Środa, 24 Kwiecień
Imieniny: Bony, Horacji, Jerzego -

Reklama


Reklama

Tańczący z kulturą „mirażysta” ze Szczytna – Andrzej Materna (zdjęcia)


Miraż, to słowo, które znał każdy olsztynianin – mówi z uśmiechem Andrzej Materna, obecny dyrektor Miejskiego Domu Kultury w Szczytnie. - W tym roku Amatorski Klub Tańca Towarzyskiego Miraż obchodzi 50-lecie powstania. Ja z kolei z tańcem związany jestem od... 48 lat. Ale to właśnie tam stawiałem swoje pierwsze kroki. To tam miałem największe sukcesy, również międzynarodowe. Jestem starym „mirażystą” – śmieje się pan Andrzej.



Andrzej Materna w tym roku skończy 59 lat. Dokładnie 4 lutego.

 

- Urodziłem się w Olsztynie w szpitalu kolejowym – wspomina. - Do Szczytna trafiłem w 1989 roku, miałem wówczas 25 lat. Za żoną – śmieje się. Poznałem ją przez swojego obecnego szwagra Mariusza, z którym byłem w wojsku.

 

Pan Andrzej w Szczytnie został instruktorem... tańca.

 

- W Miejskim Domu Kultury w Szczytnie, którego dyrektorem wówczas był Tadeusz Grzeszczyk. Zacząłem pracować dokładnie 15 stycznia 1990 roku. Pamiętam, jak dziś.

 

 

I lata 90. to właśnie najbardziej roztańczone lata w naszym mieście. Pan Andrzej umiał zarazić każdego swoją pasją.

 

- Zaczynałem od kursów tańca towarzyskiego, frekwencja była ogromna stałem na stole pingpongowym, aby mnie ludzie widzieli i mogli naśladować moje ruchy, tyle było osób – wspomina. - Zajęcia prowadziłem na głównym holu, bo baletówka była za mała. Zainteresowanie było naprawdę ogromne.

 

 

Z czasem utworzyły się dwie odrębne grupy tańca towarzyskiego w parach oraz zespół tańca współczesnego Anex.

 

- Początkowo na kursach było po 60, 70 osób, dziś o takim zainteresowaniu można tylko pomarzyć – śmieje się pan Andrzej. - Wciąż to ewaluowało, zmieniało się. Przy MDK zaczęły też działać Enigma, Pod Sceną... Ale najbardziej dumny jestem z Anexu, który przez wiele lat działał i miał spore sukcesy na przeglądach wojewódzkich, a nawet ogólnopolskich. Piękny czas.

 

Zanim pan Andrzej trafił do Szczytna pierwsze 25 lat życia spędził w Olsztynie. - Tańcem interesowałem się od podstawówki – wspomina. - W szkole zapisałem się do zespołu tańca współczesnego utworzonego przez... uczniów. Ale czuwała nad nami wychowawczyni. Chcieliśmy wystartować w konkursie wojewódzkiego domu kultury. To była nasza pierwsza motywacja. Dziś nawet nie pamiętam, jak to się skończyło. Ale w ósmej klasie z moją koleżanką Basią, chodziła do innej klasy, poszliśmy na kurs tańca organizowany przez Miraż Olsztyn i po tym kursie pani Mariola Felska zaproponowała nam, czy zechcielibyśmy chodzić do Amatorskiego Klubu Tańca Towarzyskiego Miraż już na stałe. Miałem wówczas 15 lat. Zaczęliśmy. Basia była moją partnerką taneczną przez wiele lat.


Reklama

Jakie były początki?

 

Trudne (śmiech). Jak to zwykle bywa. Ale szczebelek po szczebelku od klasy E (najniższy poziom) udało nam się dojść z Basią do klasy A w tańcach standardowych i klasy S w tańcach latynoamerykańskich. Były to już poziomy mistrzowskie, najwyższe.

 

Czyli były też sukcesy...

 

A i owszem. Zdobywaliśmy kilkakrotnie wicemistrzostwa Polski w klasach i niższych, i wyższych. Idealnie rozumieliśmy się z Basią na parkiecie. Dodam, że byliśmy parą tańczącą aż 10 różnych tańców, nie specjalizowaliśmy się w jakimś jednym. To nas wyróżniało w skali kraju.

