Beata Dudziec jest najmłodszą, zarówno wiekiem, jak i stażem położną zatrudnioną w Szpitalu Powiatowym w Szczytnie. Pracuje zaledwie od dwóch miesięcy. Przybyła z Gdańska, ale to z naszym miastem faktycznie jest związana od urodzenia.
Czyli szczytnianka z przerwą w życiorysie na Gdańsk...
Dokładnie. Nawet urodziłam się w tym szpitalu, w którym obecnie pracuję. I jako jedyna w rodzinie wybrałam zawód medyczny. Moi rodzice związani zawodowo są z wojskiem, a ze starszego rodzeństwa: siostra jest aktualnie w trakcie aplikacji prokuratorskiej, brat zaś został programistą. Muszę przyznać szczerze, że rodzice nie sądzili, że będę chciała kształcić się w kierunku uzyskania zawodu położnej. Twierdzili, że raczej wybiorę zawód taki bardziej spokojny, zostanę np. księgową czy kimś podobnym. Jednak ja od zawsze wiedziałam, że najlepiej odnajduję się wśród ludzi i moja praca wykonywana w przyszłości nie może być nudnym, jednostajnym zajęciem.
Beata Dudziec.
Urodziła się więc Pani w Szczytnie. Dawno?
23 lata temu z kawałkiem. Moi rodzice wciąż mieszkają w Szczytnie, tu się wychowywałam oraz kończyłam licealną edukację w Zespole Szkół nr 3 im. Jana III Sobieskiego. W tym mieście zakochałam się w moim obecnym narzeczonym jakieś 10 lat temu i wspólnie zdecydowaliśmy, że chcemy ułożyć swoją dalszą przyszłość właśnie w Szczytnie.
10 lat temu!? To zadziwiający staż jak na 23-latkę. Jak to się stało?
Znaliśmy się ze Szkoły Podstawowej nr 6, ponieważ tam oboje uczęszczaliśmy. Prowadziłam wtedy uroczystość szkolną, a mój obecny narzeczony wraz z kolegą byli odpowiedzialni za sprzęt muzyczny. Musieliśmy wtedy współpracować, więc Dominik wziął mój numer telefonu i go sobie zapisał. Ponownie zobaczyliśmy się dopiero po kilku latach przypadkiem, ponieważ on chodził do kościoła ze względu na nadchodzące bierzmowanie. Ja w tym czasie byłam na mszy. Kiedy wróciłam do domu otrzymałam od niego sms. Tak się zaczęła nasza miłość, która co ważniejsze – wciąż trwa.
Pamięta Pani tego pierwszego smsa?
W większości tak i bawi mnie on do dziś: „Cześć, pamiętasz mnie? Razem chodziliśmy do Szkoły Podstawowej nr 6. Widziałem Cię dzisiaj w kościele. Miałem dzisiaj na sobie bordową kurtkę”. Odpisałam, że pamiętam, później się umówiliśmy, można powiedzieć na pierwszą randkę. Dominik jest dwa lata starszy, pierwszy zdał maturę i podjął studia w Gdańsku. Ja w Szczytnie jeszcze uczyłam się w liceum dwa lata, później w Olsztynie kończyłam 3-letni licencjat na kierunku położnictwo na UWM, a jeszcze później dołączyłam do Dominika w Gdańsku, gdzie zaczęłam drugi stopień studiów w tym samym kierunku na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym. Zamieszkaliśmy razem, a po roku zdecydowaliśmy, że razem spędzimy resztę życia. Po romantycznych zaręczynach na tzw. Moście Miłości w Gdańsku zdecydowaliśmy też o tym, że nasze dalsze życie będzie trwało w Szczytnie.
A po powrocie w strony rodzinne skontaktowała się Pani ze Szpitalem Powiatowym w związku z chęcią podjęcia pracy jako położna?
Tak to właśnie wyglądało. Stresowałam się, ponieważ nie wiedziałam czy będzie dla mnie miejsce. Wcześniej co prawda już pracowałam pół roku w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku. Jednak rozwiązałam umowę, przyjechałam do Szczytna i zadzwoniłam do naczelnej pielęgniarek i położnych. Trochę o sobie opowiedziałam pytając, czy nie znalazłaby się dla mnie praca. Pani zaprosiła mnie na wizytę do szpitala oraz umożliwiła poznanie oddziału, na którym chciałam pracować. Okazało się, że jest wolne miejsce, więc praktycznie natychmiast zgodziłam się je zająć. I dokładnie od połowy sierpnia tu pracuję.
Położna to trudny zawód... Skąd taki wybór?
