Piątek, 26 Kwiecień
Imieniny: Marii, Marzeny, Ryszarda -

Reklama


Reklama

Autor! Autor! - felieton Jerzego Niemczuka


Wymyśliłem, że jak mi tematu zabraknie, co jest zmorą felietonisty, to samego siebie wykorzystam, sięgając do kilku już tysięcy stron pisanego od prawie pół wieku dziennika. To jednak moja opcja ratunkowa i rzadko z niej korzystam.


  • Data:

Nieodżałowany Janusz Głowacki powiadał, że my, pisarze jesteśmy do czytania, a nie do oglądania. Podzielam tę opinię. Tym bardziej, że oglądanie tego, co pisarze mówią o tym, co napisali, zwykle do oglądania i słuchania się nie nadaje.

 

Oczywiście, istnieje też spora grupa pisarzy, którzy niewiele napisali i dużo o tym w mediach mówią. Tym sposobem publiczność się dowiaduje o ich istnieniu i niewykluczone, że dzięki temu sięga po ich książki.

 

Szlajanie się po mediach jest dla mnie zajęciem męczącym i stresującym. Napisałem nawet o tym sztukę telewizyjną, kręconą na Mazurach. Zbigniew Zapasiewicz gra w niej rolę autora, który żyje wygodnie z tantiem na odludziu, zapija przebrzmiałą sławę, jeszcze coś tam pisze, ale nie ma ochoty wydawać ani rozmawiać z żurnalistami tabloidów. Czyli - zachowując wszelkie proporcje – robi mniej więcej to, co ja. Zjawia się u niego młoda dziennikarka i podstępem próbuje z nim przeprowadzić wywiad, który ma wywołać skandal i dać jej sławę. Orman, bo takie nazwisko nosi mój bohater, demaskuje podstęp. Proponuje dziennikarce, żeby została jego słupem, czyli wystąpiła w roli autorki jego niewydanej jeszcze powieści. Kobieta radzi sobie z tą rolą znakomicie.


Reklama

 

Podobna historia zdarzyła się kilkadziesiąt lat temu we Francji. Furorę zrobiła debiutancka powieść niejakiego Emila Ajara. Niektórzy krytycy przeciwstawiali go Romainowi Gary. Powiało młodzieńczą świeżością. Po kilku latach okazało się, że to Gary jest autorem, który do zarządzania sukcesem najął swojego młodego kuzyna. Urzekł mnie ten przewrotny koncept, w którym pisarz na potrzeby marketingu w realnym świecie tworzy fikcyjną postać, niczym Pigmalion Galateę.

 

W sztuce się przed medialną sławą obroniłem, ale teraz muszę się zderzyć z rzeczywistością, bo po ośmiu latach na aucie miałem jednego dnia premierę sztuki i nowej powieści.

 

„Ateneum”, teatr zacny, wykonawca, Marian Opania, znakomity. Piosenki Jana Wołka są prawdziwą ozdobą mojego monodramu. Szkoda tylko, że samego Wołka, bądź co bądź, współautora spektaklu, na premierę nie zaproszono. Rozumiem, że już niemłody, czyli waloru świeżości nie ma, ale przecież do oglądania, bo nie dość, że świetny poeta, to jeszcze i malarz pierwszorzędny.

Reklama

 

Co do mnie, to stres przeżywałem, że wywołają mnie na scenę i będę musiał okazję do autopromocji wykorzystać, coś dobrego o sobie powiedzieć, a to mi z trudem przechodzi przez gardło. Na szczęście moja obecność pozostała prawie niezauważona. Zauważył ją natomiast Daniel Olbrychski, który wraz z żoną odkrył po latach „Ranczo” - oglądają je kompulsywnie po raz jedenasty - i dowiedział z programu, że jestem współautorem serialu. Mogłem mu z ulgą swoją powieść wręczyć z rekomendacją, że klimat powieści podobny, a i dialogi oraz postaci w niej nie gorsze.

 

Jerzy Niemczuk



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama