MOJE SZCZYTNO – Z TYGODNIA NA TYDZIEŃ. Wypoczynek po pracy w czasach mojej młodości – felieton Leszka Mierzejewskiego.
Cieszyłem się, że moje opowieści rozwiewały nudę dwunastoletniej wnuczki, która bez wytchnienia ciągnęła mnie za język: – Dziadek, opowiedz, jak to było z waszym wypoczynkiem po pracy, z urlopami. Czy z babcią przeżyliście chociaż jedne wakacje życia, prawdziwy wypoczynek?
- Co się tyczy wczasów, to za naszych młodych lat był raj na polskiej ziemi – odrzekłem stanowczo. - Faktem jest, że nagminnie, jak obecnie, nie jeździliśmy za zachodnią granicę. Natomiast każdy większy zakład posiadał swój ośrodek wypoczynkowy. Pracownicy z firm usytuowanych na nizinach odpoczywali w górach, ci z południa nad morzem, ale najwięcej przyciągała ich nasza mazurska kraina tysiąca jezior.
Z tamtych lat nie tylko zapamiętałem długie kolejki przed sklepami, a w nich przeważnie puste półki. Również zakodowałem niezapomniane podróże autostopem i pobyty w zakładowych ośrodkach wypoczynkowych. W połowie lat siedemdziesiątych nastąpił boom zakładania działek pracowniczych. Na niespotykaną skalę rozwinęło się budownictwo domków letniskowych, gdzie wielu pracowników spędzało czas po pracy i urlopy. O kamperach rodakom się nie śniło, ale pod namiotem można było w podróży się przespać, na pierwszych organizowanych polach namiotowych, które na Mazurach wyrastały niczym grzyby po deszczu.
Młodzież, głównie dzieci, uwielbiały czas wolny spędzać na podwórku. Grały w piłkę, w kapsle, w skakankę albo kręciły „hula – hop”. Bardziej zainteresowane i ambitne spotykały się w domu kultury uczestnicząc w zajęciach modelarstwa, fotografii, śpiewu, rysunku czy teatru.
Wielu dorosłych, po pracy, spotykało się w świetlicach zakładowych, gdzie dział socjalny (wieczorami) urządzał wszelakiego rodzaju imprezy – zakrapiane alkoholem i z potańcówką, jak np. na niniejszym zdjęciu w świetlicy na parterze budynku przy ul. Kościuszki 17 (naprzeciwko przychodni lekarskiej). Był to grudzień 1978 r. Ja siedzę po prawej stronie, naprzeciw mnie dyrektor ekonomiczny, śp. Kazimierz Milewski.
Czas wolny pracownika fizycznego został wtenczas wyjątkowo unormowany i przestrzegany – jak również poddawany kontroli czujnej władzy PZPR. W pewnym okresie nasiliły się kontrole, również i w moim zakładzie pracy -„Lenpolu” w Szczytnie, gdzie pełniłem funkcję zastępcy dyrektora ds. technicznych.
- Ja nic z tego nie rozumiem, dziadku - dopytywała się coraz bardziej zdziwiona wnuczka. -To pracownik nie pilnował swoich spraw, tylko jakaś tam partia dbała o niego? - Wasze pokolenie już nie zrozumie założeń tej partii, której dyktatura opierała się w tamtych czasach na trzech głównych filarach. Pierwsze dwa to monopol administracyjny oraz terror. Trzeci filar stanowiła propaganda, która nie tylko była narzędziem propagowania idei, ale też scentralizowanym systemem informacji. PZPR podporządkowała sobie wszystkie jednostki kontrolujące i nakazowe w Polsce, jak: prokuraturę, milicję, służbę bezpieczeństwa, sądownictwo, NIK i inne urzędy kontroli, zarówno centralne jak i w terenie. Dziś już nieistniejące „twory”, jak Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, czy też Urzędy kontrolujące ceny towarów lub Inspekcje Robotniczo – Chłopskie, której celem była walka ze spekulacją, a prawdę mówiąc odzyskanie zaufania do władzy.
Cyklicznie wpadała do naszego zakładu pracy jakaś niezapowiadana inspekcja kontrolująca, czyniąc wiele zamieszania, pozostawiając po sobie sporo uwag i nakazów dla kierownictwa zakładu. Np. w przypadku wczasów pracowniczych krytykowano to, że ośrodki wypoczynkowe nagminnie okupują urzędnicy. Taki zarzut pojawiał się w protokołach pokontrolnych dość często. Pamiętam, jak w jednym z nich wskazano, że w sezonie letnim 1979 roku w naszym zakładzie, z wczasów wypoczynkowych skorzystała tylko jedna rodzina robotnicza - na 43 skierowania. Nie będę wspominał o wczasach zimowych, którymi robotnicy całkowicie nie byli zainteresowani.