Jak już wspomniałam, zawsze chciałam pracować z ludźmi i wśród ludzi. Później to dążenie ograniczyłam wyłącznie do kobiet. Początkowo nie miałam jasno sprecyzowanego poglądu, jaki charakter miałaby mieć ta praca. W końcu zdecydowałam, że powinna być związana z medycyną i zdrowiem, a od tego już prosta droga wiodła do położnictwa. To praca, która pozwala wspierać kobiety i im pomagać w czasie najczęściej trudnym, nie tylko pod względem czysto fizycznym, wynikającym z ciąży i połogu, ale i emocjonalnym. Tym samym w ten sposób realizuję swoje dziecięce czy wczesnomłodzieńcze wyobrażenia co do dorosłej drogi zawodowej. W Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku pracowałam dość krótko. Spędzone tam pół roku potwierdziło tylko mój wybór, ale i wiele nauczyło, głównie dlatego, że Klinika Położnictwa zajmowała się przede wszystkim naprawdę trudnymi przypadkami. Zazwyczaj ciąże były mocno zagrożone lub miały patologiczny przebieg. Najczęściej rodziły się dzieci, które z racji różnych wad czy zbyt wczesnego porodu były oddzielane od matek tuż po porodzie i trafiały do Kliniki Neonatologii. W związku z tym pacjentki wymagały szczególnie wysokiej empatii, zaangażowania, wyrozumiałości, opieki oraz wsparcia. Dodatkowym obciążeniem dla ich psychiki było to, że obowiązywały ograniczenia związane z trwającą pandemią. W tych trudnych, a właściwie bardzo trudnych chwilach my, położne, byłyśmy dla tych kobiet jedynymi życzliwymi osobami, a tej życzliwości bardzo, ale to bardzo potrzebowały.
W Szczytnie aż takich trudnych przypadków chyba nie ma?
Myślę, że nie w takiej liczbie, ze względu na referencyjność szpitala. Jednak wcale nie oznacza to, że panie łatwiej sobie radzą ze stresem, z porodem bądź trudami w połogu. Macierzyństwo to dla kobiety z jednej strony coś naturalnego, najczęściej oczekiwanego i wymarzonego, ale jednocześnie wymagającego i powodującego niemal całkowitą zmianę trybu życia, nawyków, przyzwyczajeń... To naprawdę emocjonalny wstrząs, z którego pomagamy im się otrząsnąć.
Takiej formy pomagania Pani sama też się musiała nauczyć...
I tu wielki, ale to wielki ukłon w stronę koleżanek położnych, które przyjęły mnie do swego grona w Szczytnie. Atmosfera pracy jest bardzo dobra, wiele się uczę od bardziej doświadczonych osób. Naprawdę, wspólnie tworzymy świetny zespół.
Często mówi się, że obecnie kobiety w ciąży natychmiast zaczynają być „chore”, ale też statystyki medyczne wskazują, powiadają tak też lekarze ginekolodzy i położnicy, że obecnie ciąże często są powikłane. W nieco dawniejszych czasach, 40 czy 50 lat temu, ciąże patologiczne zdarzały się wyjątkowo, dziś – wyjątkiem są ciąże zdrowe. Czy tak faktycznie jest?
Naprawdę dużo jest ciąż powikłanych, które kończą się cięciem cesarskim. Niestety, mam też czasem wrażenie, że panie wolą operację niż poród naturalny. Ten ostatni może i jest bardziej bolesny, ale za to rekonwalescencja trwa znacznie krócej niż po wykonanym cięciu cesarskim, który jest dużą ingerencją w organizm kobiety. Zauważam też, że młode kobiety, głównie te, które rodzą po raz pierwszy, dysponują niemal wyłącznie internetową „wiedzą”, a ta pozostawia wiele do życzenia. Mnóstwo czasu zajmuje nam, położnym, uświadamianie takich mam i wyrzucanie im z głowy nieprawdopodobnych wręcz teorii.
Jakiś przykład?
Miałam na przykład styczność z położnicą, która pokazała mi obszerną listę produktów żywnościowych, których nie powinna zjadać podczas karmienia piersią. Chciała utwierdzić się w przekonaniu i „wiedzy” pozyskanej z portali społecznościowych, że nic z tych rzeczy jeść nie może. Przyznam szczerze, że nie było łatwo przekonać tę kobietę, że się myli, zresztą spora część pań bardziej ufa jakimś dziwnym informacjom w Internecie, niż nam – fachowcom.
Inaczej mówiąc, musicie panie położne – walczyć nie tylko ze strachem, bólem, niepokojem, niedoświadczeniem, ale i z Internetem...
I ten ostatni problem, jakim jest Internet, jest najtrudniejszy według mnie do pokonania. Ale z drugiej strony tym większa satysfakcja, gdy udaje się zdobyć zaufanie pacjentek i móc im naprawdę pomóc, nawet wbrew im samym. Myślę, że czasem akurat udaje mi się to dość dobrze, bo ku mojemu zdziwieniu, na przykład na facebookowym profilu: „Rodzimy w Szczytnie”, natykam się już na pochlebne opinie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że pacjentki mnie zapamiętują, zostawiają swoje opinie na tym profilu, rozpoznają w sklepie i zwykle mile witają. Takie gesty są nie tylko miłe, ale przede wszystkim potwierdzają, że poszłam dobrą drogą, że wybrałam zawód, w którym się spełniam. Moja praca jest również moją pasją, którą staram się systematycznie rozwijać.
Edyta
Brawo Beatka! Takiej młodzieży nam trzeba! Wszelkiej pomyślności dla Ciebie!
Radziu
Ale ona jest śliczna ????????