Przynajmniej to drugie życie, kiedy porzuca się wszystko, a przynajmniej większość z tego, co było jego treścią wcześniej i zaczyna wszystko (albo prawie wszystko) od początku. Taką desperacką albo odważną – jak kto woli – decyzję podjęła Magdalena Jabłonowska. O życiowych zakrętach i zmianach (ale nie tylko) rozmawiamy.
Aktualnie głównym pani zajęciem jest...
… prowadzenie dwóch kawiarni w Szczytnie i nauka w Studium Oficerskim w Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu. Studia właściwie już kończę, zostały tylko egzaminy.
To dość odległe od siebie dziedziny: gastronomia i wojsko. Skąd się wzięły?
Kawiarnie, bo jestem smakoszem kawy, a oba lokale w serwowaniu tego napoju się specjalizują, a wojsko... to takie marzenie od dzieciństwa. To rodzinna tradycja. Mój wujek był oficerem marynarki, jego dwaj synowie poszli w ślady ojca. Trochę dalsi kuzyni mamy – to już reprezentanci wojsk lądowych. Wujek, gdy nas odwiedzał po powrocie z każdego rejsu, obficie obdarzał mnie słodyczami i opowieściami. Tych pierwszych miałam przesyt, drugich – ciągły niedosyt. Te opowieści działały na dziecięcą wyobraźnię mocniej, niż przygodowe książki, które też pochłaniałam setkami.
Kiedy się zrodziła taka już dorosła decyzja o założeniu munduru?
W szkole średniej. Skończyłam ogólniak w Lipnie, takim miasteczku podobnym do Szczytna, tyle że na Kujawach. Stamtąd pochodzę. Dopiero studia w Olsztynie sprowadziły mnie na Warmię i Mazury. Wcześniej jednak, tuż po maturze, w 1998 roku, złożyłam dokumenty do Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni na nawigację. Pechowo jednak trafiłam, bo w tym czasie, przez dwa kolejne nabory, na ten kierunek nie przyjmowano kobiet. Z dziwnego zresztą powodu. Podczas kilkumiesięcznych rejsów na statkach dochodziło podobno do gwałtów. Kierownictwo uczelni w specyficzny sposób chciało tym zdarzeniom przeciwdziałać. Zamiast zrobić porządek z nazbyt jurnymi panami, zamknięto kierunek dla pań. Akurat w tym czasie, gdy ja chciałam się tej nawigacji uczyć. Po dwóch latach nabory kobiet przywrócono, ale ja już uczyłam się w Olsztynie.
I zgłębiała pani...
Dwa kierunki jednocześnie: administrację menadżerską oraz rolnictwo. Niestety, nie wiedziałam, że w Gdyni już przychylniej patrzą na kobiety, bo gdybym wiedziała, to rzuciłabym Olsztyn. Gdy skończyłam, poszłam jeszcze za ciosem i „zrobiłam” cztery podyplomówki. W tym czasie już pracowałam, w mrągowskim urzędzie gminy.
Skąd Mrągowo?
Mieszkałam tam z mężem, którego pozyskałam w tak zwanym międzyczasie. Pracowałam tam jakieś cztery lata, ale przeprowadziliśmy się w okolice Szczytna, dokładniej do Targowa i nie było sensu dojeżdżać. Przeniosłam się więc do UG w Dźwierzutach. Tam miałam bardzo obszerny zakres obowiązków, a jednocześnie nieżyjący już wójt Czesław Wierzuk ufał moim dyplomom, więc miałam sporo pracowniczej swobody. Były to bardzo aktywne cztery lata, podczas których wiele się nauczyłam od strony praktycznej. Krótko po wyborach i „zmianie warty” podjęłam pracę w Starostwie Powiatowym tym chętniej, że już mieszkałam w Szczytnie. W tym czasie przygotowywałam się do egzaminów wstępnych do wojskowego studium oficerskiego...
Które obecnie pani kończy?
Nie do końca. Za tym pierwszym podejściem dostałam się na uczelnię, na roczne studia stacjonarne. To był mój wielki sukces życiowy, bo wtedy było 65 osób na jedno miejsce. Ogółem zdawało nas jakoś około 700-800 osób, w tym może z 50-70 kobiet. Niestety, skomplikowała się moja sytuacja rodzinna, która spowodowała, że nie mogłam sobie pozwolić na roczne rozstanie z synami, a mam dwóch. Z ogromnym żalem wtedy musiałam zrezygnować z nałożenia munduru.
Przysłowie jednak mówi, że co się odwlecze, to nie uciecze...
I w moim przypadku sprawdziło się całkowicie. Nie zrezygnowałam, tylko poszłam inną drogą. Na początek, w 2018 roku, wstąpiłam do WOT. Rok później ponownie przystąpiłam do egzaminów na to Studium Oficerskie, tym razem zaoczne. Zdałam i zostałam przyjęta. We wrześniu, gdy zdam wszystkie egzaminy, będę podporucznikiem Wojska Polskiego.
Gdy, a nie jeśli?
Nie dopuszczam do siebie „jeśli”. Za bardzo jestem uparta. I za długo dążyłam do tego, by móc nałożyć mundur i mieć te gwiazdki na pagonach. I za dużo poświęciłam czasu, wysiłku, po prostu życia... Nie może mi się więc nie udać.
Wracamy do pierwszej oficerskiej próby. Rozumiem, że gdy zdała pani egzaminy, rozstała się ze Starostwem...
Nie. Poszłam na żywioł. Zwolniłam się miesiąc wcześniej i ten czas poświęciłam na intensywne treningi. Kto zdawał na wojskowe uczelnie, jakiekolwiek, ten wie, że pierwszy egzamin jest sprawnościowy. Jeśli się go nie zaliczy, do reszty już nie trzeba w ogóle podchodzić.
Ostatecznie więc została pani bez pracy i bez studiów...
Zgadza się. Zdecydowałam się być szefem dla siebie i rozpoczęłam działalność gospodarczą. Nie chciałam już wracać na jakąkolwiek państwową czy samorządową posadę. Uznałam, że 12 lat to wystarczy. Właściwie robiłam to samo, co w urzędzie – pozyskiwałam środki na inwestycje czy inne przedsięwzięcia. Po prostu zaczęłam na swój własny rachunek świadczyć tego rodzaju usługi. Nadal się tym zajmuję, tylko co jakiś czas do swojego „portfolio” dokładam jakiś kod PKD. Po półtorarocznym okresie pisania wniosków znalazłam lokal przy ul. Solidarności. Postanowiłam, że będzie tam kawiarnia – i jest. A dosłownie tydzień temu otworzyłam drugą, przy ul. Kasprowicza.
A kawa tam jest istotnie wyśmienita, próbowałam. Jednak ad rem. Kto korzystał z pani usług „dotacyjnych”?
Głównie osoby prywatne, które chciały założyć swoją działalność i starały się o środki unijne, przedsiębiorstwa, a nawet i samorządy.
Liczyła pani, ile pieniędzy „zarobiła” pani dla innych?
Właściwie nie, ale myślę, że uzbierałoby się co najmniej ze 13 milionów złotych, wliczając w to także lata pracy w samorządach, w których też się zajmowałam sporządzaniem wniosków dotacyjnych.
Pogodzi pani status bizneswoman i oficera WP?
Pogodzę, bo w obu kawiarniach pracują fantastyczni ludzie, w większości młode dziewczyny, bardzo odpowiedzialne i profesjonalne. Może z pisania wniosków będę rezygnować, ale też powoli.
A co, jeśli armia wyśle panią np. w Bieszczady?
To pojadę! Czy będzie to oznaczało koniec biznesu w Szczytnie? Nie sądzę. W końcu jest taka funkcja jak menadżer. Liczę, że w takiej sytuacji zatrudnię osobę w pełni kompetentną, która zajmie się sprawami szczycieńskimi, gdy ja będę się w Bieszczadach za niedźwiedziami uganiać. Życie nauczyło mnie już, czasem nawet dość boleśnie, że nie należy rezygnować z marzeń ani z tego, co się osiągnęło. I nauczyło też, że warto czasem ryzykować, rzucić się na głębokie wody, bo to nie jest tak, że jesteśmy do czegoś uwiązani i niczego więcej nie powinniśmy od życia oczekiwać.
