Agnieszka Kowalczyk wygrała swoje życie dziewięć lat temu. Pokonała siebie samą. Jest z tego dumna. Czy jej paskudne wcześniej życie jest dziś usłane różami? Niestety. - Chociaż wielu ludzi mi pomogło, to dziś może nawet jest trudniej niż kiedyś – mówi ze łzami w oczach. - Nie jest łatwo być zwykłym człowiekiem z problemami, nie jest łatwo żyć uczciwie. Taki system.
Świat potrzebuje bohaterów. Świat pełen jest głośnych bohaterów. Takich, którzy w jednostkowej, ekstremalnej sytuacji, wiedzieli gdzie zadzwonić, umieli wezwać policję czy straż pożarną, w instynktownym odruchu rzucili się do wody, by ratować tonącego... Dostają nagrody i medale, błyszczą w świetle jupiterów. I dobrze. Świat potrzebuje bohaterów.
Świat jest też pełen cichych bohaterów. Tych, którzy rzadko trafiają na łamy czy ekrany. Ich bohaterska walka trwała (i często wciąż trwa) nie minutę czy dwie, ale całe lata. Każdy ich krok do zwycięstwa okupiony jest łzami. Nie błyszczą przy ściankach. Wciąż płaczą. Bez nagród i medali. To ci, którzy zwyciężyli własne życie.
Kobiet się o wiek nie pyta, ale jednak proszę powiedzieć...
We wrześniu stuknie mi 40. Ale nie obchodzę urodzin. Świętuję 31 maja. Dzień, w którym postanowiłam coś zrobić z własnym życiem. Kiedy po raz kolejny opuściłam „dołek”. I kiedy postanowiłam: dość! Od tego dnia z końcem maja minie dziewięć lat.
O alkoholizmie mówi się najczęściej w odniesieniu do mężczyzn. Kobiety na „dołku” to chyba dość rzadkie...
Nie wiem. Ja bywałam tam dość często. Odsiedziałam też dwa lata w więzieniu. Miałam wtedy z 18 lat. Z kolegami wyrywaliśmy kobietom torebki na ulicach, żeby mieć za co pić. Oni się wymigali, ja dostałam dwa lata za współudział. Bo policja uznała, że może nawet nie brałam w tym bezpośredniego udziału, ale widziałam i jej nie powiadomiłam. Odsiedziałam w Grudziądzu. Nie oduczyłam się tam picia. Jedyne, co wyniosłam z więzienia, to większa ostrożność wobec ludzi, w dobieraniu sobie towarzystwa. Wyszłam z więzienia w piękny dzień – w samą Wigilię i... od razu się napiłam do nieprzytomności. I wtedy, zdaje się, też wylądowałam na „dołku”. Nie jest łatwo o tym wszystkim mówić. Pewne jest to, że kawał mojego życie był po prostu haniebny. Wstydzę się mnóstwa rzeczy, które robiłam.
Kiedy i jak się to zaczęło?
Dziś myślę, że wtedy, gdy miałam siedem lat i zmarła moja mama. Oczywiście, wtedy jeszcze nie sięgałam po alkohol. Ale wtedy powoli zaczął się rodzić mój bunt. Tata ożenił się drugi raz, było nas w domu w sumie sześcioro dzieci w różnym wieku. Jak w większości polskich domów, alkohol był i u nas. Byłam z nim „oswojona”. Później, już jako nastolatka zaczęłam uciekać z domu, bywać na dyskotekach, a tam – popijać. Posmakowało mi. Tak bardzo, że już jako osiemnastoletnia dziewczyna byłam uzależniona. Musiałam być, jeśli dla alkoholu okradałam z kolegami kobiety na ulicach. Po wyjściu z więzienia z miesiąc byłam jeszcze w Szczytnie. Nie było pracy. Karanej nikt nie chciał zatrudnić. Wyjechałam na Śląsk. Tam, z dość przygodnym partnerem, zaszłam w ciążę. Związek nie miał przyszłości. Ćpał. Chociaż wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. Uciekłam od niego w czwartym miesiącu ciąży i wróciłam do Szczytna. Wróciłam, ale... Ale nie wytrzeźwiałam.
Jak to jest być pijaną matką?
Strasznie. Nie zliczę, ile dostałam mandatów za to, że prowadziłam wózek z dzieckiem ledwo idąc. Ciągle byłam karana. Ukradłam butelkę wódki w sklepie, wartą 20 zł. Wlepili mi mandat na 500 zł. Nie pracowałam. Mieszkałam u ojca. Dostawałam jakieś pieniądze z MOPS-u. Tyle mojej zasługi, że córka była zawsze we wszystko dobrze zaopatrzona. Fakt, że przy pomocy rodziców. Ale starałam się zapewnić jej to, co trzeba, a resztę przepijałam. Wychodziłam z córką na spacer, bo moi rodzice liczyli na to, że jak będę z dzieckiem, to się nie napiję. Ale piłam. Bywało, że dziecko do domu odwoziła policja, a ja lądowałam w celi do wytrzeźwienia. Celowo doprowadzałam do awantur w domu, by mieć pretekst. By móc trzasnąć drzwiami i wyjść... pić. Każdy, kto mi w tym chciał przeszkodzić, był moim wrogiem.
Córka też?
Ona nie. Ona cierpiała przeze mnie, a ja, trochę później... bez niej. Doszło do tego, że sąd ograniczył mi prawa rodzicielskie, a dziecko trafiło do rodziny zastępczej. Wiktoria miała wtedy 2 latka. Przeszła przez trzy domy. W pierwszym jej rodzice zastępczy, a moi krewni, chcieli wymusić na mnie zrzeczenie się praw rodzicielskich. Wpadłam w szał. Kuratorka zdecydowała o zmianie. Wiktoria przez kolejne dwa lata mieszkała w Farynach, a później – w Dźwierzutach. Miałam prawo do odwiedzin i zawsze z niego korzystałam. Mogłam ją widywać raz w tygodniu, w piątki. W ten dzień zawsze byłam trzeźwa, ale w pozostałe dni... Właściwie nie trzeźwiałam.
Panią i córką zajmowało się szereg instytucji: MOPS, PCPR, policja, sąd... Co ostatecznie spowodowało zmianę pani stosunku do alkoholu?
Groźbami zmuszano mnie do podjęcia leczenia. Panie z MOPS i PCPR między innymi mówiły, że stracę córkę, że odbiorą mi całkiem prawa rodzicielskie, a dziecko pójdzie do adopcji, jeśli nie zrobię porządku z własnym życiem. To godziłam się na odwyk. Dla urzędników, dla rodziców, dla dziecka... Byłam na szpitalnym odwyku siedem razy. Ósmy raz był skuteczny. To już było wtedy, prawie dziewięć lat temu, gdy wyszłam z „dołka” i podjęłam decyzję. Ale jak mnie wtedy zamykali, byłam tak pijana, że widziałam potwory na ścianach. Myślałam, że już po mnie... I wtedy zrozumiałam, że jeśli chcę coś ze sobą zrobić, to nie dla taty, nie dla pani z MOPS-u, nawet nie dla córki, bo wcześniej z takimi właśnie argumentami podejmowałam terapie. Musiałam to zrobić dla siebie. I dopiero, jak to zrozumiałam, mogłam sobie poradzić. Z nałogiem i z sobą.
Nie było to proste, jak sądzę...
Było okropnie. Ciężko. Najtrudniej było unikać tych miejsc, środowisk i ludzi, z którymi wcześniej piłam. A piłam w Szczytnie i tu wciąż mieszkałam. Ciągle więc spotykałam swoich dawnych „towarzyszy”, ciągle mnie namawiano do picia. A ja nie chciałam. I bardzo trudno było się od tych namów uwolnić. Gdy podjęłam decyzję pojechałam na 7-tygodniową terapię do Lidzbarka Warmińskiego. Po powrocie byłam poddana jeszcze terapii ambulatoryjnej w szczycieńskiej przychodni uzależnień. To była terapia grupowa. Trwała siedem miesięcy. Spotykaliśmy się dwa razy w tygodniu. To były rozmowy, ale trzeba też było „wywalić” siebie. Nie było to łatwe. Ale jestem pewna, że to właśnie naszym, moim terapeutom zawdzięczam swoją trzeźwość. Bywały chwile załamania, głodu, wątpliwości... I gdy się pojawiały, zawsze mogłam się zwrócić do terapeutów, a oni zawsze znaleźli dla mnie czas. Bardzo mi pomogli, podobnie jak pani Małgosia Enerlich z Urzędu Miejskiego, jak pani Ochenkowska z MOPS, jak pani Ewa Orzoł z PCPR. Wielu ludziom zawdzięczam swój życiowy sukces. Był czas, gdy nienawidziłam policji i wszystkich policjantów, za te ciągłe mandaty, za więzienie, za „dołek”. Dziś jestem im wszystkim wdzięczna. Pełna szacunku. Naprawdę. Robili, co musieli. A gdyby tego nie robili, gdybym nie była naciskana, straszona, karana... Dziś byłabym w tym samym miejscu co 9 lat temu... w rynsztoku. Jeśli w ogóle jeszcze bym żyła.
Kiedy pani życie zaczęło się prostować?
Po roku niepicia. Nie wiem czemu, ale wiele osób i instytucji mi zaufało. Wierzyli we mnie, że wytrwam. Wiedzieli, jak bardzo zależy mi na córce. I mi zaufali. W tym czasie związałam się z kolejnym mężczyzną. Mieszkał w dużym domu, miał dobre warunki. Mogłam je zapewnić też córce, a że nie piłam i podjęłam pracę, więc już po roku niepicia sąd postanowił, że córka może być już pod moją opieką. Wszystko pozornie zaczęło się układać. Jednak życie musiało mnie jeszcze raz doświadczyć. Okazało się ostatecznie, że dobre warunki i duży, dobry dom to za mało. Bo człowiek, który mi to zapewnił, nie był za dobry. W międzyczasie znów zaszłam w ciążę, urodziłam synka. Ale musiałam znów walczyć: o siebie i dzieci. Ostatecznie udało się. Po wielu latach oczekiwania dostałam niewielkie mieszkanie przy ul. Konopnickiej. Przeprowadziłam się z dziećmi. Jeszcze trochę trwało, zanim udało mi się w pełni zakończyć swój związek, uwolnić. Ale już moje życie było inne, dużo lepsze. Wie pani, że przez pierwszy rok trzeźwości spłacałam długi? Spłacałam tę masę mandatów, którymi byłam obciążona, oddawałam pieniądze ludziom, bo na wódkę pożyczałam ile i gdzie się dało. Rok! Wszystko, co zarobiłam, co uzyskałam, przeznaczałam na ten cel. Pracowałam gdzie mogłam, całymi dniami, żeby się pozbyć tego bagażu. Udało się. Później, już na swoje, po raz pierwszy w życiu na swoje – poszłam już z czystym kontem. Mieszkanie było fatalne. Jeden duży pokój, wszystkiego 27 metrów kwadratowych. To nie były wymarzone warunki. Nie było łatwo z dwójką małych dzieci. Synek miał wtedy zaledwie pół roku. Dziś córka skończyła już 12 lat, a synek w grudniu 4 latka.
Mówi pani „było”. Czyli coś się zmieniło.
Po kolejnych czterech latach. Właśnie jestem w trakcie przeprowadzki. Pod koniec swojego urzędowania poprzednia burmistrz jeszcze przyznała mi inne mieszkanie, 2-pokojowe, po rodzinie, która z kolei dostała mieszkanie w tym nowym bloku przy ul. Sobieszczańskiego. Pech, bo dopiero od października pracuję na etacie, w przedszkolu, jako pomoc kuchenna. Gdybym tę pracę dostała we wrześniu, to może też miałabym mieszkanie w tym nowym bloku, ale gdy były one przydzielone, oficjalnie byłam bez pracy. Pracowałam dorywczo, ale moje główne dochody stanowiła pomoc z MOPs-u. Miałam zasiłek na córkę rehabilitacyjny, bo choruje na tarczycę, zasiłki okresowe i celowe, alimenty na córkę z funduszu, i na syna, które płaci jego ojciec i 500+ na dwoje dzieci, kiedy zostało wprowadzone. Przyznam, że moja sytuacja finansowa na tyle się poprawiła, że te dodatki z 500+ odkładałam na konta dla dzieci. Założyłam im lokaty i tak te pieniądze wpłacam. Udało mi się nawet odłożyć inne 4 tysiące z myślą o tym, że przeznaczę je na pomoc innym.
I tak się stało?
Dokładnie. Wpłaciłam je na WOŚP. Córka była w tym roku wolontariuszką, ale co roku wcześniej brała udział w licytacjach. Angażowała się w tę orkiestrę, a ja też uważam, że to jest wspaniała akcja i piękny cel, więc to, co miałam, też oddałam. Oddałam, bo wszystko to, co przeszłam w życiu pokazało mi, że nie jest sztuka brać, że trzeba też dawać. A ja tak wiele dobrego wzięłam od ludzi, że musiałam, po prostu musiałam i muszę jakoś tę dobroć ludziom oddawać.
A nowe mieszkanie? Kiedy przeprowadzka?
Nie wiem. Powoli przenoszę drobne rzeczy, ale mieszkać na razie nie mogę. Niestety, poprzedni lokatorzy zostawili po sobie sporo braków. Jest kuchenka gazowa w kuchni, ale nie ma w łazience piecyka. I nie mogę go zamontować, bo potrzebna ekspertyza kominiarska. Nie wiem, czy uda się to w ogóle uzyskać w miarę szybko, bo z tą instalacją gazową w mieszkaniu jest coś nie tak. Nie ma np. głównego zaworu. Obawiam się, że trzeba będzie przerobić tę instalację. Jedynie ściany są wybiałkowane, ale całą resztę, by były jako takie warunki, będę musiała po prostu zrobić. W okno wstawiona jest zwykła szyba, przepuszcza wilgoć i zimno, w kuchni na podłodze jest stare, paskudne PCV... Czyli właściwie czeka mnie niemal kapitalny remont. A muszę sama i za swoje, bo tak jest w umowie najmu. Że wszystkie prace muszę zrobić na własny koszt. Nawet takie, które będą trwałe i polepszą standard mieszkania.
Czyli teraz przydałyby się te 4 tysiące, którymi pani wspomogła WOŚP...
Pewnie tak, ale nie żałuję, że ich nie mam. Potrwa to może trochę dłużej, ale poradzę sobie. Muszę. Teraz jest trochę trudno, nawet bardzo trudno, bo straciłam również część pomocy, jaką miałam z MOPS-u. Pracuję na 3/4 etatu, mam na rękę niecałe 1300 zł, a z alimentami to już jest za dużo. MOPS nie może mi już pomagać w takim zakresie jak wcześniej. Nie mam więc dopłaty do wyżywienia dla dzieci w szkole i w przedszkolu, nie mam zasiłków celowych. Powiem tak: gdy nie pracowałam, a jedynie od czasu do czasu dorywczo zarobiłam parę złotych i dostawałam różną, większą pomoc z MOPS, było mi łatwiej utrzymać siebie i dzieci, niż teraz, kiedy oficjalnie pracuję. Taki nasz system. Nie jest przychylny tym, którzy chcą żyć godnie, a przede wszystkim uczciwie. Ale cieszę się z tej pracy. Jest mi trudniej finansowo, ale łatwiej życiowo. Przebywam ze wspaniałymi ludźmi i sama też, chyba po raz pierwszy w życiu, czuję, że robię coś porządnego, solidnie. Jestem uczciwym, godnym człowiekiem i szanują mnie ci, którzy mnie znają, wiedzą, co robiłam kiedyś, co zrobiłam ze swoim życiem, kim jestem teraz. Ten szacunek innych, wiara w siebie i własna godność warte są każdych pieniędzy.
Jedni mówią, że dziewięć lat trzeźwości to dużo, inni – że niewiele...
Tego nie da się określić latami, ale własną determinacją, odpornością i wytrwałością. Wiem, i każdy powinien sobie zdawać z tego sprawę, że nie ma znaczenia czy to rok czy dziesięć. Znaczenie ma... jeden kieliszek. Jeśli się po niego sięgnie, to nieważny jest upływ czasu, bo wszystko zostanie stracone. Nie bez powodu mówi się o niepijących alkoholikach. My, niepijący alkoholicy, po prostu nie mamy odwrotu. Nie musimy brać tabletek, nie musimy poddawać się jakimś zabiegom czy operacjom. My po prostu musimy... nie pić. Jeśli sięgniemy po kieliszek, lądujemy tam, skąd z wielkim trudem wyszliśmy. A to naprawdę ogromny trud. Nie wiem, czy da się to opisać słowami. I drugi raz – tak sądzę – nikt przez takie piekło nie zdoła przejść, by po raz drugi wyzwolić się od picia. Ja bym chyba nie dała już rady. Dlatego nie piję. I nie będę. Dla dzieci, ale przede wszystkim dla siebie. Dziś dopiero zdaję sobie sprawę z tego, jakie życie może być piękne, jak to cudownie być wolnym, decydować o sobie, kierować się własnym rozumem, potrzebami, marzeniami... Dziś dopiero, chyba pierwszy raz w życiu, mam marzenia. Myślę o przyszłości, widzę ją lepszą, dla siebie i dzieci. I nie mają tu znaczenia doraźne, bieżące trudności, problemy. Wiem, że one miną. Każdy przecież z jakimiś bieżącymi kłopotami się zmaga.
A o czym pani marzy?
Chciałabym zostać terapeutą od uzależnień alkoholowych. Dotychczas, podczas różnych mitingów AA i udziału w grupie, wydaje mi się, że już paru osobom udało mi się pomóc. Chciałabym to robić nadal, fachowo i skutecznie. Jest taka teoria, że osoby, które znają problem od podszewki, które same przeszły przez piekło uzależnienia, są dobrymi terapeutami. Mam nadzieję, że uda mi się to marzenie zrealizować. Na razie mój synek jest za mały, by go zostawiać na dłużej, uczestniczyć w kursach czy szkoleniach, ale przyjdzie i mój czas, i wiem, że dam radę. Po tych dziewięciu latach trzeźwości już wiem, że jak chcę – to mogę. Będę więc pomagać ludziom. Tak, jak i mi wielu ludzi pomogło.
Andrzej
brawo dobre
Andrzej
brawo
avon
Znam Agnieszke od dziecka ,Znam całą rodzine , I mimo tego ze nie jest świeta ,bo nie jest i ma problemy . Ale podziwiam ją i jej siostre .Jako dziecko pamietam ich mame Krystyne.Bardzo mądra kobieta lecz słaba. Pieknie pisała o swoim zyciu. Pamietam do dziś to co czytałam, tak mi utkwiło w pamieci do dziś. Nie winie dzieci własnie córki pani Krysi , nie miały przykładu zeby sie nauczyc jak byc matką ,zabrakło wsparcia ,zabrakło matki .Bo Pani Krysia zmarła zostawiając małe dziewczynki . Nie osądzajmy , bo nie wiecie co one przeszły.Agnieszka trzymam za was kciuki . Nie oglądaj sie za siebie . Masz córke i masz dla kogo walczyc .
varadero
Brawo!!! Życzę Pani wszystkiego dobrego. Trzymam kciuki!!!
Wielki szacunek
Szacunek za odwagę!!! Życie bywa ciężkie nieprzewidywalne i każdy z nas może się znaleść na zakręcie gdzie trzeba wszystko prostować....Cóż nie ma co się rozoisywać...Życzę wszystkiego dobrego dla P.Agnieszki i dzieci.Proszę się nie poddawać i żyć pełną parą!!!
dzezka
A czemu mojego komentarza nie ma
Regina Roslaniec
Pozdrawiam i zycze zeby Pani spelnila swoje marzenia.Gratuluje szczerosci . To nas jedynie moze wyleczyc ...szczerosc i wiara w siebie...Zycze Pani tego
MSO
Teoche ciezko współczuć kiedy ma się z tylu głowy, że 20 lat temu jakiś dureń napadł na moja mamę, przewrócił ją i moją malutką siostrę i wyrwał torebkę. Może nawet to była ekipa tej Pani...
Super
Trzeba mieć wielką odwagę żeby się przyznać, że ma się problem. Tak wiele ludzi pije na różnych stanowiskach i nie zdaje sobie sprawy że ma problem.Pojęcie pijusa tylko kojarzy się z towartystami spod sklepu a tak nie jest.Jest to okropna choroba która powinna być nagłasniana na każdym kroku. Trzymam kciuki za Panią wszystko się ułozy.
szczery
No to fajnie, ja tez bym chcial byc takim cichym \"bohaterem\" tylko mi nikt za lezenie w domu pieniedzy dawac nie chce...
Kobieta
Świetny artykuł... Pani Agnieszko trzymam kciuki za Panią.
Brawo
To prawda, uczciwość w naszym kraju nie popłaca. Lepiej dorabiać na czarno i dostawać kupę kasy od państwa niż uczciwie iść na etat.... To jest chore!