Wybieraliśmy trumnę dla naszego syna nie widząc nawet ciała – mówi ze łzami w oczach Małgorzata Tomaszewska, mama Radka. - Nie jest pan sobie w stanie wyobrazić, jakie to było trudne. A w sercu wciąż nadzieja, że może to nie on. Że Radek żyje. Że ktoś się pomylił. Policja, prokuratura, a teraz sąd nie oszczędzają nam cierpień, nawet już po pogrzebie syna...
Radek Tomaszewski (25 l.) miał marzenia, pracę, pasje, przed sobą całe życie. To wszystko przekreślił tragiczny wypadek, do którego doszło w nocy z piątku na sobotę (6/7 grudnia) w Płozach. Z informacji zebranych przez śledczych wynika, że pijany kierowca opla, z którym jechał Radek jako pasażer, mógł pędzić na łuku drogi ponad 140 km na godzinę. Autem kierował 24-letni mieszkaniec sąsiedniej miejscowości, znajomy Radka. Kierowca był pijany. Miał blisko 2,3 promila alkoholu. On przeżył...
Początkowo śledczy nie byli pewni, czy Radek został potrącony, czy jechał tym samochodem. Zniszczenia były ogromne. Auto roztrzaskało się o latarnię.
Za niespełna trzy tygodnie, 26 grudnia Radek miał świętować swoje urodziny. Zamiast tego jego rodzina, przyjaciele, znajomi musieli spotkać się na cmentarzu...
- Radek był bardzo lubiany, uczynny, jego pasją były motocykle zabytkowe, od skuterków po te sportowe – mówi Robert Tomaszewski, tata Radka. - Miał ich pełne dwa garaże. Odnawiał je. Zostawiał swoje sprawy, pomagał innym, bo to było dla niego ważne. Miał swój cel w życiu. Kochał las, przyrodę. Ostatnia moja rozmowa z nim dotyczyła właśnie jego planów na przyszłość. Mówił: „Tato, chyba otworzę warsztat i zajmę się naprawą motocykli, wydaje mi się, że można z tego żyć”. Motocykle dawały mu radość. Teraz tylko one po nim zostały...
Rodzina Radka ma ogromne pretensje do policjantów i śledczych, którzy zajmowali się wypadkiem.
- Do tej pory nikt oficjalnie nas nie powiadomił, że nas syn zginął w tym wypadku – mówi pan Robert. - A przecież do tej tragedii doszło kilkaset metrów od naszego domu. Jak się dowiedziałem o śmierci syna? Od swojego kierownika, który był w Częstochowie i w sobotę około godziny siódmej zadzwonił do mnie z kondolencjami. Byłem w szoku. Nie mogłem w to uwierzyć.
Pani Małgorzata widząc co się dzieje z jej mężem, próbowała wydobyć od niego jakiekolwiek słowa.
- Nie chciało mu to przejść przez gardło – mówi. - W końcu powiedział, że nasz Radek nie żyje. Wyjrzałam przez okno, stał jego samochód, pobiegłam na poddasze, na którym mieszkał. Krzyczałam, szukałam syna. To nie mogła być prawda. Powiedziałam jeszcze do męża, że przecież ktoś by nas o tym powiadomił...
Pani Małgorzata wsiadła do samochodu i około godziny 8 w sobotę pojechała do szczycieńskiej komendy. - Waliłam w to okienko, przedstawiłam się, powiedziałam, że przyjechałam w sprawie wypadku w Płozach, bo podobno nasz syn nie żyje – wspomina kobieta. - Jeden z policjantów wysłuchał mnie, a potem zamknął okienko. Było ich trzech. Zaczęli dyskutować. Zaczęłam krzyczeć, aby ktoś wyszedł, coś mi powiedział. W tym momencie dojechała do mnie moja bratowa. A policjanci wciąż byli za tą szybą, nie wychodzili. Trwało to wieczność. Krzyczałam coraz głośniej, aby ktoś coś mi powiedział. W końcu na hol wyszedł jakiś policjant z kartką. Poprosił, abym usiadła i powiedział, że rzeczywiście to może być mój syn. Potem zapytał, czy wezwać pogotowie i to było wszystko ze strony służb. Do tej pory (rozmawialiśmy w niedzielę, 5 stycznia przyp. red) nie było innego kontaktu ze strony policji.
Potem było jeszcze gorzej. Rodzinie Tomaszewskich nikt nie chciał pokazać ciała Radka.
- W poniedziałek odebraliśmy tylko z prokuratury akt zgonu i zaczęliśmy wybierać trumnę dla syna... - mówi ze łzami w oczach pani Małgorzata. - Nie jest pan sobie w stanie wyobrazić, jakie to było trudne. A w sercu wciąż nadzieja, że może to nie on. Że Radek żyje. Że ktoś się pomylił. To było jak w w jakimś szale. Nie widzieliśmy syna, a wybieramy dziecku trumnę... Gdy szliśmy do zakładu pogrzebowego wciąż mieliśmy nadzieję, że to nie jest nasz syn. Syna zobaczyliśmy dopiero we wtorek, w trumnie.
Pan Robert nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak to jest możliwe.
- Rozumiem, że zabezpieczono ciało, ale przecież ktoś musiał je zidentyfikować, mogli mnie wziąć, powiadomić – mówi z wielkim bólem w oczach. - Przecież na podstawie dokumentów jest to niewiarygodne. Można je zgubić, mogły być nie jego. Rozumiem, że prowadzi się czynności, ale przecież to wszystko działo się kilkaset metrów od naszego domu. Strażacy z Płozów, którzy byli na miejscu, mówili policjantom, że to nasz Radzio. Chcieli nawet przyprowadzić policjantów do nas. A mimo to oni nie zrobili nic. Radka i nas potraktowali, jak śmieci. Nawet od jednego z policjantów usłyszeliśmy, że nie pokazali nam ciała, bo to jest dowód w sprawie. Jaki dowód? To przecież mój syn...
Próbowaliśmy ustalić w szczycieńskiej komendzie, jakie są procedury w policji, w jaki sposób o takich tragediach powiadamia się rodzinę. Pytanie zadaliśmy telefonicznie rzecznikowi KPP w Szczytnie Annie Walerzak. Odpowiedzi jednak nie otrzymaliśmy, bo musi ją zaakceptować biuro prasowe Komendy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie.
Ale to nie koniec bólu rodziny Tomaszewskich. Szczycieńska prokuratura wnioskowała, aby 24-letni kierowca opla, mieszkaniec sąsiedniej wsi, do czasu procesu, został umieszczony w areszcie tymczasowym. Do tej decyzji przychylił się sąd w Szczytnie. Sąd Okręgowy w Olsztynie areszt zamienił na dozór policyjny i zakaz opuszczania kraju.
- A co tu chodzi – pyta rozgoryczony pan Robert. - O tym posiedzeniu sądu nawet nas i naszego pełnomocnika nie poinformowano. Mój syn nie żyje, a sprawca jego śmierci cieszy się wolnością. To ma być sprawiedliwość?
Pan Robert ma też wątpliwości, co do śladów zabezpieczonych przez śledczych na miejscu. - Obym nie był złym prorokiem, bo to, co otrzymaliśmy z prokuratury, świadczy o niechlujstwie – mówi. - Ślady zabezpieczyli tylko od strony kierowcy, a ze strony pasażera już nie. A co, jeśli mój syn rzeczywiście nie jechał tym samochodem skoro były na początku takie wątpliwości. Policjanci w rozmowach ze mną i żoną zarzekali się też, że sprawca będzie w areszcie tymczasowym. A okazuje się, że ma jedynie dozór. Nie jestem od tego, aby sądzić D. (sprawcę wypadku – przyp. red.), bo to należy do sądu, ale to, jak nas potraktowano, rodziców, to najbardziej boli. Nie mamy żadnej oficjalnej informacji, pomocy. A wystarczyłoby, aby policjanci przyszli, zapukali, przedstawili się, powiedzieli co się stało, zapytali, czy może potrzebujemy jakiejś pomocy. A może któreś z nas ma depresję...
Brak reakcji policjantów oraz łagodna decyzja sądu są w tej sprawie naprawdę dziwne i... niebezpieczne. Sprawca wypadku mieszka od domu państwa Tomaszewskich zaledwie kilkaset metrów.
- Koledzy Radka są naładowani złością i to tak ogromną, że mówią, że jak zobaczą sprawcę, to go zabiją – mówi pan Robert. - Sam nie wiem, co bym zrobił, gdyby wpadł mi w ręce. Dozór to żadne zabezpieczenie. Wiem, że kręcił podczas wyjaśnień. A co będzie jeśli ucieknie z kraju? To naprawdę boli. Prokurator zamyka. Sąd wypuszcza. O co tu chodzi. Dlaczego przez zatarg pana prokuratura z panem sędzią musi cierpieć niewinna rodzina.
Pan Robert przyznaje, że jego syn i kierowca opla byli kolegami. - Na różne sposoby tłumacze sobie ich głupotę – mówi. - Dlaczego tak pędzili, dlaczego kierowca był pijany? Od wypadku minął miesiąc, a my wciąż tak naprawdę nic nie wiemy. Sprawca chodzi na wolności, to rodzi z kolei plotki i wątpliwości u wielu ludzi, którzy wiedzą jeszcze mniej. Pojawiają się na przykład takie pytania, że może to nasz syn jest winien skora tamten jest już wolny. Tworzą się plotki, które również bolą. Policja, prokuratura ma nas gdzieś, a sąd robi co chce.
We wtorek, 7 stycznia pani Małgorzata pojechała do szczycieńskiej momenty policji, aby odebrać rzeczy osobie syna. - Dostałam portfel, bransoletki, klucze, telefon, portfel, ale nie było w niej karty bankomatowej syna – mówi pani Małgorzata. - A wiem z wydruków, że około 23.30 były robione wypłaty z bankomatu, więc kartę musiał mieć mój syn. Zapytałam się o to policjanta, który wydawał mi rzeczy syna. Zdębiał. Powiedział, że nie wie. Że być może jest w portfelu sprawy, ale nie ma do niego dostępu, bo jest zabezpieczony. A co, jeśli mój syn tym samochodem nie jechał. Jeśli tylko pożyczył kartę koledze i czekał na niego. A ten wracając potrącił go. Mnożą się nam takie pytania i wątpliwości. Nie otrzymałam też ubrań syna. Nie wiem, jak był ubrany w dniu wypadku. A chciałabym, to dla mnie ważne...
Na te pytania szczycieńscy policjanci nie potrafią odpowiedzieć. Milczą. Ich stanowisko utknęło w biurze prasowym komendy wojewódzkiej w Olsztynie.
Z kolei szczycieńska prokuratura nie chce komentować decyzji sądu okręgowego, choć śledczy przyznają, że i dla nich było to zaskoczeniem.
- Wnioskowaliśmy o areszt tymczasowy – mówi Krzysztof Batycki, zastępca Prokuratora Rejonowego w Szczytnie. - Sąd Rejonowy podzielił nasze zdanie. Zarzuty, które usłyszał 24-letni podejrzany są poważne, grozi za nie do 8 lat pozbawienia wolności. Co do ubrań, w które ubrana była ofiara wypadku to co do zasady jest tak, że ciało trafia do prosektorium tak, jak jest ubrane. Tam te rzeczy powinny być zabezpieczone. Ale w tym przypadku nie było takiej potrzeby. Zostały zdjęte podczas sekcji z ciała zmarłego i powinny tam zostać lub być przekazane zakładowi pogrzebowemu. Co do karty bankomatowej, to w portfelu poszkodowanego jej nie było. W ogóle nie mamy zabezpieczonego takiego przedmiotu, co może świadczyć, że nie było jej przy ofierze, czy na miejscu wypadku. Trudno mi dywagować, w każdym razie technicy karty ofiary nie zabezpieczyli.
W kuchni domu państwa Tomaszewskich na ścianie jest wielki napis: „To możliwość spełniania marzeń sprawia, że życie jest tak FASCYNUJĄCE”.
- Dla nas tym spełnionym marzeniem był Radek, urodził się chory, od początku walczyliśmy o jego życie – wspomina pani Małgosia. - Uratowaliśmy go. Wyrósł na fajnego młodego mężczyznę, który też miał swoje marzenia. On jednak ich nie spełni... Nawet po jego śmierci musieliśmy o niego walczyć, bo według policji był dowodem w sprawie. Wybieraliśmy mu trumnę nie widząc go. Policja, prokuratura nikt się nami nie zainteresował. A teraz jeszcze ta decyzja sądu. To naprawdę boli, bo jest wyjątkowo niesprawiedliwe. Straciliśmy dziecko, a osoba, która jest temu winna chodzi na wolności.
Fot. Archiwum prywatne rodziny Tomaszewskich/KPP Szczytno
Joanna
Nie znam ani jednego ani drugiego chłopaczka , nie bronie nikogo . Ale skoro wiedział , że jest pijany to po co z nim wsiadał . Tak naprawdę na własną odpowiedzialność . Poproście operatora , którego jest bankomat o monitoring z miejsca i będzie wiadomo kto , wypłacał pieniążki z konta .
Matka
Koszmarna historia....wspólczujé
Pablo. Kosin
#tematdlauwagi
Anonim
#tematdlauwagi
Tomek
#tematdlauwagi
Anonim
#tematdlauwagi
Gość
#tematdlauwagi
Gość
#tematdlauwagi
Czytelniczka
Mam podobne doświadczenia po śmierci męża. Policja nie powiadamia od razu o śmierci w wypadku bliskiej osoby. Trzeba niemal błagać o jaką kolwiek informacje. Dowiadujesz się od osób postronnych lub przez przypadek. Też wybierałem trumnę zastanawiając się czy to na pewno On, bo gdy zapytałam prokurator czy mogę zobaczyć męża zbyla mnie, jakimiś wymówkami. 5dni życia w bólu i niepewności.
Kasia J.
To jest policja w Szczytnie ogólnie w Polsce! Powinna się tym zająć telewizja może wtedy coś ich ruszy! Mój tata gdy zaginął nikt nic nie wiedział nawet go nie szukali jak powinni. Mają ludzi gdzieś. . proszę szukać pomocy gdzieś indziej
Julia
Temat dla uwagi
12345
W Szczytnie policja nie nadaje się do niczego
Jakub
#tematdlauwagi
Karolina
#tematdlauwagi
Samael
Tak to jest jak durni do Policji się zatrudnia a szkolenia ich żal dupie ściska Unia spisywać tylko pijaczkow pod sklepem tak wyrabiaja norme