Wtorek, 13 Maj
Imieniny: Dominika, Imeldy, Pankracego -

Reklama


Reklama

Zwykli, lecz niezwyczajni


Bogusława Nasiadko jest córką pielęgniarki i żołnierza zawodowego. Może to krzyżówka genów spowodowała, że od lat zajmuje się jednocześnie pomaganiem innym i kierowaniem. Z zawodu nauczycielka, rodzinnie – pomagier w prowadzeniu biznesu, społecznie - prezes Stowarzyszenia Humanitarnego „Dar Serca”. Dodatkowo oczywiście pełni też rolę ż...


  • Data:

Bogusława Nasiadko jest córką pielęgniarki i żołnierza zawodowego. Może to krzyżówka genów spowodowała, że od lat zajmuje się jednocześnie pomaganiem innym i kierowaniem. Z zawodu nauczycielka, rodzinnie – pomagier w prowadzeniu biznesu, społecznie - prezes Stowarzyszenia Humanitarnego „Dar Serca”. Dodatkowo oczywiście pełni też rolę żony i matki, siostry, córki, a nawet i babci. Szczytno zawdzięcza jej wieloletnie istnienie świetlicy środowiskowej, sporo dzieci z problemami i ich rodziców – pokonanie tychże problemów.

Jesteś rodowitą szczytnianką z podwórka przy ul. Pasymskiej...

I to było doskonałe podwórko. Piaskownica była marna, ale zestaw dzieciaków – wyśmienity. Trzymaliśmy się razem od przedszkola aż po średnią szkołę, a i do dziś te przyjaźnie przetrwały, nawet jeśli to nasze podwórko rozszerzyło się na Polskę i świat, bo ludzie przecież poukładali sobie życie także i poza Szczytnem.

Ciebie nie korciło, żeby wyjechać?

Wyjechałam. Po ukończeniu szczycieńskiego Studium Nauczycielskiego... tak, tak, było takie, dwa lata spędziłam na Suwalszczyźnie, gdzie znalazłam pracę z mieszkaniem. A wróciłam... cóż – za sercem. Jeszcze przed wyjazdem poznałam mojego obecnego i jak dotąd jedynego małżonka – Krzysia. Przyjeżdżałam na weekendy, nasza znajomość kwitła, a żeby nie zwiędła – podjęłam tę życiową decyzję powrotu do naszego miasta na stałe. Rozpoczęłam pracę w Szkole Podstawowej nr 3 i tam pewnie ją zakończę w wieku emerytalnym.

Zawsze chciałaś być nauczycielką?

Tak. I nawet się cieszę, że nie dostałam się od razu po maturze na studia, na geografię, bo bym pewnie stała z kijem przy mapie. A tak, to uczę najwdzięczniejszych i zawsze najlepszych uczniów czyli maluchy z klas I-III. I wiem, z perspektywy tych już trzydziestu lat pracy, że to najlepsze zajęcie, jakie mi się mogło trafić, i za żadne skarby nie zmieniłabym go na nic innego.

Najwdzięczniejsi uczniowie... Małe dzieci mają jednak tendencję do szybkiego zapominania. Po pierwszym wychowawcy przychodzi cała masa kolejnych nauczycieli w kolejnych szkołach i ten pierwszy gdzieś znika. Jest tak? I nie jest ci przykro?

Oczywiście, że na pewno nie wszystkie dzieciaki pamiętają, ale nie jest tak, że wszystkie zapominają całkiem. Nawet niedawno spotkałam w aptece swoją dawną uczennicę, dziś już panią magister farmacji, która mi się przypomniała, porozmawiała i stwierdziła, że z grona swych belfrów mnie wspomina najcieplej. Nie to, że się chwalę, ale mówię o tym dlatego, że mi się wtedy zrobiło ciepło na duszy, bo to takie akcenty, które jakby potwierdzają słuszność wyboru życiowej drogi. Częściej mam takie sygnały od rodziców dawnych uczniów, bo ci rodzice są zwykle na miejscu, a dzieci – już nie dzieci – poleciały w świat. Nie brakuje wcale też uczniów dawnych i wychowanków,
którzy odwiedzają mnie nawet w domu. Zdarza się, że np. podopieczny wcześniejszy, jak akurat wyjdzie z pudła, to przychodzi na kawę.

Podopieczny? Z pudła?


Reklama


To już, niestety, nie zawsze skutecznie „wyprostowane” dzieci, uczestniczące w zajęciach w świetlicy terapeutycznej. Nie da się każdemu drogi przez życie utorować prostej, choćby nie wiadomo jak się chciało. Świetlica nie jest jedynym miejscem oddziaływania i to, co my staramy się poprawić, inne otoczenie często psuje. Ale trzeba robić to, co robimy, bo dzieci, które wymagają pomocy z zewnątrz, niestety przybywa. I aż się czasem włos na głowie jeży, jak bardzo są one jeszcze nie tylko w XIX wieku, ale i chyba w średniowieczu swoją wiedzą i umiejętnościami.

Owszem, jest czasem nędznie, nie ma pracy, patologia i różne takie zjawiska, które mają negatywne oddziaływanie. Ale, do czorta, to XXI wiek i taki dostęp do wiedzy i informacji, że - na logikę – nie wie i nie umie czegoś już chyba tylko ten, kto absolutnie nie chce i jest na wiedzę wyjątkowo odporny...
To bardzo krzywdząca opinia. Nie można obwiniać dzieci, a co najwyżej ich opiekunów i w odniesieniu do nich jestem skłonna przyznać, że twoja opinia ma rację bytu. Już jednak też nie zawsze. Najczęściej problemy, z jakimi przychodziło walczyć to: bieda, współżycie społeczne, praca w grupie, przeciwdziałanie patologiom w rodzinach. Ale od 3-4 dostrzegam pewne zmiany. W gronie podopiecznych coraz mniej mamy dzieci z rodzin zalkoholizowanych, a coraz więcej pomocy potrzebują rodziny żyjące w niedostatku. Bo udział w zajęciach świetlicowych to także pomoc materialna, skoro dzieci otrzymują posiłki i bezpłatne „korepetycje”. Rodzice coraz częściej z nami
współpracują, widać w matkach zaangażowanie i dbałość o dzieci, i widać, jak bardzo chcą, by te ich dzieci miały lepszy start, ale nie potrafią, z różnych przyczyn, a głównie z powodu niedostatku, zadbać o to same.

Ilu dzieciom pomagacie?

Na stałe w świetlicowych zajęciach uczestniczy 30 dzieci, kierowanych między innymi przez pedagogów szkolnych i kuratorów sądowych. Często też dzieci same się zgłaszają lub też przychodzą rodzice i proszą o przyjęcie. Gdybyśmy mieli możliwości finansowe i lokalowe, to jakie by one nie były – zostałyby „wyczerpane”, bo takie są rosnące potrzeby.

To zmieńcie lokal na większy...

Nie ma w Szczytnie nic, co by się nadawało. A szukaliśmy wytrwale. Odpukać, bo i tak jest kilka osób w Szczytnie, które bardzo naszą świetlicę wspierają. Do naszych największych dobroczyńców należy na pewno Benedykt Bielski. Dzień w dzień, od 10 lat, zapewnia nam pieczywo na posiłki dla dzieci. To wytrwałość, za którą nie wystarczą żadne słowa podziękowania. Łatwiej znaleźć darczyńców i sponsorów na jakieś jednorazowe akcje. W przypadku ciągłej, codziennej pomocy jest znacznie trudniej. I to, że ktoś się tak właśnie codziennie angażuje jest ludzką wartością, której żadną miarą się nie zmierzy, w żadne ramy nie ujmie. Jest to pomoc bezcenna. Nie można jednak
zapominać o innych. Świetlica – to w 99% wolontariat ludzi, dzięki którym świetlica w ogóle funkcjonuje. To wbrew pozorom mnóstwo pracy: trzeba dbać o obiekt i jego otoczenie, trzeba codziennie zrobić zakupy, przygotować dzieciom posiłki, trzeba z tymi dziećmi pracować, odrabiać lekcje, rozmawiać, organizować zajęcia, wymyślać te zajęcia: teatrzyki, przedstawienia, śpiewy na dzień Babci, jasełka itp., bo takie śpiewanie, malowanie udział w konkursie jednym czy drugim to nie tylko zabawa, to w przypadku naszych podopiecznych - terapia, uczenie życia w grupie, współpracy, wpajanie tego, że każde z nich jest wartościowe, jedyne, że może, umie i potrafi...

Reklama



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama