Wtorek, 12 Sierpień
Imieniny: Luizy, Włodzmierza, Zuzanny -

Reklama


Reklama

Pani lotto Ala Skrobińska: mąż, rodzina i zdrowie. Dużo więcej niż miliony w kieszeni


Osobiście wydała zwycięski kupon lotto co najmniej dwóm milionerom ze Szczytna. O tylu wie, bo poznała ich osobiście. - Ale miliony w lotto wygrało w naszym mieście więcej osób. Po prostu nie wszyscy się chwalą lub życzą sobie rozgłosu - mówi Ala Skrobińska, która po 30 latach pracy w kolekturze odchodzi na emeryturę.



Dla szczycieńskich graczy lotto - a przynajmniej znacznej jej części - kończy się pewna epoka - na emeryturę odeszła bowiem pani Ala Skrobińska, która przez 30 lat pracowała w “szczęśliwej” kolekturze lotto znajdującej się niegdyś w kiosku przy ul. Polskiej, tej naprzeciw “dużej” poczty (teraz w pasażu sąsiedniego budynku). Ilu poznała milionerów w trakcie swojej kariery? Co to znaczy mieć szczęście i dlaczego kolektura “na przeciwko poczty” była właśnie “szczęśliwa”? Czy sama wygrała milion? Czym zajmie się teraz? Zacznijmy od początku…

 

Jak to się stało, że rozpoczęła pani pracę w kolekturze lotto? Kiedy to było?

30 lat temu. To było bardzo naturalne. Wówczas na emeryturę przechodziła moja teściowa, która w niej wówczas pracowała. Zastąpiłam ją po prostu. Wtedy nie było jeszcze lottomatów i samo składanie kuponów wyglądało zupełnie inaczej. No i kolektur było zaledwie trzy na całe Szczytno. Używało się kalki technicznej… nie było czegoś takiego jak internet. Wszystko trwało dłużej i było robione ręcznie. Dzisiaj wszystko działa błyskawicznie. Są nawet automaty. Co prawda mają limity wygranych, ale kiedy zaczynałam, nikt nawet nie myślał, że kiedyś namiastka kasyna będzie w zwykłej kolekturze.

 

Trudno było w tej pracy na początku?

Trudno może nie było, ale stary system wymagał większego skupienia i uwagi. Praca była bardziej wymagająca. Dzisiaj tę żmudną robotę robi za człowieka maszyna.

 

Mężowi (pan Janusz - red. ) nie przeszkadzało, że pracuje pani także w soboty lub kiedy inni mieli wolne? Ciężko cokolwiek zaplanować… zwłaszcza, gdy jednocześnie jest się matką i wychowuje dzieci…

To prawda. Czas pracy w kolekturze był uciążliwy od początku. Zdarzało się, że kiedy musiałam zająć się dziećmi w pracy zastępował mnie mąż - wszystko umiał, bo przecież miał do czynienia z lotto od zawsze - teraz to będzie chyba z 50 lat. Później zmieniły się przepisy i już nie było to możliwe. Oczywiście, że marudził kiedy musiałam ślęczeć w pracy, ale był też bardzo wyrozumiały i brał na siebie dużo moich obowiązków.

 

Mówiło się, że “kiosk lotto” w którym pani pracowała był “szczęśliwy”. Z tego co wiem padło w nim kilka głównych wygranych… Pamięta pani ilu milionerom sprzedała kupon?


Reklama

Co najmniej dwóm. Najgłośniej oczywiście było wtedy, gdy główną wygraną trafił pan z Olszyn. Co to się wtedy działo! Pamiętam bardzo dobrze ten dzień, to była sobota. Zjechały się telewizje, były wywiady, był też osobiście w kolekturze szczęśliwy zwycięzca. To było prawdziwe medialne wydarzenie. Ale to nie była największa wygrana w tej kolekturze. Inni wygrywali więcej.

 

Tak, też to pamiętam. Zwycięzca - pan Zygmunt Rząp - trochę utyskiwał, że padło aż 6 głównych wygranych i trzeba się było dzielić. A inni zwycięzcy lotto? Zna ich pani? Chwalili się?

Znam jeszcze jedną osobę, ale nie mogę powiedzieć kto to. Byli też inni milionerzy, ale nie wiem, kim są. Tylko słyszałam… Generalnie mało kto chwali się osobiście wygraną.

 

Pieniądze lubią ciszę?

Ludzie wolą, by inni takich rzeczy jak wygrana w lotto nie wiedzieli. Tak przynajmniej wynika z mojego doświadczenia. Pan Rząp był pod tym względem wyjątkowy.

 

A kolektura była szczęśliwa bo…?

Bo w ogródku przy niej była rzucona podkowa na szczęście (śmiech). Dokładnie wiem gdzie, bo sama ją znajdowałam podczas porządków. Mówiąc już całkiem poważnie, chyba chodziło o to, że zwyczajnie grało dużo osób i prawdopodobieństwo wygranej było większe. Tym bardziej, że kiedyś ludzie dużo częściej skreślali swoje liczby lub grali zaawansowanymi systemami. Dziś jest z tym trochę inaczej. Zmienił się też sam Totalizator. Kolektura była też blisko dworca po drodze na największe w Szczytnie osiedle bloków. To chyba miało bardzo duże znaczenie wtedy.

 

No dobrze. A pani sama grała?

Tak.

 

I wygrała pani te miliony?

(śmiech) Niestety nie, bo głównie grałam w ekstra pensję niż w dużego lotka czy w mini lotto. Czy wygrywałam? Oczywiście, że tak. Zdarzały się wygrane nawet po 1000 zł.

 

Dobry dodatek do pensji, jak sama nazwa wskazuje. Nie żal pani odchodzić na emeryturę? Dzwonili do naszej redakcji pani klienci… Im jest bardzo żal, że pani już nie będzie…

Wiem, że wielu osobom jest smutno z tego powodu. Dlatego postanowiłam im trochę tę chwilę osłodzić i kupiłam 100 losów mini lotto - taki prezent, dla najstarszych klientów, których znam od lat. Podarowując kupon na mini lotto częstowałam ich też cukierkami. Tyle mogę zrobić na pożegnanie z pracą. Trochę osłodzić rozstanie. Ale mam nadzieję, że któryś z tych losów okaże się szczęśliwy…

Reklama

 

Trafione i na miejscu. Co zadecydowało, że idzie pani na emeryturę?

Czas, wnuczęta, mąż, który wkrótce też pójdzie na emeryturę. Postanowiliśmy więcej czasu poświęcić rodzinie, wnuczętom, dzieciom. Ale i zadbać też o swoje zdrowie, o dom. Na to wszystko, na co nie mieliśmy dotąd dość czasu. Zobaczymy. Jakiegoś konkretnego planu jeszcze nie mamy. Teraz jest tak, że w miniony piątek (25.07 - red. ) byłam ostatni dzień w pracy. A już w poniedziałek wyjeżdżamy z mężem na wycieczkę.

 

A dokąd to?

Do Francji… Wynajęliśmy ze znajomymi większe auto i po prostu jedziemy zwiedzać.

 

Jakiś konkretne lokalizacje? Paryż? Marzenie życia?

Nie. To całkowicie spontaniczna wycieczka. Bez konkretnego planu. Po prostu jedziemy i będzie, co będzie.

 

Jak w lotto na chybił trafił…

Dokładnie tak.

 

A po wycieczce, co będziecie państwo robili? Widzę, że na podwórku zgromadziliście sporo drewna konstrukcyjnego, będzie jakaś budowa?

Tak. Wiata, którą mieliśmy zaplanowaną już lata temu, ale nie było czasu. Dlatego potrzebna była emerytura (śmiech). Co będziemy robili jak zbudujemy wiatę? Dbali o zdrowie. Tyle dziś tylko wiem z pewnością.

 

Ostatnie pytanie, które musi paść w tej rozmowie. Trywialne. Czy pani zdaniem szczęście jest wtedy, gdy wygrywa się miliony w lotto?

Zdecydowanie nie. Miliony w lotto, to po prostu szczęśliwa chwila w życiu. Ważne jest to, co potem ktoś zrobi z tą chwilą i z tymi dużymi pieniędzmi. Dla mnie szczęście to zupełnie co innego: to mąż, rodzina, wnuczęta i oczywiście zdrowie. Wszystkim takiego szczęścia życzę z całego serca. To dużo więcej niż miliony w kieszeni.



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama