W połowie lat trzydziestych dwudziestego wieku na terenie powiatu szczycieńskiego, doszło do poważnego zatargu mazurskiej rodziny Pałaszów z przedstawicielami niemieckiej władzy. Podłożem konfliktu było wysłanie jednego z ośmiorga dzieci - Oskara Pałasza do polskiej szkoły w Bytomiu. Nic wówczas nie wskazywało, że sprawa znajdzie swój epilog w sądzie i nabierze rozgłosu na całe Prusy Wschodnie oraz będzie wykorzystana przez faszystowską propagandę.
Rodzice nastoletniego Oskara mieszkali w Łysej Górze, niewielkiej osadzie położonej pomiędzy Elganowem i Grzegrzółkami. Nie należeli do ludzi zbyt majętnych - posiadali tylko niewielką połać ziemi uprawnej i maleńki drewniany domek położony na skraju wsi.
Ojciec Oskara - Wilhelm Pałasz, imał się dorywczo różnych prac, aby móc wyżywić i utrzymać swoją liczną rodzinę, bo liczącą aż 9 osób. Pracował najczęściej jako pracownik leśny podczas wyrębów oraz zatrudniał się u zamożniejszych gospodarzy.
Podczas jednego z wyrębów lasu uległ wypadkowi, który okazał się groźny w skutkach. Został kaleką, co uniemożliwiało mu wykonywanie jakiejkolwiek cięższej pracy. Mieszkańcy Łysej Góry wspólnie postanowili mu pomóc, dzięki czemu zatrudniono go na stanowisku posługacza w sąsiednim urzędzie gminnym. Z tygodnia na tydzień w domu Pałaszów było coraz ciężej, zaczęło brakować środków na najpotrzebniejsze rzeczy.
Wilhelm Pałasz postanowił trzech swoich synów wysłać na parobkowanie do bardziej zamożnych gospodarzy we wsi. Nie ominęło to i najmłodszego z synów Oskara, który został zatrudniony w charakterze pasterza u jednego z niemieckich i bardziej zamożnych bauerów w Elganowie - Appla.
Ojciec Oskara ze smutkiem patrzył na małoletniego z syna, który w sposób nadzwyczaj szczególny garnął się do nauki. Interesowało go wszystko i dość szybko dzięki starszemu rodzeństwu nauczył się czytać. Wilhelm Pałasz był jednak bezradny, ponieważ nie było go stać na wysłanie chłopca do lepszej szkoły, zaś ta, do której uczęszczał była niemiecka, a w domu mówiło się tylko po polsku.
Latem 1935 roku w domu Pałaszów w Łysej Górze zjawili się przedstawiciele Oddziału Towarzystwa Szkolnego w Szczytnie, których ktoś poinformował o trudnej sytuacji mazurskich gospodarzy. Gośćmi Wilhelma Pałasza i jego żony byli znani wówczas działacze społeczni na Mazurach: Walenty Habandt i Stefan Przybylski.
Pomimo rozlicznych funkcji, obaj panowie znajdowali m.in. czas na organizację i powoływanie polskich bibliotek oraz rekrutację dzieci i młodzieży polskiej na wakacje w Polsce, lecz tym razem nie chodziło o wypoczynek. Habandt i Przybylski zaproponowali ojcu chłopca pomoc w zorganizowaniu chłopcu wyjazdu do polskiej szkoły w Bytomiu. Wilhelm Pałasz zgodził się bez wahania. Pozostała jeszcze tylko kwestia załatwienia zwolnienia Oskara ze służby u Appla, który jednak nie robił w tym temacie żadnych problemów
Dla polskiej szkoły w Bytomiu przyjazd Oskara stanowił nie lada wydarzenie. Młody Pałasz był pierwszym uczniem z dalekich Mazur i na dodatek ewangelikiem. We wrześniu roku szkolnego 1935/1936 rozpoczął naukę. Nic wówczas nie wskazywało, że ów fakt stanie się przyczyną zatargów władz niemieckich z przedstawicielami polskiej oświaty w Prusach Wschodnich, ponieważ zgodnie z obowiązującymi wówczas w Niemczech przepisami, władze polskie o nowym swoim uczniu zobowiązane były powiadomić w ciągu 14 dni szkołę w Prusach Wschodnich, do której powinien był na mocy obowiązku edukacyjnego uczęszczać.
Władze polskie przygotowały odpowiedni dokument, potwierdzający naukę Oskara Pałasza w polskiej szkole i wysłały go do niemieckiego powiatowego inspektora oświaty. Pismo to wywołało niemal polityczny szał. Na Mazurach uruchomiono wszystkie miejscowe organizacje niemieckie z urzędem Jugendamt (urząd do spraw młodzieży) w Szczytnie włącznie. Niemcy nie mogli pogodzić się z tym, w ich mniemaniu, sukcesem oświatowym Polaków.
Pewnego dnia obok domu Pałaszów pojawił się postrach wsi, czyli miejscowy żandarm, który zwrócił się do wystraszonego gospodarza.
- To wy jesteście Pallasch? - zapytał po niemiecku wachmeister.
- Jo jest - odpowiedział po mazursku zlękniony Pałasz.
- A gdzie jest wasz syn?
- W skole.
- W jakiej szkole? - zapytał znów żandarm.
- Nie ziem, panie wachmeister - odpowiedział spokojnie Pałasz. - Prziszli, wzieni to i pojechał - dodał lakonicznie.
- Nie wiecie jaka to szkoła?
- Pewnie, ze ziem. Lepsa niz ta nasa panie wachmeister - powiedział z zadowoleniem gospodarz.
- To polska szkoła! Czy wy to rozumiecie? - krzyczał rozgniewany żandarm. - Nikt wam nie mówił, że nie wolno posyłać dzieci do takiej szkoły? Że jest to zdrada stanu, grozi za to kryminał! - Specjalnie zaakcentował żandarm ostatnie słowa tak, aby sąsiedzi, którzy wyjrzeli zza płotów mogli je usłyszeć.
- Mne mózili, ze mozna... - bezradny na atak żandarma Mazur zaczął się wokół rozglądać szukając jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz. „Gdyby chociaż któryś z kierowników ze Szczytna zjawił się teraz” - być może pomyślał. Niestety, szloch żony na podwórzu uprzytomnił mu, że jest sam. Związek Polaków daleko, bo aż w Szczytnie, a żandarm blisko. Ale przecież Habandt mówił, że mu wolno chłopaka posłać do polskiej szkoły, że takie jest jego prawo...
- My tu zdrajców nie potrzebujemy! - krzyczał pewny siebie żandarm, widząc niepewną minę Pałasza. - Niemiecki chleb żrecie, to do niemieckiej szkoły macie dzieci posyłać. Zrozumiano?
- Jawohl! Pane wachmeister - odpowiedział wystraszony Mazur.
Lecz na tym nie skończyły się problemy wynikające z wysłania Oskara do polskiej szkoły. Żandarm sięgnął do torby, wyciągnął urzędowe wypowiedzenie z pracy z powodu zaniedbywania się w służbie i wręczając je zlęknionemu Mazurowi i krzyczał do Pałasza tak, aby go słyszano jak najdalej.
Oświadczył ojcu Oskara, że od tego dnia przestał on być woźnym w gminie, nazywając przy tym Pałasza zdrajcą. Pozbawiono go też małego zagonu, który - według umowy - miał być jeszcze dzierżawiony przez dwa lata.
- Cóz ja z dziećmi pocnę ? - rozpłakała się Pałaszowa. - Toć mnejta bacenie nad nami. My ne chcieli, bo ne mami psienięndzy, jo ale przijechali i wzieni Oskara... - Kobieta opowiedziała, jak to kierownicy polskich organizacji ze Szczytna, Habandt i Przybylski przyjechali do nich, jak ich namawiali, żeby posłali Oskara do wyższej szkoły. Obiecywali im, że ich to nic nie będzie kosztować.
Na to tylko czekał żandarm. Wytłumaczył, że sprawę w jakiś sposób można załatwić. Wystarczy tylko prosić... napisać... i może będzie darowane. Wiedząc, że prości Mazurzy nie potrafią pisać w urzędowym języku, zrobił to za nich. Po chwili podanie do Inspektora Szkolnego w Szczytnie było gotowe. Godzinę później zadowolony żandarm zjawił się w urzędzie gminnym, aby zdać relację wójtowi, a następnie pismo jak najszybciej dostarczyć kierownikowi Bund Deutsche Osten w Szczytnie.
Kierownik Bund Deutsche Osten w Szczytnie – Hans Tiska był niezwykle uradowany z podania Pałaszów, które mu dostarczył żandarm. Wywiązał się ze swego zadania jak nigdy. Nie znający w piśmie języka niemieckiego Mazurzy podpisali podanie, nie zdając sobie sprawy, jakie w najbliższym czasie poniosą z tego powodu konsekwencje. Tyska jeszcze raz wziął do rąk dokument i z zadowoleniem przeczytał jego treść na tyle głośno, aby jego koledzy w urzędzie mogli usłyszeć, jaki odniósł triumf w walce z polskością.
... Sprawa, jaka wynikła z powodu mojego syna Oskara Pałasza z Łysej Góry polega na wielkim nieporozumieniu. W dniu 28 maja 1935 roku otrzymałem list w języku polskim, abym przysłał mego syna Oskara w dniu 31 maja do Szczytna wraz ze świadectwem szkolnym i wymeldowaniem. Uzgodniliśmy z żoną, że syna nie poślemy...
Dalej Pałasz w „swym” podaniu pisze, iż pod koniec maja, wieczorem przybyło dwóch panów ze Szczytna twierdząc, że wysłanie syna do polskiej szkoły przyniesie mu wielką korzyść. On zaś według oświadczenia, po całodziennym dniu ciężkiej pracy był na tyle zmęczony, że nie zauważył (!?), jak Polacy zabrali mu syna z domu „przemocą”, bez jakichkolwiek papierów - tak jak stał. Następnie nieświadom niczego Mazur, podpisując dokument podsunięty przez żandarma „twierdzi” w nim, że Polacy go okłamali, a on sam czuje się Niemcem i z polskim narodem nie chce mieć nic wspólnego. Na końcu zaś prosi pana inspektora, aby ten dopomógł mu w jak najszybszym odzyskaniu syna.
Zdjęcie: Uczniowie Polskiego Gimnazjum w Bytomiu w którym uczył się Oskar Pałasz i być może znajduje się na zdjęciu.
Wielkie gratulacje dla Państwa! Być razem ponad 50lat to wspaniały wzór do naśladowania! Wydaje mi się, że słowa krytyki, które uwidoczniły się w komentarzach zostały stworzone przez pracowników ratusza, którzy czują się winni i stosują taktykę obrony przez atak i tu należałoby zacytować klasyka \"Nie idźcie tą drogą!\"
Gość
2025-07-10 00:27:32
Urząd dał ciała i tyle, zwłaszcza, że Połukord jest znanym - w stanie spoczynku - wieloletnim pracownikiem i szefem Rejonu Dróg w Szczytnie. Nie wiem w jakich mediach społecznościowych funkcjonuje p. Połukord, ale może jak nie ma go w tik toku - to go po prostu nie ma. Taka ta sztuczna inteligencja (dawniej tzw. pracująca) w urzędzie. A co do w miłości i małżeństwie nie czeka się na medale, to skoro \"Senior\" i \"Seniora\" niech odstąpią na łamach lokalnej prasy z odmową przyjęcia medalu z 50 - lecie pożycia, a przede wszystkim niech nie składają o ten medal wniosku. Namawiajcie także swe dzieci, czy też wnuki, o odstąpienie od pobierania 800 plus, bo dzieci się ma z miłości - a nie dla pieniędzy.
Zdumiony
2025-07-09 13:26:14
Proszę o ocenę wiarygodności: udział w badaniu, to 2/3 mieszkańcy samych Dźwierzut, a tylko 1/3 to mieszkańcy z terenu gminy. We wsiach poza Dźwierzutami mieszka 3/4 ludności gminy.
mieszkanka
2025-07-09 11:14:53
Cieszę się, że jeszcze są w Polsce ludzie, którzy myślą jak Pan, którzy nie dają sobie mydlić oczu i dyktować, co jest dobre, a co złe, tylko sami potrafią ocenić, że coś jest uczciwe lub nie, bez względu na to, czy dotyczy to kogoś, kogo się popiera czy nie. Obawiam się jednak, że takich ludzie nie jest już wielu i jest to zła wiadomość dla nas wszystkich, bez względu na to, w co wierzymy i na kogo głosujemy.
Kowal
2025-07-08 22:54:44
Te żarciki niech zatrzyma dla własnej żony. Ciekawe, czy taki mądry jest w domu.
Julita
2025-07-08 20:27:35
Mam Stare auto audi 80 b 4
Marcin Wilczewski
2025-07-08 19:58:37
Czy dla medali składa się przysięgę małżeńską? Liczy się szczera miłość, która nie szuka poklasku i jakiś odznaczeń. Najważniejsze szczera miłość.
Seniora
2025-07-08 18:35:26
pewnie mamusia malowała się i nie dostrzegła mrugajacego czerwonego światła
konrado
2025-07-08 09:00:57
Za czasów burmistrzów Bielinowicza, ś.p. Kijewskiego i Żuchowskiego - to ludzie dostawali telefony, lub korespondencję \" w związku z tym, iż z dokumentów wynika...\", czyli informację o trybie organizacji uroczystości i zgłaszania chęci w niej udziału. Ale wtedy to urzędnicy wiedzieli do czego służą. Było się świadkiem takich jubileuszów. Nigdy nie było takiej poruty. Ale w biurze obsługi interesanta niejedno pismo ginie. Bez obrazy - trafi się jakiś stażysta bez opieki - i problem gotowy. Ale już o takie sprawy trzeba się w sposób szczególny troszczyć. I rzeczywiście - co to jest - masz 50-lecie małżeństwa i z tego honorowe odznaczenie, urzędową fetę, ale odkładają ci to wszystko na następny rok, a wiadomo, czy dożyjesz? Ty, albo twoja połowa? Zawsze jest aktualne: myślałem, że sięgnąłem dna, a tam usłyszałem pukanie z dołu. Może jednak Pan Połukord z Małżonką - postacie w Szczytnie powszechnie znane - zasłużą na odpowiednie potraktowanie przez p. burmistrza. Ale na końcu się wyzłośliwię - tak to jest z inoziemcami. Pływają po cudzych wodach i błądzą.
Śmieszek
2025-07-07 17:44:24
Daleko do Szczytna ale pomysł przedni. Zamiast tracić pieniądze na rozrywki iść do lasu po spokój.
Kuba
2025-07-07 15:41:44