Czterdzieści lat temu złożył śluby kapłańskie, zostawiając marzenia o karierze sportowej. Dziś ksiądz dziekan Andrzej Wysocki mówi o swoim kapłaństwie z prostotą i siłą: „Kościół jest moim dzieckiem”. W rozmowie z naszym dziennikarzem wraca do chwil przełomowych, śmierci ojca, spotkania z kard. Wojtyłą i pierwszych mszy pod wojskowym namiotem w Szczytnie. To opowieść o kapłaństwie, które rodzi się z bólu, dojrzewa w wierze i zostawia po sobie wspólnotę zbudowaną z cegieł, modlitwy i ludzkiej obecności.
Księże dziekanie, mija 40 lat od dnia święceń kapłańskich. Jak to się stało, że ksiądz został księdzem?
Pan Bóg chciał. Tak najprościej. Ale dzieciństwo miałem zupełnie zwyczajne. Marzyłem o zupełnie czymś innym. Chciałem być sportowcem – wielkim siatkarzem (śmiech). Grałem w AZS Olsztyn od czwartej klasy podstawówki, trenowałem pod okiem Czesława Kolpe. Sport był moją pasją, a jednocześnie ucieczką – chociażby przed obowiązkowymi pochodami pierwszomajowymi. Wolałem ubrać się w dres i nieść piłkę niż czerwoną szturmówkę. To było moje. Miałem 1,88 m wzrostu – dobry jak na siatkarza. Ale gdy zaczynałem byłem jeszcze niski, w '76 jeszcze urosłem z 15 centymetrów. Wtedy to był wyskok – dosłownie.
A jednak ta droga się zmieniła. Dlaczego?
W 1976 roku zmarł mój tata. Miał zaledwie 46 lat. Dla mnie, piętnastoletniego chłopaka, to był dramat. Modliłem się o jego uzdrowienie i obiecałem Panu Bogu, że jeśli tata wyzdrowieje, pójdę do seminarium. Nie wyzdrowiał. Ale ja tę obietnicę potraktowałem poważnie. Zostałem księdzem. Z przekory, ale też z wdzięczności – bo widziałem, jak Bóg prowadzi nawet w bólu.
A jak wyglądała księdza droga edukacyjna?
Po podstawówce tata mi mówił: „Nie idź do liceum, będziesz znaczki lepił. Idź do technikum, z zawodu zawsze pożytek”. Poszedłem na budowlankę na Żołnierskiej. I znów – sport. Nauczyciel WF-u, pan Doroszuk, kolejny pasjonat. Trenowaliśmy dalej – siatkówka to była moja druga skóra. Grałem z najlepszymi – Rybaczewski, Zduńczyk, Skarpiński. Dla mnie to byli idole. To były piękne lata.
Sportowiec, to pewnie nie mógł ksiądz opędzić się od kobiet? A serce? Zakochał się ksiądz kiedyś?
Nie bardzo było kiedy. Cały czas sport. To była moja miłość. Pierwsza randka z dziewczyną była dopiero na maturze – koleżanka zaprosiła mnie na swój bal. I tyle.
A Bóg, religia, kiedy to do księdza przyszło?
W moim rodzinnym domu zawsze panowała głęboka religijność. Pilnowała tego głównie moja mama. W niedzielę był kanon: najpierw msza, potem spacer, a potem rodzinny obiad. Z braćmi byliśmy ministrantami w katedrze w Olsztynie. Naszym opiekunem był ks. infułat Jan Jerzy Górny – było nas ponad 120 ministrantów!
Czy był jakiś moment przełomowy, że ksiądz poczuł, że kapłaństwo jest tą właściwą drogą?
Tak. Pogrzeb biskupa Józefa Drzazgi, w którym uczestniczył kardynał Wojtyła. To było pierwsze spotkanie z tym niezwykłym duchownym, późniejszym papieżem i teraz świętym. Miał w sobie coś niezwykłego. Naprawdę. Potem, w czerwcu 1979 roku, pojechałem na pielgrzymkę do Warszawy. Papież powiedział: „Niech zstąpi Duch Twój...”. Ludzie bili brawo przez ponad 20 minut. Stałem i coś się we mnie przewróciło. Wróciłem z tej pielgrzymki i wstąpiłem do seminarium.
Seminarium to trudny czas?
Oj, na początku bardzo. Filozofia – kosmos. Ja byłem technikiem, śrubokręty, klucze, lutownica – to moje narzędzia. Humanistą nigdy nie byłem. Ale powoli, krok po kroku, odnalazłem się. Miałem szczęście – proboszcz, który przyjmował mnie na praktyki, ksiądz infułat Tadeusz Borkowski, był wymagający, ale sprawiedliwy. Uczył, że ksiądz musi być człowiekiem wszechstronnym. Nie tylko teologia – człowiek musi rozumieć ludzi, mieć szerszy światopogląd. To tam poczułem, że kapłaństwo to nie zawód, tylko misja. Sam naprawiałem mikrofony lutownicą – łączyłem pasję techniczną z powołaniem. Do dziś tak mam. Jak popsuje się jakaś elektronika, to nie dzwonię po serwis, a chwytam za lutownicę i działam (śmiech).
Wysportowanemu, męskiemu siatkarzowi łatwo było założyć sutannę, pytam o strój...
Z początku było tak trudno. Od kościoła do katedry miałem dwa kilometry, no i trzeba było w tej sutannie iść. Było dziwnie. Fakt. Miałem wrażenie, że każdy na mnie patrzy. Ale później już się tego nie wstydziłem. To było moje świadectwo wiary. Potem byłem nawet dumny. Sąsiedzi mnie widzieli, zaczepiali, zagadywali. Było to miłe. W Olsztynie, mam mieszanie po zmarłej mamie, kto wie może na stare lata tam zamieszkam. Dobrze, że ludzie wiedzą że jestem księdzem.
15 czerwca 1985 roku – dzień święceń. Jakie emocje?
Ogromne. Leżałem na posadzce katedry, śpiewano Litanię do Wszystkich Świętych. Pamiętam dreszcze. Leżysz twarzą do ziemi i myślisz: to już. To nie gra. Od teraz twoje życie jest nie twoje. Było wzruszenie. Mój pierwszy dzień kapłaństwa zapamiętałem na zawsze.
Gdzie trafił ksiądz po święceniach?
Elbląg. Parafia św. Wojciecha, osiedle Zawada. Pięć lat byłem tam wikariuszem. Uczyłem młodzież – nawet po 100 osób na lekcjach religii. Pamięć mam dobrą do nazwisk, więc było cicho i z szacunkiem. Do dziś ich pamiętam. Lekcje od 16 do 21, co godzina. Część moich uczniów zostało księżmi. Byłem najmłodszy z czterech wikariuszy. Uczyłem się pracy duszpasterskiej.
Kiedy ksiądz trafił do Szczytna?
W 1990. Arcybiskup Wojtkowski powiedział: „Masz techniczne wykształcenie – pójdziesz budować kościół”. I tak się stało. Przyszedłem tu mniej więcej w tym samym czasie co świętej pamięci ksiądz Lech Lachowicz. Ja byłem wprowadzony 1 lipca, a on 8. Obaj mieliśmy budować nowe kościoły, parafie wydzielone z parafii WNMP w Szczytnie.
Co ksiądz zastał w Szczytnie?
Na początku nie było nic – nawet gdzie mieszkać. Namiot wojskowy ze szkoły policyjnej służył nam za kaplicę. Pomagali ludzie. Zbyszek Magnuszewski, Andrzej Kijewski, Marek Podkowa. Dzięki nim można było zacząć budowę. Nie było działki, plebanii, kościoła, nawet mieszkania. Byli ludzie, którzy pomagali – i tacy, którzy się śmiali. Ktoś powiedział: „Kościół tu powstanie, jak mi kaktus na ręce wyrośnie”. Dziś kaktus pewnie kwitnie na dłoni tego kogoś.
Kiedy zaczęła się realna budowa?
Najpierw ruszyła budowa plebanii, od 1994 do 1998 roku. Ale nie dlatego, że chciałem mieć, gdzie mieszkać. A dlatego, że nad działką, gdzie miał powstać kościół szła linia średniego napięcia. Nie dostałbym pozwolenia na budowę, dlatego najpierw ruszyła budowa plebani. W między czasie rozmawiałem z burmistrzem Andrzejem Kijewskim dyrektorem zakładu energetycznego Markiem Podkową, aby podzielili się kosztami i linię puścili w ziemię. Dogadali się (śmiech). W 1999 zaczęliśmy budowę kościoła. Poświęcenie murów odbyło się w marcu 2006 roku.
Po tych 40 latach, co uważasz ksiądz za najważniejsze w kapłaństwie?
Bóg. Ludzie. Relacje. Przyjaźnie.
Były trudne momenty?
Wiem że zabrzmi to dziwonie, ale nie dawałem sobie rady z pogrzebami tych, których kochałem, którzy byli ważni w moim życiu. Dla większego obrazu podam przykład pogrzebu pana Jerzego Kilana – kierownika budowy kościoła. Wiele ten pan mi pomógł. Nie byłem w stanie stanąć nad jego grobem. Za bardzo bolało.
Trudne były też początki w Szczytnie. Brak wszystkiego. Podpalenie budynków parafialnych. Tak, i takie rzeczy się zdarzały. Ktoś nie chciał budowy kościoła.
Jak ksiądz patrzy na dzisiejszy Kościół?
Brakuje wspólnoty. Kiedyś księża się odwiedzali, wspierali. Było biednie, ale szczęśliwie. Pamiętam czasy filmu Rambo. Jeden ksiądz miał samochód, zajeżdżał po innych i jechało się do tego, który kupił sobie akurat wideo. Oglądało filmy, zdarzało się i piwko. Było nieturlanie. Dziś nie tylko zwykli ludzie, ale i księżą izolują. To groźne – prowadzi do wypalenia, do problemów. Reanimacja wspólnoty to moje marzenie.
Czy jest szansa, by wrócić do tamtych relacji, tamtego Kościoła?
Trzeba zacząć odbudowywać relacje, rodziny. To fundament. Gromadzić przy kościele ministrantów służbę liturgiczną, młodzież, różnego rodzaju stowarzyszenia. Trzeba tym młodym ludziom pokazać, że Pan Bóg jest potrzebny, że warto Panu Bogu życie poświęcić, że Pan Bóg to wynagrodzi. Naprawdę tak jest. Nie znam żadnego księdza, który by był biedny.
Coś w tym jest.
Myślę że wiele starszych osób pamięta takie powiedzenie „kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie”. I tak jest. Ja też jadłem chleb ze smalcem i z musztardą. Bo moja rodzina była bardzo biedna. Nie było nas stać na nic innego. Tata pracował, był konserwatorem w szpitalu miejskim, a później z dziadkiem Wysockim chodzili na fuchy, robili instalację wodociągową, kanalizacyjną, gazową. I ojciec był jedynym żywicielem rodziny. Mama nigdy nie pracowała. Zajmowała się nami obiadki ciepłe, wszystko poprasowane, poprane, czyste, ale zawsze była w domu. Mama była taką typową gospodynią domową, która się nami opiekowała, ale zawsze porozmawiała, trzeba było katechizmu nauczyć, to poświęcała się, uczyła nas, czy do pierwszej komunii się przygotować, czy do bierzmowania.
Kapłaństwo to...
Kapłaństwo wymaga poświęcenia. To droga samotna, ale pełna sensu. Ja nie mam rodziny – moim dzieckiem jest kościół. Zostawiłem po sobie cegły, wspólnotę i pamięć. To moje dziedzictwo.
Dlaczego dziś tak mało powołań?
Rodziny są słabsze. Nie ma niedzielnych mszy z całą rodziną. Dzieci nie widzą wiary w domu. Nie mają świadectwa. A Kościół bez rodzin, bez ojców, bez matek – traci grunt.
Jakie ksiądz ma marzenia?
Mam trzy. Zobaczyć mecz Barcelona–Real, pojechać do USA obejrzeć mecz NBA Chicago Bulls, stanąć pod ruinami World Trade Center. I safari w Afryce. Ale to jeśli zdrowie pozwoli, bo te najważniejsze się spełniło. Budowałem. I wierzyłem.
Czego Ksiądz by sobie dziś życzył?
Czasu. I ludzi, którzy nadal będą chcieli być blisko Boga. I trochę zdrowia – by jeszcze pociągnąć. Bo jak się oddało życie Bogu, to już nic nie trzeba. On wie, co robić.
Naszym włodarzom tylko najlepiej wychodzi przecinanie wstążek.A narkotykami jak handlowali tak handluja.Przykro wszyscy maja wywalona co dzieje się z młodzieżą. Najważniejsze że wstążki przecięte.Myslalam panie Burmistrzu że pan to ogarnie ale nic w tym kierunku nie robione.Wszystko zamiatane pod dywan oczywiscie tyczy to całej rady.
Julka
2025-07-15 10:38:46
Smolasty to artystyczne dno dna i patologia. Kto wpadł na pomysł żeby to beznadziejne byle co zaprosić??? i jeszcze mu płacić
Prusak
2025-07-15 08:11:55
Panie Och niech Pan najpierw kanał do porządku doprowadzi bo zarośnięty i śmierdzi. Nie zauważył Pan tego? Redakcja też nic nie pisze nic na ten temat jakoś...
Jan
2025-07-15 04:54:29
Jerry , za to ty masz odpowiednie prochy z samego serca miasta Szczytno. Oczywiście ja nie konsumuje. Zdumiony , dokładnie ja nie mam zamiaru składać wniosku o jakieś odznaczenie a tym bardziej o te wasze 800 plus itp.
Seniora
2025-07-14 21:17:03
Bezczelność czy głupota.
?
2025-07-14 19:41:25
\"zamienią miasto w wielobarwną przestrzeń ... bałaganu po piciu, obsikanych kątów, nieludzkich wrzasków na ulicach, itd.\"
Tutejsza
2025-07-14 19:21:27
Jak coś mam CORSA A z 1990 :)
Adam
2025-07-14 17:21:09
Do zatroskanego. Nie. Dostaną medal i premie za zabezpieczenie terenu????
Kamil
2025-07-14 16:08:41
czy wy nie możecie obyć się bez tych SRÓTÓW ?
że tak powiem
2025-07-14 11:23:38
Zanim coś tam za te miliony powstanie, to już tego rządu i zachwyconej wiceminister dawno nie będzie. To raz. A dwa, to juz widzę te tłumy mieszkańców walące do galerii za 18 milionów zlotych.
wolf
2025-07-14 09:17:07