Oprowadzałem ostatnio po Szczytnie starego znajomego, który po wielu, wielu latach w końcu zdecydował się mnie odwiedzić. Jak był łaskaw powiedzieć „na mazurskich kresach”. Wykorzystując akurat ładną pogodę spacerowaliśmy po mieście szlakiem „pofajdoków”, co go bardzo zaciekawiło.
Pierwszy raz usłyszał o takich kurpiowsko – mazurskich ludkach, a pomysł ich turystycznego wyeksponowania uznał za bardzo ciekawy. Figurki małych łobuzów weszły już na stałe do naszej miejskiej przestrzeni i pomimo zastrzeżeń nawet ze strony znawców tzw. sztuki zostały przez nas przyjęte. Bez nich czegoś by już brakowało. Przy okazji zajrzeliśmy na targowisko, gdzie zrobiłem stosowne zakupy.
Szczęka mu opadła, gdy nie musiałem pani na straganie tłumaczyć czego sobie życzę tylko od razu poprosiłem o sześć sztuk. Od lat kupuję tam przecież jabłka, panie je sprzedające dokładnie wiedzą jakie i nie muszę dodawać niczego więcej. Podobnie w piekarni, gdzie sprzedawczyni zapytała tylko dwie czy trzy, bo wiemy od lat, że codziennie kupuję tam bułeczki „wiejskie”. Z okazji wizyty gościa poprosiłem o pięć, co wprawiło panią w niejakie zdumienie. Nieraz bowiem wymienialiśmy poglądy na wpływ spożywania białego pieczywa na obwód w talii. W zaprzyjaźnionej kawiarence nie musiałem też dla siebie niczego zamawiać, bo wiadomo od lat, iż spożywam tam wyłącznie zieloną herbatę z mango i bezę.
No, czasem porządne lody z wnuczkami. Takie to już są uroki życia w prowincjonalnym miasteczku. Aby jakoś zniwelować opisany powyżej zastrzyk kaloryczny wybraliśmy się na małą rowerową wycieczkę jeszcze budowanym pierwszym odcinkiem rowerowej ścieżki w kierunku Dźwierzut. Tu może mały wtręt i usprawiedliwienie. Zaprzyjaźniony profesor wytknął mi w Internecie, gdzie wrzuciliśmy parę fotek z tej już teraz bardzo ciekawej trasy, iż jest to jeszcze teren budowy i obowiązuje tam zakaz ruchu. Nie da się ukryć ma rację.
Niniejszym więc posypuję głowę popiołem, bo taka teraz moda nastała, że jak ktoś nawywija za bardzo to przeprasza i coś tam drobnego odpala na cel podobno szczytny. Gdzie mi tam do wielkich (w ich mniemaniu) tego świata, moje wykroczenie też malutkie. Nie będę się więc tak jak oni usprawiedliwiać głosząc, iż poprzednicy to dopiero przekręty robili i wyciągając z zamierzchłych archiwów stosowne dokumenty.
To naprawdę jest śmieszne, gdy była już, ale ciągle słuszna pani premier spowoduje kraksę, to prezes wszystkich prezesów poleca wyciągnąć z archiwów wszystkie przypadki wykroczeń drogowych jakich kiedyś dopuścili się poprzednicy. Przypominał się tu stary dowcip, kiedy w ONZ amerykański delegat wyliczał przypadki łamania prawa w ZSRR, to przedstawiciel tegoż kraju ripostował „a u was Murzynów biją!”. Piaskownica.
Natomiast wracając do tej tak potrzebnej rowerowej ścieżki, zwrócił mi też uwagę nasz redakcyjny kolega Robert Arbatowski na ważną kwestię wyeksponowania przy tej trasie miejsc szczególnie ciekawych, mających historyczne znaczenie. W rejonie tylko dawnej stacji kolejowej w Ochódnie są takie przynajmniej dwa. Na ścianie budynku kolejowego przed zabudowaniami stacji do dzisiaj widać ślady po pociskach.
W tym bowiem miejscu Rosjanie rozstrzelali w 1945 r. rodzinę niemieckich mieszkańców tych okolic. Drugi obiekt to głaz sterczący w zielsku przy skrzyżowaniu dróg gruntowych tuż przed (swoją drogą pięknie odremontowanym) wiaduktem kolejowym w Ochódnie. Z ciekawością go oglądaliśmy niespecjalnie wiedząc co to takiego. Jak mówi Robert, jest to zabytek liczący kilkaset lat. Miał on niegdyś oznaczać granice posiadłości należących do rycerzy zamieszkujących tereny dawnych Prus. Gdyby się tak dobrze przyjrzeć całej trasie do Dźwierzut, sięgnąć do dawnych dokumentów i pamięci mieszkańców tych okolic znalazłoby się przypuszczam ciekawych miejsc jeszcze więcej.
Wiesław Mądrzejowski (wiemod@wp.pl)
Taki sobie czytelnik
Dawna nazwa naszych terenów - zamieszkałych przez przez pruskie plemię Galindów - czyli Galindia - właśnie oznaczała tzw. kresy, podobnie jak \"ukraina\"
lena
Po co ta polityka, panie Mądrzejowski? Bez niej byłby całkiem fajny felieton.