Kilka tygodni temu publikowaliśmy serię radosnych zdjęć rozoskich seniorów. Ich autorką jest Justyna Ostrowicka, 34-letnia rolniczka z Występu. Z panią Justyną rozmawiamy o fotograficznej pasji i rodzinnej działalności rolniczej.
Skąd pomysł na sesję zdjęciową seniorów?
Sam pomysł należy do dyrektor GOK w Rozogach, Karoliny Lewandowskiej-Zając. Zadzwoniła do mnie i już obie ustalałyśmy szczególy i scenariusz.
A skąd wiedziała, że warto zadzwonić właśnie do pani?
Bo już współpracowałyśmy przy dożynkach, a poza tym moje dzieci uczęszczają na zajęcia w GOK, więc się poznałyśmy wcześniej. Właściwie współpracujemy od ubiegłego roku. Jakoś tak się stało, że zabrakło w GOK-u fotografa. Dosłownie dwa dni przed tym wydarzeniem zostałam poproszona o to, by zrobić dożynkową sesję zdjęciową. O tym, że się tym zajmuję, ludzie w gminie wiedzą. Mam swój profil na facebooku, robiłam sesje zdjeciowe znajomym czy nawet podopiecznym ŚDS w Orzeszkach.
Jak się ta zdjęciowa pasja zrodziła i kiedy?
Dawno! Chyba w czasach gimnazjum. Dostałam od rodziców taki bardzo prosty aparat. Szybko go straciłam, bo się gdzieś zagubił, ale zdążyłam zainteresować się fotografowaniem i je polubić tak dalece, że rodzice kupili mi kolejny aparat.
Od początku fotografowała pani ludzi podczas specjalnych sesji?
Od początku ludzie, a czy sesje? Trudno powiedzieć. To raczej były zabawy z przyjaciółmi. Później, już w średniej szkole, zaczęłam robić zdjęcia, nazjwijmy to, tematyczne, okolicznościowe...
A szkoła średnia gdzie?
We Włocławku. Tam się wychowywałam, chociaż pierwsze lata życia spędziłam w Gdańsku, bo tam rodzice studiowali i mieszkali. Z kolei ja opuściłam Włocławek, gdy podjęłam studia na Politechnice Warszawskiej, na kierunku: gospodarka przestrzenna. Później przez rok pracowałam w agencji nieruchomości i... przyjechałam do Występu.
Trochę dziwna zmiana...
Przeprowadziliśmy się tu z mężem Piotrem. Pochodzi z Płocka, ale poznaliśmy się w... Egipcie, gdy miałam 16 lat, podczas organizowanych tam kolonii. Zaprzyjaźniłam się z jego siostrą, więc utrzymywaliśmy wszyscy dość bliski kontakt, który z czasem... Jakby to powiedzieć... Wyrósł na uczucie. I w 2012 roku pobraliśmy się.
Fajne, ale nie wyjaśnia tego Występu...
To wina... indyków. A właściwie dawnej indyczej fermy, która w Występie istniała. Rodzice Piotra, w okolicach Płocka, posiadają dużą fermę kurzą. Krótko po naszym ślubie ta ferma w Występie została wystawiona na sprzedaż. Teściowie ją kupili, a nam przypadło w udziale jej prowadzenie. I wtedy, w 2013 roku, przeprowadziliśmy się do Występu. Przez pierwsze lata teściowie nam pomagali, teraz jesteśmy już całkiem samodzielni. Mąż jest po studiach z zakresu finansów i rachunkowości. Nie planowaliśmy zostać rolnikami, ale tak wyszło...
Jak duża jest wasza ferma?
Obecnie? Kur w naszych kurnikach w Występie jest jakieś 14 tysięcy, ale bywało więcej. To głównie nioski, więc rodzaj naszej działalności to produkcja jaj.
Umiejętność prowadzenia kurzej fermy dalece odbiega od architektury przestrzennej. Mąż ma pewnie trochę łatwiej, przynajmniuej w sferze "papierkowej". Tak czy inaczej, musieliście się sporo nauczyć nowych rzeczy...