Jest jednak też takie porzekadło, że jak się powiedziało A, to już trzeba cały alfabet do końca...
I bardzo wielu ludzi to abecadło recytuje. Usiądzie młoda dziewczyna za urzędniczym biurkiem i tak do emerytury... Chyba bym tak nie mogła. Zresztą już dowiodłam, że nie mogłam i nie chcę. Doszłam w tym abecadle może do połowy i... zaczęłam od nowa. Czy na tym poprzestanę? Nie wiem. Nie da się przewidzieć przyszłych zdarzeń. Może w tych Bieszczadach uruchomię schronisko górskie albo szkołę jazdy na nartach? Po urzędniczych doświadczeniach wzięłam się za parzenie kawy, życie prywatne też właściwie zaczęłam od początku...
Albo pojedzie pani na misję do Iraku czy innej Syrii i zostanie muzułmanką...
Tego nie przewiduję, chociaż na misję mogę jechać. Dotychczas religijna nie byłam, więc nie sądzę, bym miała się „przekwalifikować”. Nie jestem też rasistką, nie mam jakichś obiekcji do innych ludzi, niezależnie od ich przekonań, koloru, preferencji itp. Kontynuując ludowe prawdy – jest i taka, która mówi, że każdy człowiek w stosunku do innych powinien postępować tak, jak chciałby, by postępowano wobec niego. Staram się tę maksymę na co dzień realizować.
Poza sferą zawodową i rodzinną jest jeszcze trzecia – czas wolny i hobby.
Na tę trzecią już niestety, nie mam czasu. Kradzione minuty przed snem na książki – to jedyne, co jeszcze mi się udaje. Ale w drugiej połowie września planuję urlop – cały tydzień! Po raz pierwszy od lat. I będę ćwiczyć silną wolę, bo zamierzam wyłączyć telefon. Wsiądę w samochód i pojadę... gdzieś. Gdzie mi się spodoba, tam się zatrzymam. I nie sądzę, by było to jakoś daleko... Pięknie może się okazać tuż za miedzą.
Wiele kobiet wciąż wybiera jednak to uwiązanie, o którym pani wspomniała wcześniej, nawet jeśli nie daje im to satysfakcji, a często wręcz unieszczęśliwia. Czy i co by im pani radziła?
Jestem święcie przekonana, że w każdym, dosłownie w każdym – kobiecie czy mężczyźnie – tkwią umiejętności i talenty, z których nie zdają sobie sprawy. Bardzo często ujawniają się wówczas, gdy człowiek staje w obliczu życiowej konieczności. Czy jednak warto czekać na jakieś ekstremalne, czasem tragiczne wydarzenia, by zmienić swoje życie na lepsze, a co najmniej inne, a więc z nowymi szansami i nadziejami? Moim zdaniem – nie warto. Zawsze natomiast warto mieć marzenia. I nie ma takich, których nie da się zrealizować. Ja na swoje wymarzone oficerskie gwiazdki czekam aż 23 lata. Będę je miała za niecałe dwa miesiące. Teraz czas na kolejne marzenia...
Byly mieszkaniec Szczytna
PANI MAGDO, gratuluje odwagi oraz zawziętości. Imponują mi takie kobiety. Brawo. Chociaż nie mieszkam już w Szczytnie odwiedzę Pani lokal. Tez jestem smakoszem kawy. Ocenie. Najlepiej ocenić jakość kawy po expresso. Trzymaj się dziewczyno.
Babunia.
Po czterdziestce ,to już życie leci z górki.
Jamka lech
W USA np nie ma studiów aktorskich a aktorzy są lepsi on naszych mgr sztuki
Olo
Mój kumpel studiował 5 lat, żeby zostać oficerem a ta pani kończy tylko jakieś studium.
Follower
Magda ruuuleeeez! ????????