Sobota, 20 Kwiecień
Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha -

Reklama


Reklama

SUPERIMPREZY – felieton Leszka Mierzejewskiego


Dziadek, a balowaliście na wiejskich zabawach? Opowiedz, jak tam bywało? - przerwała moją opowieść wnuczka.


  • Data:

- Oj, bywałem, i to niejeden raz, tańcząc do białego rana w wielu wiejskich świetlicach naszego powiatu. Zdarzało się tam wszystko, co powinno być na takiej balandze: podarte koszule, latające talerze, bójki, siniaki, powyrywane sztachety i zaloty pod księżycem. Wówczas po zakończonej imprezie strażacy z OSP nie mogli pogodzić się, że z ich święta zrobiła się zadyma. Jednocześnie gospodynie z Koła Gospodyń Wiejskich nie mogły przeboleć, że wytłuczono im prawie całą zastawę. Najgorzej świeciła oczami młodzież zorganizowana w Związku Młodzieży Wiejskiej, że się wdała w bijatykę!

 

Dziś śmieszy mnie, gdy wracam pamięcią do takiej jednej wiejskiej zabawy, którą okrzyknięto za nieudaną. Przyczyna: to brak bójki pomiędzy wioskami! A trzeba wiedzieć, że za moich młodych lat niepisaną zasadą było oddzielne trzymanie się w grupach mieszkańców każdej z wiosek. Wyobraź sobie, że karalne było poproszenie do tańca dziewczyny nie ze swojej wioski lub poproszenie dziewczyny przez chłopaka ze Szczytna.

 

Stały skład muzyków, którzy przygrywali do tańca, to akordeonista, skrzypek i perkusista. Niejednokrotnie noc umilała solistka z niezmiennym repertuarem piosenek: „Nie zadzieraj nosa” Czerwonych Gitar, „Kochać” Piotra Szczepanika, „Dozwolone od lat 18” Czerwonych Gitar, „Prześliczna wiolonczelistka” Skaldów, „Mały książę” Czerwono-Czarnych, „Kwiaty we włosach” Czerwonych Gitar, „Cała sala śpiewa z nami” Jerzego Połomskiego...

 

 

Muszę ci się przyznać, że na wsi, dopóki nie popito w nadmiarze, zabawa była przednia. Mile wspominam imprezy z okazji 22 lipca, 1 Maja, czy też dożynek. Na stołach zawsze gościły białe obrusy, kwiaty w butelkach po oranżadzie, kryształopodobne popielniczki. Wkurzały mnie przemówienia miejscowych dostojników i powitania zaproszonych gości.

 

Lista była przydługa, więc był to najnudniejszy punkt imprezy. Kto wytrzymał, w nagrodę oczarowany był menu, które wpisywało się w ówczesne trendy. Królowały śledzie, dorsze, galaretki, mięsne wędzonki jak kiełbasy, boczki, szynki i inne wiejskie przysmaki. Przecudowne w smaku były ciasta wypiekane przez Koła Gospodyń Wiejskich. Nieodzownym dodatkiem była pajda razowego chleba ze smalcem i kiszonym ogórkiem.

 

Dziś na różnych uroczystościach serwują ten wiejski przysmak, ale to nie jest już ten rarytas, który jadaliśmy pięćdziesiąt lat wstecz na wiejskich zabawach, to już podróbki! Z wódek najczęściej piliśmy biały alkohol z litrowych butelek z czerwoną kartką, rozlewaną w setkach. Mówiło się seta i galareta. Wśród znajomych po cichu pito bimber.

 

- A co to za napój ten bimber? - niespodziewanie przerwała mi wnuczka. - To napój alkoholowy wytwarzany w warunkach domowych. Najczęściej produkowało się go nocą, dlatego znany jest jako „księżycówka”. Inni nazywali go „samogon”. Za moich młodych lat milicja ścigała za produkcję i konsumowanie bimbru. Teraz pędzenie bimbru na własny użytek nie jest zabronione. - A z czego robi się bimber? - dopytywała się wnuczka.