 

 

Tylko taniec towarzyski?

 

Trafiliśmy też do formacji tanecznej Formation Dance. Trenowaliśmy tam pod okiem trenerów z Niemiec. Na pierwszych naszych mistrzostwach świata doszliśmy do półfinału. Był to ogromny sukces. Potem zajęliśmy dwukrotnie trzecie miejsce w formacjach tanecznych w standardzie.

 

Jak długo tańczył pan w olsztyńskim Mirażu?

 

Dziesięć lat. W 1987 roku przestałem tańczyć, bo upomniało się o mnie wojsko. Po wyjściu z wojska Basia wyjechała, miałem inną partnerkę i już jakoś nie szło. Potem poznałem swoją żonę. Wybrałem Szczytno.

 

Od ilu lat taniec jest w pana życiu?

 

Ostatnio to liczyłem. 48 lat.

 

Jeszcze kilka lat temu tańczący mężczyzna mógł dziwić...

 

Nieprawda. W tamtych czasach nikogo to nie dziwiło. Podobnie zresztą, jak dziś. Miraż w Olsztynie był jednym z najlepszych klubów w Polsce, obok takich ośrodków, jak Kraków, czy Wrocław. Naprawdę byliśmy najlepsi (śmiech). Do Mirażu należała Iwona Pavlowic. To nazwisko mówi o poziomie.

 

Czy każdy może nauczyć się tańczyć? Bo, jak patrzę na siebie, to mam wątpliwości.

 

Mieliśmy takie powiedzenie w Mirażu, że skoro Wojtek nauczył się tańczyć, to każdy może się nauczyć (śmiech). I proszę nie pytać mnie, kim jest Wojtek, bo dziś to znany pan profesor nauk humanistycznych. Dodam, że doszedł do klasy C. A wszyscy mówili, że nie da rady. Dał.

Reklama

 

Dobrze, nie będę drążył tego zaganiania. Ile osób nauczył pan tańczyć?

 

Kurcze, nigdy tego nie liczyłem. Setki, może tysiące...

 

Wróćmy jeszcze do Mirażu i pana. Były to czasy komuny, czy taniec otwierał granice?

 

Jeśli chodzi o mnie to tak, nawet bardzo. Byłem w kadrze Polski, reprezentowałem nasz kraj na arenie międzynarodowej w tańcu towarzyskim. Demoludy zwiedziłem całe. Za darmo. A i żelazną kurtynę udało się przekroczyć. Między innymi z tego powodu mam tak wielki sentyment do Mirażu. Ten klub, te wyjazdy, ci ludzie ukształtowali mnie, jako człowieka. Dzięki temu jestem tu, gdzie dziś jestem.

 

Nadal lubi pan tańczyć?

 

Bardzo. I okazje wciąż są (śmiech).

 

Czy wiek nie ma tu znaczenia?

 

Po naszych seniorach podczas potańcówek widać, że nie ma. Kondycja już tak (śmiech). Na pewno, mając 59 lat, nie pojechałbym już na turniej tańca, gdzie jednego dnia trzeba byłoby dotańczyć do finału.

 

Pamięta pan jakieś zabawne sytuacje związane z tańcem, tamtym czasem?

 

Było ich mnóstwo. Nawet najlepszym nie uda się uniknąć tego, aby wywalić w czasie tańca. Bywało, że nie udało się utrzymać partnerki. Pamiętam taniec, gdy przeszedłem tańcząc ponad pół sceny nim się zorientowałem, że przy mnie nie ma partnerki, bo leży na parkiecie. Raz sam zostałem zniesiony z parkietu, bo koleżanka wbiła mi w stopę obcas, przebiła ją. Obudziłem się poza parkietem. Ale turniej trzeba była dokończyć.

 

Kto założył Miraż?

 

Mariola Felska. Zawsze byłem zachwycony jej choreografią. I to ona była moją pierwszą trenerką. Potem trenowałem pod okiem Krzysztofa i Elżbiety Kasperowiczów. Był to piękny, roztańczony czas...

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama