Piątek, 6 Grudzień
Imieniny: Agaty, Dalii, Sobiesława -

Reklama


Reklama

Daria Romanchuk: - Trzeba wybierać to, co najważniejsze (Rozmowa „Tygodnika Szczytno”)


Daria Romanchuk, lekarz stomatolog, absolwentka Uniwersytetu Medycznego w Mińsku (Białoruś), asystentka na tej uczelni, od ponad dwóch lat mieszka z rodziną w Szczytnie i prowadzi praktykę w jednej z miejscowych przychodni. Opowiada o sobie, medycynie, Szczytnie, pasjach...



Umawialiśmy się na tę rozmowę już od kilku miesięcy, ale jest pani osobą tak zajętą, że wygospodarowanie czasu okazało się bardzo trudne. Doba ma tylko 24 godziny i trudno tu zmieścić jeszcze jakąś dodatkową aktywność. Poza pracą jest przede wszystkim rodzina, trójka dzieci, mąż też pracujący w jednej ze szczycieńskich firm, ciągłe dokształcanie się. Jak sobie Pani z tym radzi mając jeszcze czas na przykład na siłownię czy turystyczne eskapady?

Przypuszczam, że każdy, kto prowadzi aktywne życie ma taki problem. Są sprawy najpilniejsze, gorące, które trzeba rozwiązać natychmiast. Są sytuacje nagłe, pojawiające się niespodziewanie, a i takie, które odkłada się na później, ale trzeba się za nie w końcu zabrać. Gdy wieczorem planuję sobie, co mam zrobić następnego dnia wydaje się, że mam mnóstwo czasu, a jak już przychodzi to jutro, wygląda ono zupełnie inaczej i trzeba szybko wybierać to, co najważniejsze. I tak dzień w dzień, chyba że zdarzy się znów coś niespodziewanego.

 

 

Zacznijmy wobec tego od spraw zawodowych. Czy zna Pani jakieś anegdoty o dentystach?

Chyba jak w każdej pracy tak i i tutaj zdarzają się sytuacje niespodziewane, zaskakujące i po prostu śmieszne. Pamiętam na przykład zdarzenie sprzed kilkunastu lat, gdy jeszcze na stażu w małym miasteczku pacjentką była bardzo przejęta starsza pani. Okazało się, że niezbędne jest wykonanie zdjęcia chorego zęba, a w tej przychodni nie było aparatu rentgenowskiego. Najbliższy aparat był w szpitalu w sąsiednim nieodległym mieście. Wypisałam skierowanie i poprosiłam pacjentkę, aby się tam wybrała i wróciła ze zdjęciem. Nie pojawiała się przez kilka dni, myślałam już, że zrezygnowała z zabiegu. Przyszła dopiero po tygodniu i przyniosła zdjęcia… paszportowe usprawiedliwiając się, że miejscowy fotograf zachorował i dlatego to tak długo trwało. Nigdy bym nie przypuszczała, jako młody lekarz z dużego miasta, że ktoś może tak potraktować skierowanie.

 

Wróćmy może do Mińska i lat jeszcze studenckich. Jesteście z panem Igorem małżeństwem już prawie 20 lat. Jak się poznaliście?

Tak naprawdę to przez układ linii metra w Mińsku. Igor studiował na akademii technicznej, gdzie zorganizowano dla studentów kurs na prawo jazdy. Z osiedla, na którym mieszkałam jak i spod Akademii Medycznej linia metra prowadziła właśnie wprost pod tę uczelnię, więc zapisałam się na kurs. Igor wpadł na ten sam pomysł i tak się poznaliśmy. Pobraliśmy się właściwie jeszcze jako studenci: ja dopiero co uzyskałam dyplom, a Igorowi pozostał jeszcze rok nauki. To dlatego, że dzieci na Białorusi mogą iść do szkoły już jako 6-latki, a zdarza się, że wcześniej. Tak było ze mną, a Igor rozpoczął naukę jako siedmiolatek.

 

 

Wobec tego wracamy znów do gabinetu. Czy zabieg stomatologiczny musi boleć?