 

- Do jego produkcji można wykorzystać zarówno owoce, jak i warzywa typu ziemniaki, kukurydza, buraki cukrowe, ale także zboża czy cukier. Nie będę wprowadzał ciebie w tajniki produkcji, bo jesteś za młoda, ale musisz wiedzieć, że alkohol własnej produkcji dobrze zrobiony jest dużo lepszy niż ten, który produkuje się w dużych gorzelniach na masową skalę.


Reklama

 

- Dziadek, a jakie stroje wówczas były w modzie? - Na parkiecie bawiliśmy się obowiązkowo w garniturach, białych koszulach, kolorowych krawatach, butach mokasynach, koniecznie w parze z białymi skarpetkami. Panie ubierały się w plisowane spódnice, lub spodnie dzwony, ewentualnie w garsonki z wszytymi poduszkami. Wszystkie miały misternie ułożone fryzury, przeważnie u jednej i tej samej wiejskiej fryzjerki,więc z tyłu większość z pań była bliźniaczo podobna do siebie. Niejeden wypity partner, dopiero w tańcu orientował się, że wywija nie ze swoją damą. A pani myślała, że ma niesamowite powodzenie!

 

- Dziadek, a jak było z sylwestrami, czy spędzałeś je w doborowym towarzystwie? - O sylwestrach w szczycieńskim powiecie napisano już wiele, sam uczestniczyłem w nich multum razy. A jednak każda noworoczna zabawa zaskakiwała mnie totalnie, głównie swoją odmiennością. Wystarczy teraz poszperać w albumach, popatrzeć na stare zdjęcia, żeby ujrzeć inny PRL-owski świat. Pamiętam dobrze tamte lata, gdyż uczestniczyłem w niezapomnianych wydarzeniach, wspominam je z rozrzewnieniem ze względu na moich przyjaciół i klimat z tamtych lat. Powiem ci szczerze, że czasy PRL-u były bardzo trudne, ale mimo to wiele osób z sentymentem wspomina tamte lata i między innymi imprezy sylwestrowe.

 

Okres świąteczny i powitanie Nowego Roku zawsze był ważny, nie tylko dla mnie. Ówczesne władze starały się, aby pomimo szarej codzienności było kolorowo, wesoło i odświętnie. W sklepach pojawiało się więcej towarów, a zwłaszcza jedzenia. W naszej rodzinie i u sąsiadów, najpopularniejszy był bigos, biała kiełbasa, sałatki jarzynowe, galaretki z nóżek, śledzie itp. Piliśmy głównie polską, ale i zdrową białą wódkę, a na powitanie Nowego Roku radzieckiego szampana. Obowiązkowo organizowane były przez zakłady pracy zabawy sylwestrowe. W wieczór sylwestrowy rozbrzmiewała muzyka w zakładowych świetlicach, stołówkach lub domach kultury... Gdy szliśmy na bal sylwestrowy, to co kilkaset metrów widzieliśmy szczytnian zasiadających do biesiady sylwestrowej, aż chciało się żyć!

 

Sylwester 1974/75 w stołówce lenpolowskiej.

 

Spędzałem Sylwestra w restauracjach, w klubach, w zajazdach czy świetlicach zakładowych z muzyką na żywo i wodzirejem. Pamiętam bale sylwestrowe w restauracji „Zacisze”, w „Leśnej”, w stołówce lenpolowskiej, w świetlicy Rejonu Dróg Publicznych, w świetlicy Domu Rzemiosła w Szczytnie, w „Leśniczance” w Wielbarku, czy też w Wyższej Szkole Oficerskiej w Szczytnie.

 

Panie dokonywały wszelkich starań, aby odpowiednio wyglądać. Królowały karnawałowe kreacje, biżuteryjne dodatki, a także utapirowane fryzury. Z tamtego okresu utkwił mi szczególnie jeden sylwester, w restauracji „Pod Kalwą” w Pasymiu. Bawiłem się tam z dygnitarzami z Komitetu Wojewódzkiego PZPR i kierownictwem Urzędu Wojewódzkiego z Olsztyna. Moja sąsiadka, pracująca tam jako szefowa kuchni, otrzymała jako jedyna z personelu służbowy stolik, gdzie załapałem się z żoną zabierając zaprzyjaźnione małżeństwo. Bal ten oczywiście prowadzony był profesjonalnie przez wodzirejów.

