„Dostrzegasz w lusterku migające niebieskie światła. Zatrzymujesz się grzecznie na poboczu, w duchu psiocząc na pecha. Ponownie zerkasz w lusterko i już wiesz, że pech może być większy niż sądziłeś, bo do twojego samochodu zbliża się policjantka...” Takie wpisy w internecie dowodzą, że w ocenie kierowców kobiety w mundurach są na drogach bardziej „niebezpieczne”. Tym opiniom zdaje się zaprzeczać sierżant Justyna Magnuszewska ze szczycieńskiej drogówki. Jej uroczy uśmiech i takt sprawiają, że kierowcy z uśmiechem przyjmują nawet najsurowszą karę. Tylko raz zdarzyło się jej, że ktoś odmówił przyjęcia mandatu i sprawą musiał zająć się sąd.
Kontynuujemy nasz cykl o kobietach w mundurze. Tym razem z „Tygodnikiem Szczytno” zgodziła się porozmawiać sierżant Justyna Magnuszewska, która w ruchu drogowym szczycieńskiej komendy powiatowej pracuje od maja 2019 roku.
Drogówka to był pani wybór?
Zdecydowanie nie. Już gdy starałam się o przyjęcie do policji niemal modliłam się, żeby tylko nie drogówka (śmiech). Marzyło mi się wykrywanie wielkich afer gospodarczych. Ale gdy naczelnik zaproponował mi drogówkę, pomyślałam: czemu by nie spróbować. Teraz bym tego już raczej nie zamieniła na nic innego. Mamy doskonałą atmosferę w referacie, pracują tu ludzie, którzy wiedzą, na czym polega ich służba i to daje dodatkową motywację. Atmosfera w zespole, tak jak w każdej pracy, jest ważna.
Ilu funkcjonariuszy ma szczycieńska drogówka?
17 osób, w tym trzy kobiety.
Kiedy pani wstąpiła do policji?
Dokładnie 27 grudnia 2017 roku. Miałam wówczas 35 lat. Wiem, że to dość późno, ale była to przemyślana decyzja. Na kursie podstawowym byłam jedną ze starszych osób.
Przemyślana decyzja?
Owszem, bo mundur chodził za mną od bardzo dawna. Byłam przekonana, że wybiorę jednak ten zielony, wojskowy. Najważniejsza była i jest dla mnie rodzina, dlatego zwlekałam z wcieleniem tego marzenia w życie. Odchowałam dwóch synów i przyszedł czas na decyzję. Wojsko ma to do siebie, że można wylądować w różnych częściach Polski. Wybrałam stabilniejszą lokalizacyjnie opcję, czyli policję.
A wcześniej czym się pani zajmowała? Bo do 35 roku życia na pewno już się jakieś doświadczenie zawodowe zyskuje...
Przez sześć lat pracowałam jako barmanka, kelnerka. Potem przez 9 lat byłam pracownikiem biurowym w hurtowni zajmującej się sprzedażą alkoholu. To była praca z ludźmi, dzięki niej „nauczyłam się” ich. Wiem jak i z jakich powodów reagują na różne sytuacje. Potrzebują zrozumienia, wysłuchania. Była to dobra szkoła, która dziś przydaje mi się w służbie w policji.
Z tego, co wiem, pani mąż też jest policjantem, czy to miało jakiś wpływ na pani decyzję?
Gdy braliśmy ślub, nie był jeszcze policjantem (śmiech). Pracował w fabryce mebli. Ale prawda jest taka, że jego praca w policji miał też wpływ na moją decyzję. A to dlatego, że nigdy na nią nie narzekał. Zdarzało się, że wracał wkurzony, ale nigdy nie mówił, że jest źle, że chciałby pracę zmienić.
A jakie są pani odczucia? Czy po tych niespełna 4 latach służby nadal pani uważa, że był to dobry wybór?
Nie żałuję tej decyzji, tego wyboru. Jeszcze taki moment nie nastąpił (śmiech). Czasami tylko pojawia się myśl, że zdecydowałam się na to zbyt późno.
Gdzie pani była na kursie podstawowym, pierwsza jednostka?
Kurs miałam w Szczytnie, pierwsza jednostka to Komenda Powiatowa Policji w Szczytnie. Zawsze blisko domu (śmiech).
Policjanci często mówią, że najtrudniej pracuje się w środowisku, w którym się wychowywało, pracowało...
Przyznam, że nigdy nie odczułam jakiejś niechęci. Być może dlatego, że jestem osobą rozmowną i kontaktową. A poprzednie prace nauczyły mnie, że z ludźmi trzeba rozmawiać, nawet gdy rozmowy dotyczą trudnych tematów. Gdy ma się dobre i prawdziwe argumenty, zawsze trafiają. Owszem, gdy byłam jeszcze w prewencji, na początku mojej służby, dochodziło do różnych zabawnych sytuacji. Ludzie kojarzyli mnie bardziej z hurtowni alkoholowej i gdy zobaczyli w mundurze bywali dość zdziwieni. Zdarzało się, że musiałam komuś wypisać mandat za picie w miejscu publicznym. Pamiętam pana, który - gdy go pouczałam i karałam - mówił „no tak, ale wcześniej pani przecież sprzedawała alkohol, to powinna mnie pani zrozumieć”. Zawsze takie rzeczy obracam w żart, odpowiedziałam mu, że tak ma rację, ale nigdy nie mówiłem że można ten alkohol pić w miejscu publicznym. Może i są takie opinie, które pan wspomina, ale w mieście, w którym się wychowałam, mi osobiście pracuje się naprawdę dobrze. Myślę, że aby być dobrym policjantem, trzeba po prostu lubić ludzi. Wtedy ta praca nie męczy i daje ogromną satysfakcję.
Jak wygląda zderzenie rzeczywistości z pani wyobrażaniem pracy w policji?
Właściwie niczym się te dwie „wersje” nie różniły. Zaskoczyło mnie jedynie to, jak wiele osób jeździ samochodami, motocyklami, czy rowerami pod wpływem alkoholu po spożyciu, pod wpływem alkoholu. Oczywiście wiedziałam, że takie przypadki są, ale naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to taka plaga na drogach. Tyle się o tym mówi, pisze, apeluje, a naprawdę jest tego ogrom.
Kierowcy boją się kobiet w drogówce...
Nie słyszałam takiej opinii.
Naprawdę? Wystarczy odpalić internet, poczytać, wsłuchać się w męskie opowieści..
Nie jesteśmy od tego, aby się nas bać. Być może ta opinia wynika z tego, że kobiety są bardziej dokładne, skrupulatne i trudniej z nimi „negocjować” karę za ewentualne wykroczenie (śmiech). Nie dajemy się zagłaskać i nabrać na komplementy, których przy kontrolach rzeczywiście nie brakuje. Wykonujemy swoje obowiązki służbowe i tyle.
Patrole drogówki, to kobieta i mężczyzna, czy kobieta i kobieta?
A to różnie bywa, wszystko zależy od ustawiania służb. Z reguły są to pary mieszane, ale zdarzało się, że miałam służbę z inną policjantką.
Reakcje kontrolowanych kierowców?
Różne, jak w życiu. Wszystko zależy od tego, jak podejdzie się do kierowcy i nie - ma co ukrywać - od jego humoru też. Bywa, że już na wstępie ktoś zaczyna krzyczeć, awanturować się, ale zdarzają się też i takie sytuacje, że po wypisaniu mandatu słyszymy szczere dziękuję za kulturalną interwencje z kokieteryjnym tekstem, że od tak pięknych policjantek to mandaty można by przyjmować każdego dnia. Praca w drogówce uczy pokory i tego, że do pewnych tekstów kierowców, ich zachowań należy podchodzić z dystansem. Najważniejsze to profesjonalnie wykonywać swoje zadania. Jesteśmy formacją która stoi na straży prawa, a gdy je egzekwuje, musi karać. Nie każdy musi nas kochać. Ważne, aby kierowcy jeździli przepisowo i bezpiecznie.
Najczęstsze grzechy kierowców w naszym powiecie?
Brak zapiętych pasów, rozmowa przez telefon i przekraczanie prędkości.
Jakie kary?
Brak zapiętych pasów to mandat w wysokości 100 zł i 2 punkty karne, rozmowa przez telefon to 200 zł i 5 punktów, a prędkość to już w zależności od jej przekroczenia.
Czy często zdarza się, że kierowcy nie chcą przyjąć mandatu?
Odkąd pracuję w drogówce miałam tylko jeden taki przypadek. Z reguły kierowcy doskonale zdają sobie sprawę ze swoich przewinień. Kiedyś, jadąc nieznakowanym autem, zatrzymaliśmy do kontroli 18-letniego kierowcę, który złamał przepisy aż na 14 punktów karnych. Podczas kontroli okazało się, że miał prawo jazdy od zaledwie trzech dni. Wiózł troje młodych ludzi. Początkowo był bardzo nerwowy i pewny, nie chciał przyjąć mandatu. W końcu go jednak przyjął. Ale to, co mnie pozytywnie zaskoczyło, to tekst, który usłyszałam od niego, gdy spotkałam go przy innej okazji. Powiedział mi, że wówczas być może mu i jego przyjaciołom uratowałam życie. To pokazało mi jeszcze bardziej, że nasza praca ma sens, jest potrzebna. Że kierowcy doskonale rozumieją nasze działania. Być może potrzebują na to czasu, ale rozumieją.
Ale pewnie bywają też trudne momenty...
Niestety tak. Najgorsze są wypadki. Wówczas widać ogrom tragedii. Ostatnio mieliśmy w patrolu dwa wypadki śmiertelne i to dzień po dniu. Najpierw na trasie do Dębówka zginęła młoda kobieta, a dzień później starszy mężczyzna w Lipowcu. Takie rzeczy bardzo mocno działają na psychikę. To tragedie wielu ludzi. Tych rodzin, ale i nas policjantów. Gdy w grę wchodzą też dzieci, to pojawia się mnóstwo pytań w głowie. Gdy jest się bezpośrednio na miejscu takiej tragedii wówczas inaczej na to wszystko się patrzy. Ogrom zniszczeń, śmierć, rany... To uczy pokory.
Może odejdźmy od tych smutnych rzeczy, jakie hobby ma sierżant Justyna Magnuszewska?
Szlifierka i wiertarka.
???
Uwielbiam odnawiać stare rzeczy, głównie meble. Szlifierka i wiertarka to moje podstawowe narzędzia pracy w domu. Odrestaurowałam już kilkadziesiąt krzeseł. Najstarsze pochodzi z 1964 roku. Z tego roku pochodzi też odnowiona biblioteczka. Wiem, że to dość nietypowe hobby, jak na kobietę, ale naprawdę uwielbiam to robić. Daje mi to ogrom satysfakcji i pozwala uciec od codzienności.
A są jeszcze jakieś marzenia do zrealizowania poza pracą w policji?
Pewnie, że są. Najbliższe realizacji obejmuje zakup motocykla i zrobienie prawa jazdy, by móc nim jeździć. Zgodnie z planem muszę to zrobić do 40 roku życia.
To ile pani jeszcze na to zostało?
Niewiele (śmiech), bo zaledwie dwa lata. Ale dam radę, bo mój wrodzony upór od zawsze pozwalał na osiągnięcie celu. Najpierw prawo jazdy, potem motocykl.
Jakiś szczególny motocykl?
Jakikolwiek, aby ducati. Sam dźwięk silnika jest przepiękny (śmiech).
Czy przed pracą w policji zdarzało się pani, jeżdżąc autem, naruszać jakieś przepisy o ruchu drogowym?
Przyznam się, że zdarzało mi się zapomnieć zapiąć pasy. Ale odkąd pracuję w drogówce i napatrzyłam się na to, co dzieje się na drogach, na kolizje i wypadki wiem, że zapięte pasy to szansa na przeżycie. Z tej perspektywy widzę, jak ryzykowałam i jaka nieodpowiedzialna byłam. Ale nigdy nie przekraczałam dozwolonej prędkości i do tej pory nie rozumiem, jak można zasuwać w terenie zabudowanym 100 km na godzinę. Jest to skrajnie nieodpowiedzialne, ale takie rzeczy niestety wciąż się zdarzają.
Tado
Bardzo ładna jest ciekawe czy jest wredna i wykorzystuje władzę że ma.mundur.