Dyrektor naczelny, zgodnie z zaleceniami pokontrolnymi, natychmiast polecił mi wyszukać w moim pionie technicznym kilku robotników z żonami zatrudnionymi na etacie fizycznym. Cel, to letni wypoczynek. Przekazałem swoim kierownikom polecenie. Nikt z zatrudnionych ślusarzy, elektryków, tokarzy, frezerów, spawaczy, murarzy, palaczy, hydraulików, monterów itd. nie zgłosił chęci na ten dobrobyt socjalizmu. Osobiście rozmawiałem, namawiałem, zalecałem - proponowałem dla zachęty darmowy dowóz naszym środkiem lokomocji, tj. mikrobusem Nysą.
Żaden pracownik nawet nie kiwnął palcem, nie zainteresował się miejscem pobytu. Problem rozwiązałem połowicznie, gdyż miałem swojego zaufanego robotnika – murarza, którego żona była zatrudniona jako sprzątaczka w Wytwórni Płyt Paździerzowych, mieli dwie małoletnie córki. Zaproponowałem im wyjazd do naszego branżowego domu wczasowego „Orlen” w Karpaczu, na dwa tygodnie w lipcu.
Nie chciał słuchać, wolał urlop spędzać pod sklepem z piwem. Po wielu namowach przekonałem go alternatywą, że jeżeli mu się nie spodoba, to od razu powróci – po prostu powiadomi mnie telegramem pocztowym, a ja wyślę po jego rodzinę samochód zakładowy. Pojechali naszym mikrobusem w trzy rodziny, jeszcze robotnicza rodzina z roszarni i z basenów.
W nawale obowiązków o wszystkim zapomniałem. Po 2 tygodniach wszedł do mojego gabinetu uśmiechnięty wczasowicz, dziękując za udane wczasy. Zdziwiony zapytałem, dlaczego wcześniej obawiał się wyjechać? - Bo ja myślałem, że tam jest zakaz picia alkoholu! A tam na szczęście, już od rana piją i to ostro!
Od tamtego czasu nie było problemu z naborem fizycznych na rodzinne wczasy, organizowane przez związki zawodowe w ramach FWP.
Zakłady lniarskie miały swoje ośrodki wypoczynkowe, z pełnym zapleczem, porozrzucane po całej Polsce, od gór do morza, od wschodu do zachodu kraju. Osobiście lubiłem jeździć do Karpacza, tam zakłady lniarskie z Mysłakowic miały tuż pod Śnieżką wspaniały dom wczasowy „Orlen”. Obecnie jest w prywatnych rękach i ktoś robi biznes.
Przed domem wczasowym stoję wraz córkami i z żoną w sierpniu 1998 roku.
Uwielbiałem też wyjazdy nad morze, do Mielna, gdzie Zakłady Lniarskie z Koszalina posiadały swój wspaniały ośrodek wypoczynkowo-wczasowy.
Nasz „Lenpol” również posiadał ośrodek wypoczynkowy, w pełni wyposażony, z całą bazą socjalno - bytową. Usytuowany był nad jeziorem Mildzie, tuż przy Zakładzie Produkcyjnym w Miłakowie. Korzystali z niego nasi pracownicy, ale i przyjeżdżali na Mazury pracownicy z bratnich zakładów lniarskich, porozrzucanych po całej Polsce. Posiadaliśmy również ośrodek niedzielnego wypoczynku - za wsią Kobyłocha, nad jeziorem Sasek Wielki. Było i nieodwracalnie minęło, a faktycznie zniknęło tyle państwowego majątku na tak atrakcyjnych działkach...
Wnuczka słuchała z otwartymi ustami. Nie wiem, czy w pełni dowierzała faktom sprzed 40 lat... W pewnej chwili zadała mi zaskakujące pytanie: - Chwila, moment, to jak faktycznie wówczas było? Czy był raj na ziemi, czy długie kolejki przed sklepami, a w nich puste pułki? - Wam młodym jest teraz trudno zrozumieć absurdalne sytuacje z tamtych lat. Wy nie zrozumiecie pochodów 1-majowych, na które Polacy czekali cały rok. Czekali na nie, bo w przeddzień do mięsnych "rzucali" kiełbasę, w warzywnym można było kupić cytryny, w papierniczym papier toaletowy, a w samo święto paróweczki z furgonu. Dla nas frajdą były majówki, zakładowe wyjazdy w teren, grzybobrania, festyny, pochody…
Kto nie przeżył tamtych lat i nie odczuł ich na własnej skórze, ten ich nie zrozumie. - No to co zapamiętałeś najgłębiej z tamtych lat? - ciągnęła mnie za język wnuczka. - Niedawno minęła 40 rocznica ogłoszenia stanu wojennego w Polsce. Było to 13 grudnia 1981 roku, gdy cały kraj został postawiony w stan gotowości. Najbardziej zapadły mi w pamięć czołgi na ulicach, patrole służb mundurowych i coraz gigantyczniejsze kolejki przed sklepami. Miałem wówczas 35 lat, więc pamiętam wystąpienie telewizyjne ówczesnego generała Wojciecha Jaruzelskiego, który stwierdził, że ten stan trzeba wprowadzić między innymi z powodu pogarszającej się sytuacji gospodarczej w kraju.
Również zakodowałem wprowadzone ograniczenia przemieszczania. Bez przepustki nie można było poruszać się od godz 22.00 do 6.00 rano ani wyjeżdżać poza miejsce stałego zamieszkania. Niesamowicie utrudniona była komunikacja telefoniczna, gdyż na początku telefony stacjonarne były wyłączone, później w słuchawce odzywał się głos: „Rozmowa kontrolowana, rozmowa kontrolowana ...”
Co do kartek na zakup różnych towarów, to już w poprzednich latach one obowiązywały, ale wraz ze stanem wojennym doszły nowe. Najgorszym mankamentem było, że posiadając kartkę na dany towar, brakowało go w sklepie – więc czekało się na niego w kolejce lub problem rozwiązywało innym sposobem. Co zaradniejsi wymieniali towar za towar, kupowali miejsce w kolejce, dostawali cynk przed samą dostawą towaru lub przepłacali za potrzebny artykuł…
- A jak wy, dziadek z babcią, sobie radziliście? - My w rodzinie nie mieliśmy z zaopatrzeniem specjalnego problemu - moja matka, a twoja prababka pracowała w handlu, więc jako tako żyliśmy.
Leszek Mierzejewski
Brak mi słów
Człowieku, jak ci nie wstyd pisać takie rzeczy (prababka w handlu pracowała to nie mieliśmy problemu z zaopatrzeniem). To nie jest wstyd, że ludzie sobie to i tamto załatwiali, bo w handlu różnych produktów brakowało. Ale wstyd jest tak bezwstydnie obnażać własną rodzinę. Wszyscy i tak wiedzą, że jesteś pan z zawodu dyrektor i nigdy niczego ci nie brakło. To przestań się pan tak chamsko z tym obnosić. Ale jeśli twojej rodzinie to odpowiada - to niech tak mają. Już nigdy nie wyłga się z tej prawdy, którą publicznie publikuje. Wóda, kombinatorstwo, załatwiactwo. Miło? Taka fajna młodość?
mieszkaniec
Leszek, rób swoje, przypominaj naszą młodość, nie przejmuj się obelgami, jest git
Śmieszek
No to zamienił stryjek siekierkę na kijek. Zamiast Mądrzejowskiego mamy Mierzejewskiego. Jestem osiołek, któremu w żłoby dano... ale nie będę z powodu dylematów głodem przymierał. Wybiorę sobie inną strawę.
Mirosława
Nasz region jest piękny, najlepiej było zawsze na Mazurach. Po przeczytaniu wszystko mi się przypomniało
Tadek Kowalski
Bardzo ładny artykuł, przyjemnie się czyta.
Taki sobie czytelnik
Człowieku - przestań już truć. Trułeś w konkurencji i z ulgą zauważyłem, że przestali cię publikować. A teraz znowu tutaj! Odpuść sobie! Większość starszego pokolenia Szczytnian - pamięta cię niestety wcale dobrze, ale nie z dobrego.
Jacek
Raz sierpem raz młotem ...
Mieszkaniec Szczytna
Dobrze ze koniec wszystkich komuchow już jest niebawem przychodzi wiek i czas podsumowań . Nigdy więcej takich czasów i ludzi.
Solidarny przeciw PZPR
Komuch i celebryta komunizmu