 

Do tańca grali na żywo wojskowi muzycy. Już nie przeżyje drugiego takiego balu, nie wspominając o piciu i wystroju sali - żarcie było nie do przebicia! Przysmakiem był lin w śmietanie, zresztą specjalność restauracji w Pasymiu. Nie zapomnę smaku węgorzy, serwowanych na przeróżne sposoby! Bóg jedyny wie, skąd kucharze znali tak wymyślne przepisy, jak przyrządzić węgorza np. w sosie kurkowym lub duszonego w sosie śmietanowym ewentualnie koperkowym.

Reklama

 

Sami nie wiedzieliśmy, którego konsumować, czy po szlachecku, czy w galarecie, czy w sosie własnym. Oczy chciały wędzonego, ja uwielbiałem normalnie smażonego na maśle, ale żołądek już nie wytrzymywał! Na szczęście bal trwał do rana, tańce powodowały, że próbowałem większości ryb, nie mówiąc o śledziach, które łaknę do dziś pod każdą postacią. A było wówczas w czym wybierać, kelnerzy co raz zmieniali zastawę, tym samym i potrawy, gdzie królowały wymyślne i misternie ustrojone sałatki, wędliny, ciasta… przeróżności! Dziś takich balów już się nie urządza.

 

A i wtenczas ten „Pod Kalwą” w Pasymiu, gdzie bawili się olsztyńscy oficjele, przebijał wszystkie inne. Władze PRL-owskie, a tym samym PZPR dużą wagę przykładały do hucznych zabaw sylwestrowych, aby w ten sposób przyćmić religijną tradycję Świąt Bożego Narodzenia. Więc sylwester „Pod Kalwą” pokazał, co PZPR potrafi. Na początku, jako „szaraki” czuliśmy się nieswojo, bo obok naszego stolika urzędował ze swoją świtą I Sekretarz KW PZPR, nieco dalej wojewoda olsztyński jak i prezydent Olsztyna.

 

Po kilku głębszych, z biegiem godzin atmosfera w tym przytulnym lokalu, na uboczu ulegała zluzowaniu - pomimo że częściowo było jeszcze sztywno i szarmancko. Pierwszy Sekretarz znany był z pracoholizmu, więc na zabawie korzystał z jednej z niewielu okazji do relaksu i obtańcowywał wszystkie panie, w tym i moją, młodą małżonkę. Ja, żeby nie siedzieć samotnie, prosiłem do tańca „Pierwszą Damę” - to jest małżonkę I Sekretarza.

 

Dobrze ją zakodowałem, bo oprócz jej rąk, owijały się wokół mojej szyi serpentyny, girlandy, lampiony i balony. Piłem „brudzia” ze wszystkimi „ważniakami” z naszego województwa. Składałem „najważniejszym” życzenia, aby Nowy Rok był lepszy od poprzedniego. Umawiałem się z „ważniakami” na poprawiny i na odwiedziny, do czego na szczęście nie dochodziło, poza kilkoma spotkaniami z „ważniakami” w późniejszym okresie. W sylwestra przyjemnie jest złożyć życzenia rodzinie i przyjaciołom. Obecnie służą do tego zwykle telefony komórkowe. W latach siedemdziesiątych o tym wynalazku nikt nie śnił, więc wówczas w holu pasymskiej restauracji zostało zamontowanych kilkanaście telefonów stacjonarnych. Każdy z nas mógł bez problemu przeprowadzać darmowe rozmowy telefoniczne!

 

-Teraz kochana wnuczko, tylko zostały wspomnienia: ...to był świat w zupełnie starym stylu. A gdy ucichły struny, zgasły iskry świe,... Wróciliśmy do szarej codzienności.

 

Leszek Mierzejewski



Komentarze do artykułu

Po co to komu?

Dramat !!! Miłość do komunizmu i tamtych czasów nie zna granic i przyzwoitości !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama