Środa, 8 Maj
Imieniny: Kornela, Lizy, Stanisława -

Reklama


Reklama

„Żelazny” zawodnik - Marcin Andrzejczak


Marcin Andrzejczak ze Szczytna jest przykładem na to, że sportowe marzenie można spełnić w każdym momencie swojego życia. Właśnie zrealizował jedno z nich – czyli – przepłynął, przejechał i przebiegł „IronMana”. Co ciekawe, jeszcze pięć lat temu nie potrafił nawet pływać.


  • Data:

Triathlon popularnie zwany IronManem to: pływanie na dystansie 3,8 km, jazda na rowerze 180 km i bieg 42,195 km. Marcin Jędrzejczak całość pokonał w czasie 14 godz. 40 min. 12 sek. Wystartował w kultowych już zawodach Castle Triathlon Malbork im. Bartosza Kubickiego. Zawodnicy rozpoczną zmagania w rzece Nogat u stóp Zamku w Malborku. Następnie pokonają jedną z najszybszych tras kolarskich w Polsce, prowadzącą przez tereny Żuław Wiślanych. Na zakończenie wyścigu zawodnicy mieli do pokonania bieg, który był częściowo poprowadzony przez tereny Muzeum Zamkowego w Malborku.

 

 

Czy jakoś szczególnie przygotowywałeś się do tego wyczynu?

 

Trudno tu właściwie mówić o konkretnych przygotowaniach. Pięć lat temu to nawet nie marzyłem za bardzo o triathlonie, bo... trudno w to dziś uwierzyć, ale nie potrafiłem nawet pływać (śmiech).

 

Żartujesz.

 

Niestety nie.

 

 

To jak to się stało, że wystartowałeś w IronManie?

 

 

Było to moje marzenie, ale droga do niego wcale nie była taka prosta. Najpierw zacząłem biegać. Samo bieganie wyniknęło właściwie z tego, że gdy przeprowadziłem się do Szczytna, to przestałem grać w piłkę nożną. I co tu dużo mówić, zacząłem przybierać na wadze. To sprawiło, że właściwie z konieczności zacząłem biegać. Najpierw mniejsze dystansy, a na swoje 40 urodziny zrobiłem sobie prezent i pobiegłem w swoim pierwszym maratonie. Był to 2014 rok.

 

Czyli na 45 urodziny prezentem był IronMan?

 

Może to tak wyglądać (śmiech).

 

 

Co będzie w takim razie na 50?

 

 

Nie mam jeszcze pomysłu, ale jakieś ultramaratony, czy wspinaczki na Mont Everest zostawię innym specjalistom, których w Szczytnie nie brakuje. Doskonałym przykładem jest nasz mistrz Rafał Kot.


Reklama

 

 

Ale ty sam jesteś przykładem na to, że marzenia spełniać można w każdym wieku, tak jak i rozpocząć aktywność fizyczną...

 

 

Bo rzeczywiście można. Blokady są tylko w głowie. Ale myślę, że wszystko trzeba stopniować. Start na dystansie IronMana był moim 20 udziałem w triathlonie. Wcześniej brałem udział w mniejszych dystansach, a jeszcze wcześniej zacząłem brać lekcje pływania. W czerwcu 2015 roku wystartowałem na dystansie 1/8 IronMana, w kolejnych latach zwiększałem dystans poprzez 1/4, dystans olimpijski, 1/2. Myślę, że każdy triathlonista, podobnie jak ma to miejsce z biegaczami, rozpoczynając swoją przygodę z tym sportem, gdzieś z tyłu głowy ma wizje startu na najważniejszym i najbardziej prestiżowym i trudnym dystansie jakim jest dystans IM. To marzenie pokonania swoich słabości, ograniczeń, to walka o zwycięstwo z najgroźniejszych przeciwnikiem, czyli samym sobą.

 

 

Udało się w Malborku. Co cię mobilizowało do takiego wysiłku?

 

Główną i najważniejszą z motywacji była myśl, że jest jeszcze dystans w triathlonie, którego nie doświadczyłem, Ta myśl towarzyszyła mi przez ten cały rok przygotowań. W pracy, jako motywator, trzymałem listę wyników z tej imprezy z 2018 roku. Wisiała na ścianie biura. Każdego dnia, patrząc na nią, na przemian - wątpiłem czy dam radę i się "nakręcałem".

 

Mówisz, że do tego żelaznego dystansu przygotowywałeś się rok. Jak te przygotowania wyglądały?

 

Tak na prawdę zaczęły się w chwili gdy wystartowałem w pierwszych zawodach w 2015 roku, choć wtedy jeszcze wydawało mi się to nierealne.

 

Dlaczego?

 

Bo na przykład ledwo co udawało mi się przepłynąć dystans 475 metrów. Ważyłem 110 kilogramów. Ale te prawdziwe przygotowania do zawodów w Malborku rozpocząłem już w 2018. Najpierw przekonywałem siebie mentalnie, że dam radę. Zapisałem się też na to wydarzenie w Toruniu. Ważnym elementem tej fazy było też ogłoszenie wszem i wobec, że mam zamiar wziąć w tych zawodach. To zamknęło mi drogę odwrotu (śmiech). Potem ruszyły fizyczne przygotowania. Siłowania Pod Rywalem. Poprosiłem o pomoc trenera Daniela Bidunia, który przygotował mi indywidualny plan treningowy. Za pomoc chciałbym podziękować też trenerce pływania Małgosi Kosakowskiej oraz panom Zdzisławowi Choroszewskiemu i Sławomirowi Szczerbalowi, którzy również w znaczący sposób przyczynili się do poniesienia moich umiejętności pływackich.

Reklama

 

 

Jak wyglądał sam start w Malborku?

 

Start nastąpił na niedzielę 8 września o godzinie 6:00. Pierwsi zawodnicy wchodzili do wody jeszcze niemalże o zmroku. Dystans pływacki obejmował cztery 950-metrowe pętle z widokiem na zamek (ja w rzeczywistości przepłynąłem 4100 m przez błedną nawigację w wodzie). Trasa rowerowa to też 4 pętle o dystansie 45 km każda. Ostatnim etapem, najtrudniejszym, był ponad 42 km bieg podzielony na 6 okrążeń, częściowo ulokowanych na terenie fosy malborskiego zamku. Dla mnie osobiście był to najtrudniejszy etap, ponieważ po części rowerowej odczuwałem potężny ból żołądka. Wynikał on zapewne z faktu, że w trakcie pokonywania tego etapu zjadłem 9 batonów Mars, ok. 15 żeli energetycznych popijając to ok. 5 l napojów sportowych. Dyskomfort ten towarzyszył mi do 21 km biegu, potem była to już tylko walka ciała z głową. Po przekroczeniu linii mety pierwszą myślą, jaka mi przyszła do głowy było to, że pokonanie tego dystansu, wbrew temu co się mówi i sądzi okazało się o wiele lżejszym doświadczeniem niż zakładałem.

 

Jakie emocje towarzyszyły ci podczas tej rywalizacji?

 

Można opisać je jednym słowem - huśtawka. Jeszcze w przeddzień zawodów zastanawiałem się, czy nie zrezygnować lub wystartować na krótszym dystansie, podobnie myślałem chwilę przed startem, niepewność jednak minęła w momencie, gdy rozpoczęło się pływanie, a z każdym kilometrem pokonanym na trasie obawę zastępowała coraz większa pewność, że praca, jaką wykonałem przez ostatnich 6 miesięcy pozwoli na ukończenie zawodów w dużo lepszym czasie niż zakładałem. Docierając na metę byłem jedynie zaskoczony tym, że mniej bolało niż mi mówiono, a wszelki ból przeminął w chwili gdy usłyszałem na mecie słowa spikera: Jesteś człowiekiem z żelaza, You are an Ironman - bezcenna chwila, dla której warto było wstawać o 4 rano przez 180 dni.



Komentarze do artykułu

Zbigniew

Ogromne gratulacje! :)

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama