triathlon można by nazwać ekstremalnym dlatego, że daje mi ekstremalną dawkę adrenaliny. Adrenalina pobudza nie tylko na basenie czy trasie. Jest takie powiedzenie, powtarzane przez leniwych i malkontentów: żeby mi się tak chciało, jak mi się nie chce... Mnie to nie dotyczy. Sport sprawia, że chce mi się chcieć, zarówno trenować, jak i po prostu żyć.

 

Fot. Archiwum prywatne Karola Pruchniewskiego

 



Komentarze do artykułu

macx

w Szczytnie jest więcej takich sportowców

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama