Zatem... skąd pomysł?
Gdy Krzysztof Jasiński budował swoją posiadłość w Gromie, tuż przed krajową reformą ustrojową, pomagałem mu i wiejskie życie zaczęło mi się podobać. Kupiliśmy więc z żoną działkę w Trelkowie. Kolejne trzynaście lat budowaliśmy dom, w którym, zgodnie z początkowym pomysłem, miała też mieszkać nasza córka, ale że jej mąż od rodziców otrzymał gospodarkę w Małdańcu, to zrodził się problem – jak zagospodarować dom. I tak, od słowa do słowa, od pomysłu do pomysłu, powstało nasze gospodarstwo. Nasze, chociaż szefową jest moja żona – Jadwiga. Warto chyba wspomnieć, że gdy my kupowaliśmy tę półhektarową działkę, znajomy, który miał do dyspozycji dokładnie tyle samo gotówki co my, kupił kolorowy telewizor. Córka chciała kamerę, żeby nagrywać jej pływackie sukcesy sportowe, ale... na kamerę mieliśmy za mało kasy. Dziś aż trudno sobie wyobrazić, że niespełna 30 lat temu takie były absurdalne relacje cenowe.
To faktycznie ciekawostka i dziś rzeczywiście aż nie do uwierzenia. Ale sama działka to mało. Od działki do gospodarstwa jakaś droga musiała być pokonana. Było prosto?
Nie całkiem. Sam pomysł to mało. Agroturystyka wymaga czegoś więcej, czegoś, czym można zachęcić turystów, bo przecież o to chodzi. Nam pomogło to, że mamy do wyłącznej dyspozycji maleńkie jezioro. Trzy hektary wody to nie za wiele, ale że ryby, wędkarstwo i wszystko co się z tym wiąże, to niejako moje drugie „ja”, więc postanowiliśmy to połączyć. Wykorzystać tę naszą wodę i moją wędkarską wiedzę i pasję.
Wielu wędkarzy znam, ale niekoniecznie wiąże się to z dogłębną wiedzą o rybach...
W moim przekonaniu – musi. Jak się dużo o rybach wie, wtedy łatwiej o wędkarskie sukcesy. A ja mam chyba wszystkie możliwe medale i odznaki, puchary itp. z różnych zawodów.
Podobno każdy wędkarz wręcz musi się pochwalić swoim najważniejszym sukcesem czyli największym złowionym okazem. Jaki jest twój?
A ja mam odmienne pojęcie sukcesu. Z największym węgorzem, jakiego udało mi się złowić, trafiłem na okładkę „Wiadomości Wędkarskich”. Zaczęło się od wizyty na Mazurach naczelnego tego miesięcznika, który stacjonował nie tak daleko od nas, ale nic nie mógł złowić. Zadzwonił więc do mnie. A ja już wiedziałem gdzie go zawieźć i jak łowić, by były efekty. I wtedy właśnie „trafiłem” tego okładkowego węgorza.
Skąd to wędkarskie upodobanie?
Trwa od czasu, gdy miałem 7 lat, czyli od... 60 lat. Ryby łowił mój ojciec i mu towarzyszyłem. Było nas w domu czterech „budrysów”, ale tylko ja chwyciłem tego bakcyla. Mogłem nad wodą lub na lodzie spędzać każdą wolną chwilę. I spędzałem. Tyle lat doświadczenia to nie tylko samo łowienie ryb, ale też wiedza o tym. I ta właśnie wiedza zaowocowała „agroturystycznym” pomysłem na hasło i usługi: „profesjonalne doradztwo i przewodnictwo wędkarskie”.
To jakieś szczególne umiejętności terenowe? Obejmują jakieś akweny czy jak?
Przewodnikiem jestem na jeziorze Sasek Wielki czyli na tym, przy którym zlokalizowane jest nasze gospodarstwo. Doradzam przede wszystkim naszym gościom, a okazuje się, że tego właśnie ludziom potrzeba. Wiem dokładnie: kiedy, gdzie i jak należy łowić, by połączyć wypoczynek z zadowoleniem i emocjami. Tak zwane „moczenie kija” to oczywiście świetny relaks, wyciszenie na łonie natury, ale jak się siedzi wiele godzin bez efektu, to zamiast cieszyć, zaczyna stresować. Zabieram więc gości w takie miejsca na jeziorze, gdzie mogą się zrelaksować od codziennych spraw, ale jednocześnie poczuć dreszczyk emocji, gdy zdarzy się „powalczyć” z jakimś godnym okazem. Wędkarstwo podlodowe – to oczywiście już każde jezioro w okolicy. Uaktualniłem też mapę batymetryczną jeziora Sasek Wielki, wspólnie z kolegą wędkarzem Franciszkiem Oleksiakiem. Mapa pokazuje głębokości dna jeziora, bo dla wędkarzy bardzo ważne są podwodne górki. Na tej mapie wskazanych jest ich około 40.
Czemu te górki są ważne?
Bo wokół takich nierówności dna gromadzą się ryby drapieżne. Dzięki takiej mapie wiadomo, gdzie je łowić.
A jest co łowić?
Nie jest aż tak źle jak niektórzy twierdzą, chociaż istotnie, zauważalny jest spadek ilości ryb. Głównym winowajcą, w moim przekonaniu, są kormorany. Niby taki jeden ptak zjada tylko pół kilograma ryb dziennie, ale jak się to przeliczy na okres żerowania i na liczbę tych ptaków, to już się robi bardzo dużo.
Wróćmy do gospodarstwa. Wystarczyło te pół hektara?
Ależ mamy sporo mniej. Żeby móc się wybudować, podzieliliśmy ten grunt na parcele i część sprzedaliśmy. Teraz mamy już tylko 30 arów, ale za to chyba maksymalnie zagospodarowanych. Większość albo i wszystko, co posiadamy, robiłem samodzielnie, własnymi rękoma. Przyjmujemy letników w dwóch przystosowanych dla nich apartamentach: jednym 6-osobowym i jednym 4-osobowym. Wygospodarowaliśmy je w tym domu, który budowaliśmy 13. lat.
I to wystarcza?
Oboje jesteśmy emerytami. Agroturystyka to dodatkowy dochód, bardziej pasja i szansa poznania fantastycznych ludzi. Mieliśmy gości z wielu różnych stron świata. Odwiedzili nas Polacy z Australii, gościliśmy lekarzy z Mongolii, ludzi z Portugalii, z Holandii... Z Europy to chyba ze wszystkich krajów.
Czy są wśród nich stali goście, którzy przyjeżdżają od lat?
Nie brakuje nam „recydywistów”. Przyjeżdżają od 15 lat co roku. To już przyjaciele, a nie klienci. Podobnie np. małżeństwo z Wielunia i parę innych osób. To ludzie, którzy przyjeżdżają tu autentycznie odpocząć. Nie interesuje ich zwiedzanie, bo nie o to chodzi. Oni zwykle już byli i widzieli wszystko to, co chcieli zobaczyć i zwiedzić. Teraz po prostu chcą się całkowicie oderwać od zwykłej codzienności. Przyjeżdżają więc do nas. Wiedzą czego się spodziewać. Są domownikami. Czasem jest nawet tak, że my wyjeżdżamy, bo akurat coś nam wypada, i to nie na godzinę, a na dzień czy dwa, goście zostają sami i nikomu to nie przeszkadza.
Czy taka forma prowadzenia agroturystyki jest jakoś honorowana, nagradzana?
Tydzień temu wspominaliście o „słoneczku” przyznanym przez Polską Federację Turystyki Wiejskiej gospodarstwu z Wawroch. Te „słoneczka” to coś takiego jak gwiazdki dla hotelu, z tym że my możemy jednorazowo być wyróżnieni tylko trzema. Nasza „Antoniówka” ma właśnie maksymalną liczbę tych „słoneczek” i rekomendację jakości od 2017 aż do 2021 roku. Nie chciałbym się chwalić za bardzo, ale warto chyba podkreślić, że na sto gospodarstw słoneczka (nie znaczy że maksymalną liczbę) otrzymuje siedem czy osiem.
Z tego co wiem, masz czas także i na inną działalność. Ostatnio związałeś się z KOD-em.
To prawda. KOD-u właściwie już nie ma, ale poglądów nie zmieniłem. Nie wiem, czy to kwestia nad którą należy się rozwodzić. Ale skoro pytasz, to odpowiem. Uznałem po prostu, że nie mogę się zgodzić na łamanie konstytucji, łamanie prawa, na działania, które są po prostu niesprawiedliwe i nieuczciwe wobec milionów ludzi. Mam niemal 70 lat. Urodziłem się w 1950 roku. Czy to moja wina, że żyłem i pracowałem w określonym czasie, w określonej rzeczywistości, w określonym ustroju? Jak zresztą miliony innych ludzi, młodszych ode mnie i starszych. Po prostu pracowali, budowali domy, produkowali w fabrykach, pilnowali porządku, strzegli granic czy łapali przestępców. My, powojenne pokolenie, robiliśmy dokładnie to samo, co robią dziś miliony naszych dzieci. Żyliśmy i pracowaliśmy w określonej, niejako nabytej z góry rzeczywistości. A może nawet robiliśmy coś więcej i lepiej, a już na pewno inaczej, bo tylko w kraju i tylko dla kraju, nawet jeśli wcale nie było nam łatwo. Młodzi nazywają nas dziś „komuchami” za tę pracę i życie, a co sami zrobili, co robią? Jak im jest trochę za trudno, wyjeżdżają za granicę. Jak trzeba coś zrobić, to nie interesuje ich to, że jest taka potrzeba ogólna, społeczna, ale pytają: „za ile”? Dziś eksponuje się słowo „patriotyzm”. Czy ktoś potrafi mi udowodnić, że lepszym patriotą jest ten, kto zrobi coś dla kraju, jak mu za to zapłacą, czy ten, kto robił i robi, bo czuł, że tak trzeba, właśnie dla kraju, a nie wyłącznie dla siebie?
Zważywszy na aktualną rzeczywistość co bardziej cię zajmuje: protestowanie przeciwko tej rzeczywistości czy ryby?
Ryby. Zawsze i wszędzie. Ale sam ryba nie jestem, więc „mam głos” w odróżnieniu od nich. A skoro mam, to muszę z niego korzystać. Bo nie jest tak, że głos jednego szarego człowieka nie ma znaczenia, a ten szary człowiek nie ma na nic wpływu. Tysiące, miliony pojedynczych głosów muszą być usłyszane. Kwestia co najwyżej – kiedy.
Nie obawiasz się, że rodzące się rozłamy społeczne, konflikty międzyludzkie wywołane przez różnicę poglądów zniechęca np. do waszego gospodarstwa tych gości, którzy akurat inaczej postrzegają współczesną rzeczywistość?
Jak dotychczas nie odczuwamy problemów z liczbą klientów. Mamy zajęte terminy na wiele miesięcy do przodu. Pokusiłbym się o twierdzenie, że im trudniejsza sytuacja, im bardziej stresowa, tym ludzie mają większą potrzebę i konieczność oderwania się od tej rzeczywistości chociaż na trochę. A my tu w Trelkówku, w ciszy, nad wodą, taką możliwość gwarantujemy. I gwarantujemy ryby dla miłośników wędkarstwa. Bo nie daje się ich złapać tym, którzy nie wiedzą, jak i gdzie to robić. A ja wiem. I ta moja wiedza przysparza naszemu gospodarstwu gości i przyjaciół. Bo ja kocham ryby i ich łowienie. A z pasjami i poglądami jest tak właściwie podobnie: trzeba być po prostu uczciwym, wierzyć w słuszność tego, co się robi i robić to dobrze. To chyba podstawowa recepta na sukces.
Aleks
Wszystko ładnie pięknie tylko nie ten KOD. Szkoda że ludzie są tak naiwni żeby tego typu organizacje wspierać.
ZDZISŁAW WOLTON
JUŻ MIAŁEM REZERWOWAĆ POBYT, A TU ,JESTEM CZŁONKIEM KODU.TOTALNY OBCIACH.
Michal Bukowski
Jesteśmy 4 raz cudowne miejsce Pani Jadwiga i Pan Antoni to cudowni wspaniali ludzie. To zaszczyt znać TAKICH ludzi.
Bogusia
Wspaniały wywiad. Mądre odpowiedzi. Bardzo życzliwe małżeństwo. Pozdrawiam:)
Gabi
A ryby z powrotem do jeziora.
Lidia
Wspaniali ludzie, cudowne miejsce. Kto raz tu był będzie tęsknił za nimi już zawsze...