Katarzyna Dudek wraz z mężem mieszkają w Szczytnie i prowadzą Rodzinny Dom Dziecka dla PCPR-u w Ostródzie. Zajmują się tym od 2006 roku. Pani Kasia przez te lata nauczyła się wiele i wciąż nie widać końca. W rozmowie zdradza, jak to się wszystko zaczęło, jak zmieniło się jej podejście do życia i czy rola matki zastępczej może dać satysfakcję.
Dlaczego wraz z mężem zdecydowaliście się na założenie rodziny zastępczej? Od czego się zaczęło?
Jak to się stało, że zostaliśmy rodziną zastępczą? W pewnym momencie trafiła do nas moja siostrzenica. Miała 15 lat, przyjechała na wakacje. Po wakacjach zapytała mnie czy może z nami zostać, ponieważ nie chce wracać do domu, bo tam nie ma łatwo itd. Została w naszym domu, oczywiście po uzgodnieniu tego z jej rodzicami. Wychowała się u nas, wyszła za mąż... Po jakimś czasie, jakos tak w 2001 roku, zamieszkała z nami siostrzenica mojego męża. Dla tej dziewczynki tworzyliśmy formalną już rodzinę zastępczą. Jak już ją do nas wzięliśmy, to musieliśmy jej znaleźć szkołę, miała nieskończoną pierwszą klasę w ogólniaku, a była bardzo zdolna. Szkoda by było, aby się dalej nie uczyła. W wakacje jeździłam po szkołach, ale nic nie mogłam załatwić, już było po tych rekrutacjach... Jak jechałam z powrotem do domu, zobaczyłam napis "Centrum Pomocy Rodzinie". Pomyślałam, że tam muszą mi pomóc. Poszłam tam i dowiedziałam się, że gdybym była rodziną zastępczą, to na pewno uzyskałabym pomoc. Zapytałam czym jest ta rodzina zastępcza. Wytłumaczono mi, co to takiego i podjęliśmy z mężem decyzję, że zakładamy sprawę i zostajemy dla tej dziewczyny rodziną zastępczą. Tak się zaczęła ta przygoda... Zapytano nas, gdy już ta dziewczyna była pełnoletnia, czy nie chcielibyśmy też przyjąć do siebie innych dzieci, nie tylko tych z nami spokrewnionych. Pomyśleliśmy: dlaczego nie? W 2005 roku przeszliśmy szkolenie I od 2006 roku jesteśmy rodziną zastępczą zawodową dla Ostródy. W tym samym roku dostaliśmy pierwsze dwie dziewczynki, dwa miesiące później kolejne pięcioro dzieci... Do tego jeszcze miałam swoje dwie córki, więc nie było łatwo. Po zmianie przepisów zostaliśmy Rodzinnym Domem Dziecka, ale zasady zostały te same. Było to w 2012 roku.
To była łatwa czy trudna decyzja?
Tak na prawdę to łatwa. Nie sprawiło nam to problemu, nie myśleliśmy o tym długo...
A szkolenia? Było jedno ogólne czy pojawiają się one cyklicznie?
Mieliśmy jedno szkolenie dla spokrewnionych rodzin, potem to duże szkolenie w 2005 roku w Ośrodku Adopcyjnym w Ostródzie na rodzinę zastępczą... Po połowie szkolenia jest rozmowa z psychologiem czy oni zgadzają się na to, żebyśmy zostali rodziną zastępczą i czy my nadal chcemy nią być. Wtedy zaproponowano nam zostanie rodziną zastępczą zawodową. Potem kontynuowaliśmy szkolenie. Inne szkolenia są cały czas. I sami też się douczamy. Szkolenia organizują głównie PCPR-y, ale ja sama też czegoś szukam takich kursów, które sa najbardziej przydatne w mojej rodzinie. Z racji jakiegoś problemu mniej ogólnego, np. dziecka z autyzmem albo z ADHD czy inną niepełnosprawnością szukam kursów tak własnie ukierunkowanych. I są takie szkolenia, szczególnie teraz w czasie pandemii jest tego na prawdę dużo online.
Dzieci, które się pojawiają w pani rodzinie zastępczej, to nie tylko dzieci z traumą...
Tak, mieliśmy też dziecko z porażeniem mózgowym, nie miało połowy mózgu... Mieliśmy dziecko z Aspergerem. Dzieci z ADHD to normalka. Mieliśmy dzieci ze schizofrenią paranoidalną. Są to bardzo różne problemy i schorzenia, jednak głównie są to nerwice i lęki. Czasami, kiedy pojawia się nowe dziecko, to nie można przespać jednej, drugiej, dziesiątej nocy...
Z jakimi problemami mierzy się pani jako matka zastępcza?
Problemy są różne, bo tak na prawdę każde dziecko, które do nas przychodzi, ma już swój bagaż doświadczeń... Te dzieci wywodzą się zwykle z rodzin patologicznych, gdzie jest nadużywanie alkoholu, bicie, wyzywanie, ale też zdarza się molestowanie seksualne. Czasem trudno sobie wyobrazić, co te dzieci przeszły... Dużym problemem jest strach tych dzieci, który trzeba pokonać w pierwszej kolejności, potem zaczyna się wypracowanie zasad i dyscypliny, bo one w ogóle nie znają tych zasad. To problemy, z którymi na początku muszę się mierzyć. Czasami trzeba nauczyć te dzieci jak się myć albo jak się ubrać, bo one tego nie potrafią... Są dzieci, które matkują. Zwłaszcza jak przychodzi rodzeństwo, to najstarsze dziecko jest po prostu jak mama dla reszty i tego też trzeba umiejętnie oduczyć. Czasami przychodzi dość duże dziecko, już w wieku szkolnym, które nie potrafi pisać i czytać, i też trzeba z takim dzieckiem dużo pracować. A zazdrość między dziećmi jaka jest... To też spory kłopot, bo dziecku po raz pierwszy w jego zyciu ktoś poświęca uwagę i ono chce jej jak najwięcej. Tego wszystkiego, co trzeba przepracować z dziećmi, uczymy się cały czas. Może i jesteśmy już tyle lat tą rodziną zastępczą, ale cały czas się uczymy, każdy przypadek jest inny. Nie ma dzieci niedobrych, tylko trzeba z nimi popracować. Czasami są dzieci, z którymi nie da się zrobić tyle, ile my byśmy chcieli, ale zawsze jest jakiś postęp.
Rola rodzica zastępczego jest satysfakcjonująca?
Każde dziecko, które do nas przychodzi i robi postępy, to dla nas duża satysfakcja. Jeśli nasze dzieci kończą studia, wychodzą na prostą, układają sobie życie, to jest na prawdę bardzo duża radość. Są też dzieci, które stają się pełnoletnie i odchodzą. Niestety, tak mają... Są dzieci, które idą do adopcji. Są też dzieci, które później wracają do rodzin biologicznych. Z niektórymi mamy ciągle bardzo dobry kontakt, a niektóre tego kontaktu nie chcą i nic nie możemy z tym zrobić...
Ile dzieci się u was wychowało?
Razem z naszymi córkami będzie to około 30.
A jakie chwile najlepiej pani wspomina?
Fajnie jest jak ktoś cię doceni za to, co robisz. Tak naprawdę ta praca, którą tutaj robimy, jest mało doceniana. A jak ktoś nas doceni, to jest nam naprawdę bardzo miło, łączy się to z tą satysfakcją. Miło wspominam moment, kiedy nasza pierwsza dziewczyna skończyła studia. A teraz są następne dzieci, które studiują i normalnie żyją. Właściwie to wszystkie dzieci, nieważne czy skończyły studia, czy zawodówkę, sprawiają nam satysfakcję i dają dobre wspomnienia. Jeśli one wychodzą na prostą i w ogóle to, że jesteśmy w stanie im pomóc, to naprawdę jest to satysfakcjonujące.
Czego się pani nauczyła przez te wszystkie lata?
Chyba wszystkiego, życia (śmiech). Najbardziej to pokory. Kiedyś uważałam, że jak ja coś powiem, to ma tak być, a w tej chwili więcej mam takiej cierpliwości... Bardziej patrzę na to, co robią dzieci. Można powiedzieć, że złagodniałam. Mam większą tolerancję na to, co się dzieje, chociaż w niektórych przypadkach tej tolerancji wciąż nie mam. Są to takie sytuacje, kiedy rodzic biologiczny oddaje dziecko, a później uważa, że on wie lepiej, a ja powinnam robić to, co ten rodzic sobie zażyczy.
Czym się pani zajmuje poza prowadzeniem rodziny zastępczej?
Pracuję w pracowni krawieckiej. Szyję też stroje rekonstrukcyjne, mamy gospodarstwo i zwierzęta, psy, koty, konie, kozy... Te nasze pasje często wynikają z potrzeb dzieci. Nigdy bym nie pomyślała, że wrócę do szycia, a mój mąż nigdy by nie pomyślał, że będzie w grupie rekonstrukcyjnej. A stało się to dzięki naszym dzieciom.
Jak taki kontakt ze zwierzętami pomaga w pracy z dziećmi?
Bardzo pomaga w pracy z dziećmi z ADHD. Konie uczą pokory. Właściwie to wszystkie dzieci u nas jeżdżą konno. Ogólnie praca ze zwierzętami pozwala się nauczyć odpowiedzialności.
Jakich umiejętności dzieci uczą się u was w domu?
Nie wyobrażam sobie, że dziecko, które dorośnie i wyjdzie od nas z domu, nie będzie potrafiło sobie ugotować czy posprzątać. Dzieci też uczą się trochę szyć. Uczą się takich umiejętności, aby móc o siebie później zadbać.
A jak ludzie reagują na to, że prowadzi pani rodziną zastępczą?
Niektórzy nas podziwiają za to, a inni twierdzą, że się na tym dorabiamy... Po prostu nie mają zielonego pojęcia o tym, jak to wygląda. Pieniądze może by się zgadzały, gdybyśmy nic nie robili z tymi dziećmi. A tu trzeba wydać na lekarzy, edukację, zaspokojenie podstawowych potrzeb, zainteresowania dzieci... Czasami trzeba jeździć do psychologa kilka razy w tygodniu, a są to wizyty prywatne. Albo okazuje się, że dziecko, które do nas przychodzi, ma np. padaczkę. Trzeba wtedy udać się do kolejnych specjalistów.
Jest pani zadowolona z tego, że prowadzi pani rodzinę zastępczą?
Tak, jestem zadowolona. Myślę, że kto ma ochotę i możliwość, to powinien spróbować. Wychowujemy dzieci, staramy się sprawić, by stały się po prostu zwykłymi, dobrymi ludźmi, odpowiedzialnymi za siebie i innych. Uczymy je tego, a one... chyba uczą nas tego samego.
Rozmawiała Patrycja Dąbrowska
Jola Gajecka
Witam Cię Kasiu, Z uwagą przeczytałam Twoją rozmowę w tygodniku. Powiem Ci sprawiłaś mi wielką radość takim podejściem wychowywania trudnych dzieci i nie tylko.Jesteś przykładem stworzenia normalnej rodziny nawet w tak trudnych czasach, w których się znaleźliśmy. Gratulacje!!! Pozdrawiam całą Twoją RODZINĘ ZASTĘPCZĄ a w szczególności Adunię i Roksanę Pozdrowienia i życzenia wytrzymałości w dalszej pracy dla Ciebie i Bolka. Jola