Tak mówi o sobie Leszek Nowak, wokalista zespołu Sztywny Pal Azji. Wraz z kolegami odwiedził Szczytno koncertując w Nowym Agatonie. Okazuje się, że Szczytno i Mazury dla faceta z małopolskiego Chrzanowa nie są odległą egzotyką. Ale nie tylko o wojażach po kraju rozmawiamy.
Ma pan za sobą setki wywiadów. Zacznę przewrotnie: ile razy NIE spytano pana o to, czy nazwa zespołu wywodzi się z Sienkiewiczowskiej „Trylogii”?
Hm... Chyba nigdy. Zawsze jakieś nawiązanie do nazwy było i do literackich powiązań. Te powiązania natomiast przyszły sporo później. Nazwę z kolegą Jarkiem wymyśliliśmy w pół minuty wędrując ulicą Chrzanowa. I żaden z nas o Sienkiewiczu nawet nie pomyślał.
A o czym bądź o kim?
Jarkowi podobała się angielska nazwa jakiejś ówczesnej kapeli, co w tłumaczeniu brzmiało: „Małe sztywne paluszki”. Parafrazując ominęliśmy etap „sztywnych palców” czy „sztywnych paluchów”, bo mi się od razu to „skróciło” do: sztywny pal. Azji – to już samo się jakoś dodało. Brzmiało dobrze i różnie się kojarzyło. Powiedziałbym, że częstsze były odniesienia, nazwijmy delikatnie – frywolne. Bo trzeba wiedzieć, że grający wówczas w zespole Andrzej Turek miał właśnie ksywę „Azja”. I kiedy mama innego z kolegów usłyszała tę nazwę, to jej wzrok wyrażał nie tylko zdumienie, ale i... zgorszenie. Myślę, że Sienkiewicz pojawił się sporo później, bardziej wylansowany przez media niż przez nas samych.
Pana związki z muzyką sięgają do...
...genów. Mój ojciec grał na fortepianie, co prawda nie profesjonalnie, ale na tyle dobrze, że grywał podczas różnych uroczystości, na dansingach. Wysłał mnie do szkoły muzycznej, zresztą zgodnie z moją wolą. Woli mi wystarczyło gdzieś tak do piątej klasy tej szkoły, bo mi się ona w tym czasie znudziła, sporo wagarowałem nawet. Ale ostatecznie I stopień edukacji muzycznej zaliczyłem i dziś bardzo się z tego cieszę.
Odpoczywa pan przy...
… muzyce poważnej. Poważnie! Może dlatego, że nie mam zbyt dobrego zdania o poziomie naszej współczesnej estrady. Owszem, wymieniłbym kilka, może nawet kilkanaście nazwisk artystów przez wielkie A i to wszystko. Nie wiem, czy się komuś nie narażę, ale w moim przekonaniu dużą krzywdę polskiej muzyce, przecież przez wiele lat świetnej, sporo krzywdy robią takie programy jak np. „Idol” i podobne. Owszem i w nich pojawiają się „rodzynki”, świetni wykonawcy, ale generalnie to czysta komercja: kogoś się wylansuje, rok – dwa potrzyma na szczycie, bo to nie tylko show, ale przede wszystkim biznes, i zmiana.
A podobno teraz wcale nie jest łatwo się przebić z tych dolnych półek na chociażby średnie. Gdy wy zaczynaliście też tak było?
Inne czasy, inne realia. Nasza popularność na pewno zaczęła się od uczestnictwa w festiwalu w Jarocinie, w 1986 roku, gdzie zajęliśmy bodaj drugie miejsce. To był festiwal muzyki dla młodych i taka była publiczność: kilka, jeśli nie kilkanaście tysięcy osób. Wtedy popularność budowało się w oparciu o bezpośredni kontakt z publicznością: podczas festiwali, przeglądów, koncertów... Uwierzy pani, że nasi ówcześni fani i sympatycy mieli do nas żal, kiedy zaczęto nasze piosenki emitować w radio, gdy od czasu do czasu pojawialiśmy się też na ekranach? Naprawdę! Byliśmy krytykowani, że się sprzedaliśmy, że idziemy w komercję...
Inne czasy, inne realia i pan – też nieco odmienny. Nie trwał pan w zespole sztywno jak ten pal... tzn. członek... Ech, no nie był pan w zespole cały czas przez te ponad 30 lat. Odchodził pan z grupy i to wcale nie po to, by w jakiejś głośniejszej kapeli wzmacniać swój sceniczny image. Powiedziałabym, że zrywał pan z muzyką z przyczyn naturalnych, chociaż wśród artystów nie jest to naturalne...
Fakt. Rozstawałem się z zespołem już dwukrotnie. Powodów było sporo, zarówno wewnętrznych, tkwiących w naszej grupie, jak i zewnętrznych. Po pierwszych kilku latach popularność zespołu zaczęła maleć. Ludzie przychodzili i odchodzili, zmieniali się muzycy. Inni ludzie, inne oczekiwania. To prowadziło do różnych nieporozumień. Ale mną bardziej kierowały motywy rodzinne. Ożeniłem się, w drodze było dziecko. Trzeba było zejść z chmur na ziemię, dorosnąć i stawić czoła nowym obowiązkom. Życie estradowego muzyka dalekie jest od stabilizacji, a rodzina jej właśnie najbardziej potrzebuje. Dokonałem więc wyboru. I nie żałuję ani minuty z tego czasu, który spędziłem poza estradą. Syn (dziś też muzykujący) i nasze wzajemne relacje całkowicie rekompensują mi te hipotetyczne „straty” w sławie i celebryckiej popularności...
Nie ma pan parcia na ekran?
Nie mam i jestem z tego chyba nawet dumny. Ja jestem taki sobie zwykły facet. Zawsze chciałem taki być. Bez szpanu. Nawet teraz, kiedy po raz drugi wróciłem, kiedy gramy znów razem, niemal w starym, najpierwszym składzie od czterech lat, wolę usuwać się w cień, stać gdzieś z boku: niech koledzy się medialnie wyżywają. Nie jeżdżę superautem, nie mam wielkiego rancza ani posiadłości. Mieszkam sobie spokojnie w niewielkim mieszkanku w bloku, w moim Chrzanowie...
...z którego teraz przyjechał pan na Mazury.
Nie po raz pierwszy. Pamiętam, że w początkowych latach istnienia zespołu uczestniczyliśmy w jakimś przeglądzie w Morągu. Do dyspozycji mieliśmy starego, zdezelowanego żuka. Szybciej niż 60 km na godzinę to on nie był w stanie wyciągnąć. I tłukliśmy się nim, stłoczeni na pace razem ze sprzętem, 12 godzin z Chrzanowa do Morąga, gdzie wykonaliśmy może ze 4 czy 5 utworów. Wszystkiego 30, może 40 minut koncertowania, do żuka i z powrotem, 12 godzin do Chrzanowa. Dziś niewyobrażalne, ale to był i fantastyczny czas i fantastyczne są wspomnienia.
Tylko o Morąg pan zahaczył?
O nie. Grywaliśmy też w Mrągowie i w wielu innych miastach, więc znam Mazury i je bardzo lubię. Wiele razy tu byłem, prywatnie, z rodziną, na wczasach w Pasymiu, dlatego dobrze znam też Szczytno. Wciąż bardzo sobie ten wypoczynek chwalę i... możliwie często korzystam. Wybieram różne miejsca: okolice Szczytna, czasem Giżycka czy innych miast. Ale zawsze szukam jakiejś „dziury” - w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Miejsca, gdzie ma dzikich tłumów ludzi, gdzie w ciszy mogę się sam wyciszyć. Lubię Mazury zaciszne, spokojne, ustronne... Takie, jakie są właśnie okolice Szczytna.
Fot. Agaton/Archiwum prywatne Leszka Nowaka
Dlaczego usunięto komentarze? Czyżby nie wpisywały się w jedynie słuszną narrację?
Wiesław Nosowicz
2025-07-30 14:57:43
to jest łatanie dziury łatą a nie zabezpieczenie , a prowizorka będzie trwać latami aż budynek sam się rozleci
zdysk
2025-07-30 14:06:51
Mogłaby się wreszcie skończyć moda na te \"Q\", jako uzupełnianie polskich wyrazów. Nadmieniam, że \"Q\" może zakończyć się także rwą - oczywiście kulszową. To jednak zaśmiecanie języka. Może za mało rozwinięty słownik mowy ojczystej? Pamiętacie o określeniu funkcjonującym swego czasu o rodakach w krajach anglosaskich - w wersji fonetycznej podaję - q\'pipl (people)?
Śmieszek
2025-07-30 12:38:00
pamietaj ze to sluzba
jery
2025-07-29 20:40:29
I można za milion a nie za kilkanaście?
Bartek
2025-07-29 19:55:04
Świetna obsługa. Cierpliwość do pacjentów i zawsze wszystko dobrze wytłumaczone.
Viola
2025-07-29 14:28:22
Za takie pieniądze to można całą wodę w jeziorze wymienić na Muszyniankę. A tak serio serio, to ani słowa o kanale łączącym jeziora. Zasypią go, żeby się nowa zdrowa czysta ekologiczna woda nie mieszała z tą inną wodą? I czy nasze, szczycieńskie firmy zarobią na tym? Bo może być tak, że dostaliśmy te pieniądze, aby konkretna firma zgarnęła te pieniądze.
jans
2025-07-29 13:16:31
Fafernuchy i wycinanki to zdecydowanie kurpiowska tradycja. Kiedyś może z osiedleńcami docierała na Mazury.
małpa
2025-07-29 12:24:31
Feminizacja zawodu nauczyciela jest fatalna, zadziobią cię, bo nie piłaś kawki z koleżankami na przerwach, nie robiłaś z nimi na drutach i nie dzielisz się przepisami na jakieś ciasto, czy potrawkę, itp., itd. Boją się, bo usadziły się Panie na swych grzędach i obawiają się \"przesadzeń\".
Taki sobie czytelnik
2025-07-28 15:39:20
Stefcio doznał porażki i to kolejnej.
Rafi
2025-07-28 12:40:41