Mąż miał łatwiej, bo się na takiej fermie wychował. Dla mnie była to zupełna nowość, zarówno w zakresie rodzaju pracy, jak i – powiedzmy – w sferze społecznej. Przyjechaliśmy tu wprost z Warszawy. Tam, ze względu na trudności komunikacjne, nie jeździłam samochodem, tu musiałam. Ale to drobiazg. Trudno było się zaaklimatyzować. Nie znaliśmy zupełnie nikogo, poza rodzicami Piotra, którzy, jak już wspomniałam, początkowo nas wspierali. Ta przeprowadzka, zmiana zajęcia i trybu życia, były dla mnie jak szok kulturowy... Pierwszy rok był naprawdę trudny, bo ferma była zapuszczona. Trzeba było włożyć w nią dużo pracy czysto fizycznej. W tym czasie zaszłam w pierwszą ciążę. Nie było mi łatwo, ale pomogła... fotografia.
W jaki sposób?
Gdy już nie bardzo mogłam pracować fizycznie, znalazłam w internecie oferty kursów on-line, właśnie z zakresu fotografowania. Były bardzo ciekawe i pomocne. I kilka takich kursów skończyłam. Dokładniej: osiem, które nosiły wspólną nazwę: Akademia Fotografii Dziecięcej.
Cóż... rozoscy seniorzy, których fotografie tak zachwyciły naszych czytelników, raczej dziećmi już nie są...
Owszem, wiek jest różny, ale technika robienia zdjęć – taka sama. Generalnie jednak wolę sesje dziecięce, w tym się specjalizuję i z tym – reklamuję.
I jest zainteresowanie?
Dziecięcymi i rodzinnymi – jest. Nie jest tego bardzo dużo, ale na brak pracy nie narzekam. W ten sposób utworzył się domowy podział obowiązków: ja zajmuję się aparatem, dziećmi i domem, a mąż fermą.
Skąd wzięła się moda na takie sesje?
Może z potrzeby posiadania zdjęć szczególnych. Obecnie, od czasu, jak fotografować można telefonami komórkowymi, każdy ma możliwość robienia zdjęć i każdy robi ich wiele. Zostają w pamięci komórek, trudne do oglądania, trudne do przechowywania, narażone na utratę przy jakiejś awarii. Niektórzy chcą więc zachować jakieś ważne chwile właśnie poprzez sesje. Robię zdjęcia, obrabiam, oddaję je do wywołania, a boheterowie sesji otrzymują je w formie papierowej, w albumach.
Tyle że, przynajmniej moim zdaniem, to jest trochę sztuczne. Oglądam np. dziecko podczas takiej sesji, odziane w powiewne szaty, biegnące przez łan zbóż, to się zastanawiam, czy ono przynajmniej wie, czy to żyto, czy pszenica...
Nie rozważam takich kwestii. Staram się spełniać oczekiwania i życzenia rodziców, jednocześnie stawiając na zdjęcia spontaniczne, a nie pozowane. Różnica jest znaczna. Niestety, żyjemy w czasach, gdy rośnie potrzeba upubliczniania swojego życia. Każdy, kto ma profil w mediach społecznościowych, informuje innych o wszystkim, co się w jego życiu wydarzyło. Trudno mi powiedzieć, czy to dobrze, czy źle. Niemniej fotografie są niemal w każdym domu. To pamiątki, które utrwalają ważne chwile, zdarzenia, ludzi, którzy przy nas są w danym momencie, a których za jakiś czas już nie będzie. Nie dziwię się więc, że każdy takie pamiątki chce mieć. Zadaniem fotografii jest wspomaganie pamięci. Czy specjalne sesje zdjęciowe temu służą? Staram się, by tak było.
Pani Justyna robi fenomenalne zdjęcia. Podczas każdej sesji jest miła, uprzejma, i przede wszystkim cudowna w tym co robi.
Grażyna Wiśniewska
Fotografie pani Justyny zachwycają. Dominuje pasja, profesjonalizm i pomysłowość. Na każdym zdjęciu widać artystyczną wrażliwość i życzliwość dla ludzi.