Trudne pytanie. Może boleć, ale nie musi i zawsze staram się, aby nie bolało. Wśród pacjentów panuje „od zawsze” ukształtowane przeświadczenie, że zabieg stomatologiczny musi boleć, co dziś już nie jest prawdą. Pogląd taki ukształtował się także w literaturze zupełnie nie związanej z medycyną. Jeszcze jako studentka opublikowałam w studenckim czasopiśmie „Przemowę do bólu zęba” angielskiego pisarza Roberta Burnsa zwracając uwagę właśnie na odbiór przez pacjentów tego typu treści. Spójrzmy też na przykład na książki sensacyjne, gdzie „czarne charaktery” wykorzystują w niecnych celach ból występujący przy zabiegach na zębach. Sama Agata Christie wykorzystała w jednej ze swoich książek.  Motyw sadystycznego dentysty. Mamy już w tej chwili możliwości nawet całkowitego wyeliminowania bólu przy zabiegach. Niedawno jeden z pacjentów po zabiegu nawet z pewnym zdziwieniem stwierdził, że „chociaż jest pani dentystką, to zabieg był bardzo miły”. I o to mi zawsze chodzi.

 

Czy w pani rodzinie byli już lekarze czy też pani jest pierwsza?

Nie, nie mam takich „obciążeń”. Rodzice są z wykształcenia fizykami. Mama zajmowała się fizyką praktycznie, kontrolując w laboratorium prawidłowość działania skomplikowanych urządzeń technicznych, a ojciec jest naukowcem zajmującym się teoretycznymi problemami fizyki. Oboje mieszkają obecnie we Francji.

 

Już wiemy, że współcześnie zabieg stomatologiczny właściwie ie boli, ale to ból najczęściej nas do dentysty sprowadza. Czy warto do gabinetu zaglądać nawet, gdy nic nie dolega?

Nie to że warto, to jest konieczne! Patrząc nawet od strony finansowej zapobieganie zawsze jest tańsze niż leczenie. Poza aspektami zdrowotnymi spójrzmy właśnie na problem od tej strony – przecież na drodze nic tak nie dyscyplinuje kierowcy jak perspektywa mandatu. Sam przegląd jamy ustnej, podstawowe porady, jak uniknąć chorób zębów jest nieporównywalnie tańsze niż leczenie chorób już zaawansowanych. Wczesne zdiagnozowanie choroby daje możliwość łatwiejszego, skuteczniejszego i bezbolesnego leczenia. O tym, że o wiele tańszego już mówiłam. Warto regularnie odwiedzać gabinet. Jeszcze bardziej dotyczy to dzieci, u których przeprowadzamy higienizację i lakowanie. Sama nawet porada, jak w domu dbać o higienę, z czym różnie bywa, pozwoli na uniknięcie bardziej skomplikowanych zabiegów.

 


Reklama

 

Sporo pani pacjentów to dzieci. Wobec tego może dość prowokacyjne pytanie. Po co leczyć zęby mleczne, jak i tak wypadną?

Jak już nam te zęby dano, to po coś je mamy. Także i po to, aby się nauczyć, jak o nie dbać. A tak na poważnie. Czas, gdy mamy mleczaki to okres, gdy organizm się najszybciej rozwija, rośnie, intensywnie się zmienia. Rośnie też głowa. Brak zębów mlecznych powoduje zakłócenia w rozwoju przede wszystkim żuchwy i szczęki. Poza tym bez zębów mlecznych nie wykształca się nawyk prawidłowego żucia, co wpływa na nasz układ pokarmowy, że nie wspomnę o wadach zgryzu czy wpływie na kształt twarzy. Na przykład jej asymetryczność, sposób oddychania, wady wymowy. No i oczywiście trzeba zwrócić uwagę na względy estetyczne, także u dzieci.

 

Czy warto dbać o własne zęby, gdy można sobie zafundować implanty albo piękną „porcelankę” i mieć spokój z narzekaniem na ból zębów.

Nie ma nic lepszego niż „swoje”. Jaka byłaby ładna proteza, implant czy koronka, to jest to zawsze sztuczne, zawsze gorsze niż naturalne. Jakby nie było to dobrze zrobione, to będzie obce, trzeba się przyzwyczaić. Jak do nowych butów. Najlepiej też zawsze będziemy wyglądać z naturalnymi dobrze zadbanymi zębami, to nie ulega wątpliwości.

 

Zdecydowała się pani wraz z rodziną na krok bardzo radykalny. Wyjechaliście z kraju i mieszkacie obecnie w Szczytnie. Co o tym zdecydowało?

Dlaczego osiedliśmy właśnie tutaj? Zdecydowało przede wszystkim to, że rodzina męża pozostała na Białorusi. Bardzo nam zależy na zachowaniu ciągłych kontaktów a ze Szczytna do Mińska jest około 500 kilometrów. To, gdyby nie kłopoty z przekraczaniem granicy, tylko kilka godzin jazdy. Druga kwestia to zbliżony język, którego dużo łatwiej się nauczyć. Ja nauczyłam się sama, dzieci i mąż przyswajają go też bardzo szybko, chociaż zdaję sobie sprawę z błędów, jakie jeszcze czasem popełniam.

 

 

Mówi pani po polsku pięknym, literackim językiem używając sformułowań, którymi znaczna część Polaków na co dzień nie operuje.

Staram się raczej nie używać języka potocznego, slangu, bo tutaj najczęściej można się pomylić. Łatwiej posługiwać się językiem literackim, książkowym. A wracając do przyczyn osiedlenia w Polsce to zdecydowały o tym także możliwości jakie stworzyło polskie państwo, ułatwiając osiedlanie się tutaj przede wszystkim właśnie lekarzom. Daje to możliwość nostryfikowania dyplomu, podjęcia od razu pracy w swoim zawodzie, ciągłego podnoszenia kwalifikacji na różnego rodzaju szkoleniach i kursach, w których często uczestniczę. Praktykuję już w zawodzie kilkanaście lat i trudno byłoby mi go zmienić.

 

U siebie w kraju zaczynała pani pracę w niewielkiej wiejskiej przychodni, a potem nagle przeskok na sam szczyt, czyli praktyka i praca naukowa w mińskim Uniwersytecie Medycznym. Jak to się stało? Skąd taki postęp?

Jeszcze w trakcie studiów aktywnie pracowałam w kole naukowym. Po studiach obowiązuje w Białorusi „nakaz pracy” w służbie zdrowia w wyznaczonej placówce. Jak mówiono, im lepsze masz oceny na studiach, tym dalej zostaniesz wysłany. W małomiasteczkowej przychodni przepracowałam obowiązkowe trzy lata nie zrywając kontaktów z uczelnią i moją promotorką. Wykonywałam dla niej niektóre badania, co ciekawe - nawet o charakterze socjologicznym pod kątem właśnie zachęcenia ludzi do korzystania z opieki stomatologicznej. Gdy już odpracowałam swoje obowiązkowe lata na wsi dostałam propozycję pracy na Uniwersytecie Medycznym w Mińsku w Katedrze Stomatologii Zachowawczej.

 

Pochodzi pani z wielkiego miasta. Całe życie pani, męża, dzieci jest związane z dwumilionowym Mińskiem. Jak się w ciągu tych dwóch lat pobytu w Szczytnie udało się zaadaptować w naszym małym miasteczku? To ogromna zmiana.

Tak szczerze? To nie taka znów wielka zmiana. Mieszkając w wielkim mieście i tak żyjemy głównie w granicach swojej dzielnicy, osiedla. Wielkości mniej więcej właśnie Szczytna. Wydaje się, że mieszkanie w stolicy to prawie codzienne wyjścia do teatru, kina, muzeum, na siłownię… Rozumiem młodych ludzi przenoszących się z małych miasteczek do większych aglomeracji i tam się osiedlających. Czasem jednak wracają, doceniając życie w takim małym mieście. W naszej dzielnicy w Mińsku mamy szkoły, sklepy, parki, miejsca na ulubione spacery. Poza dzielnice wyjeżdżamy niezbyt często. Zaletą na przykład Szczytna jest dojazd do pracy. W Mińsku zarówno mnie, jak i mężowi dojazd do pracy zajmował około godziny. Mnóstwo czasu zajmowało odwożenie dzieci do szkoły, na dodatkowe zajęcia. Wiele godzin spędzonych w samochodzie, w korkach. W Szczytnie wszędzie można dojechać w 10 minut, nie ma obawy o bezpieczeństwo dzieci. Z całym spokojem mogę pozwolić, aby ośmioletni synek mógł się bawić z rówieśnikami na placu zabaw czy boisku dosłownie kilkadziesiąt metrów od domu. To samo zakupy, które zajmują dużo mniej czasu. Przyznam, że w Szczytnie częściej sama korzystam na przykład z siłowni, która jest dostępna bez straty czasu na długie dojazdy. Nie czuję, żebym straciła zbyt wiele. Mam mniejsze wprawdzie możliwości korzystania z teatru czy koncertów, ale od czego są wycieczki. Jeździmy dużo częściej niż w Mińsku. Tam miałam przeświadczenie, że mogę w każdej chwili kupić bilety, ale i tak się to odkładało z dnia na dzień… Teraz to duża atrakcja, wcześniej zaplanowana i oczekiwana.

 

Inne są też koszty codziennego życia. W Polsce największe koszty to mieszkanie i media. W porównaniu jednak z zarobkami na Białorusi płace w Polsce są realnie dużo wyższe.

Reklama

 

Po dwóch latach mieszkania i pracy w Szczytnie można się już pokusić o pewne oceny. Co panią tu w Szczytnie zaskoczyło? Pozytywnie i negatywnie.

 

W każdej sytuacji zawsze staram się doszukiwać zalet, chociaż idealnie nigdy nie będzie. Uważam, pomimo ogromnego sentymentu do miejsc, gdzie się urodziłam, wychowałam z rodzicami, dziadkami, gdzie urodziły się moje dzieci, że mój dom jest tam, gdzie akurat jestem, gdzie w tej chwili żyję. Zaskoczył mnie przede wszystkim inny sposób kontaktowania się pomiędzy ludźmi, zdecydowanie większa otwartość w tych kontaktach. Tutaj nie trzeba się zawsze zastanawiać, co mówisz, jak mówisz, z kim mówisz. Tu się nie czuje żadnego zagrożenia ewentualnymi konsekwencjami szczerej wypowiedzi. Ciągle jeszcze u nas pokutuje sowiecki sposób wychowania, podejścia do życia, ludzie są zamknięci w sobie. Tutaj jest luz, więcej uśmiechu, otwarcia na innych. Inny jest też stosunek do pracy. Tutaj na pierwszym miejscu jest rodzina, sprawy osobiste, własne pasje, a praca służy do realizacji tych celów. W Białorusi najważniejsza jest ocena człowieka przez jego pracę, musisz zrobić, co trzeba, bo tak trzeba. Praca musi być wykonana, plan zrealizowany. W Polsce, szczególnie gdy pracuje się na własny rachunek, można sobie ją ułożyć w zależności od tego, co jest aktualnie najważniejsze czy większe zarobki, czy sprawy rodzinne, osobiste. Z drugiej strony zaskakuje czasem sposób działania różnych biur i urzędów. Wiadomo, że mam teraz mnóstwo spraw urzędowych do załatwienia i są miejsca, gdzie załatwiam je „od ręki”, często z sympatycznym uśmiechem. Są też instytucje, w których nigdy nie wiadomo, czy sprawa zostanie załatwiona i w jakim terminie. Najgorsza jest właśnie ta niepewność, urzędnik zawsze znajdzie jakąś furtkę, aby niby konkretny termin załatwienia przeciągnąć, przedłużyć. Nie wiadomo dlaczego. Nie ma tutaj dyscypliny, ścisłych terminów, które bezwzględnie urzędnika obowiązują. Wszystko zależy od człowieka.

 

Praktyka w małym miasteczku to chyba z reguły rutyna powtarzalnych przypadków. Czy zdarzyło się już pani w Szczytnie trafić na szczególnie sytuację, w której zaszła potrzeba wykorzystania całej pani wiedzy i doświadczenia?

Medycyna to nie jest matematyka czy fizyka, gdzie mamy do czynienia z twardymi zasadami, pewnikami. Organizm człowieka bywa nieprzewidywalny. Jakby się długo nie uczyć, przy największej praktyce zawsze może się przydarzyć coś niespodziewanego. Bywają sytuacje wydawałoby się proste, podręcznikowe, zabieg jest przeprowadzony całkowicie zgodnie z procedurami, a pojawiają się komplikacje. I bywa odwrotnie, gdy zabieg obarczony jest sporym ryzykiem, decydujemy się wspólnie z pacjentem na jego wykonanie i okazuje się, iż nie ma żadnych problemów. Nie ma dwóch takich samych zabiegów, pomimo ciągłego szkolenia, korzystania z literatury, konsultacji z innymi lekarzami zawsze może się zdarzyć coś zaskakującego. I do tego jest potrzebna sztuka medyczna, samo rzemiosło nie wystarczy.

Co do jednego mam stały pogląd. Nie ma nic lepszego niż własny ząb i z reguły nie zgadzam się na ekstrakcję „na życzenie”, bo pacjent tak chce i już, a możliwe jest skuteczne leczenie. Staram się przekonać do jego podjęcia, a gdy się nie udaje, stosuję środki tymczasowo uśmierzające ból i proszę o udanie się do innego lekarza. Nie odcina się palca, gdy jest tylko bolesny kłopot z paznokciem.

 

Jesteście całą rodziną zapalonymi turystami. Zwiedziliście już w Polsce wiele miejsc. Co się wam najbardziej podobało i jakie plany na kolejne wycieczki?

Polska to szczęśliwy kraj, bo z wybrzeżem morskim i z drugiej strony z górami. Tego nie ma na płaskiej Białorusi i ciągle to stanowi dla nas atrakcję. Pracę na Mazurach podjęłam zaś między innymi dlatego, że tutejszy krajobraz, jeziora, wielkie lasy bardzo nam przypomina nasze tereny rodzinne. Na przykład droga do Olsztyna przypomina bardzo drogę, którą jeździmy na naszą działkę, na co zwrócił uwagę mój synek. Najpierw byłam zafascynowana morzem, ale później, gdy trafiliśmy po raz pierwszy w góry, stały się one celem kolejnych wyjazdów. Mamy już tradycję, że na „majówkę” wybieramy się na górskie, jak na razie tatrzańskie szlaki. Pomimo tłumów ludzi mamy tam jeszcze wiele do zobaczenia. Zresztą wypoczynek dla mnie to aktywność, chodzenie, zwiedzanie. Poleżeć, odpocząć można jeden dzień, a i to dużo.

 

 

Czyli jedno pani hobby już znamy. Zaglądając do Internetu można też zobaczyć inne pani pozazawodowe aktywności. Na przykład wyrabianie bardzo atrakcyjnej biżuterii.

Bardzo lubię różnego rodzaju „prace ręczne”. Próbowałam haftować, robiłam na drutach, szyję różne ciekawe rzeczy. Wykonuję dekoracje, stroiki, trochę maluję… Gdy była moda na oryginalne broszki z różnych materiałów, koralików, cekinów, łańcuszków postanowiłam spróbować i coś z tego wyszło. Przede wszystkim z ciekawości, czy potrafię to zrobić i chyba się udało. Cały czas zresztą śledzę w Internecie różnego rodzaju techniki wykonywania takich przedmiotów. Najpierw jedna koleżanka poprosiła o zrobienie czegoś ładnego, potem druga, jakiś prezent i tak dalej, i dalej… W miarę wolnego czasu, a z tym bywa różnie. Ważne jest więc, by ten czas jak najlepiej wykorzystywać, dla siebie i rodziny.

Rozmawiał Wiesław Mądrzejowski

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama