Sobota, 20 Kwiecień
Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha -

Reklama


Reklama

Siostra Weronika: - Bóg mój i wszystko... (rozmowa „Tygodnika Szczytno”) [zdjęcia]


Bóg mój i wszystko, tym żyła św. Klara i tego nadal świat pragnie, takiego życia, tego potrzebuje - taki był przewodni motyw homilii księdza biskupa Adama Baba, który przewodniczył mszy św. odpustowej w Uroczystość Świętej Matki Klary w klasztorze Mniszek Klarysek Kapucynek. Jak wygląda życie zakonne sióstr? O tym zgodziła się opowiedzieć siostra Weronika, matka opatka szczycieńskiego klasztoru, która zakonnicą jest od 17 lat.


  • Data:

Zacznijmy naszą rozmowę może tak: na chwilę „odłóżmy” Boga na bok, bo chciałbym poznać siostrę Weronikę prywatnie, dowiedzieć się, jaką była małą dziewczynką, uczennicą, studentką... zanim wstąpiła do zakonu.

 

Myślę, że nie da się opowiedzieć mojej historii bez Pana Boga. Bo On towarzyszył i towarzyszy mi każdego dnia. Nawet, gdy go wcześniej nie słyszałam. Był. Jest. Jest przy każdym z nas. Ale to prawda nie zawsze Go słyszymy bądź chcemy usłyszeć... Na szczęście Pan Bóg jest bardzo cierpliwy.

 

Jak siostra Weronika nazywała się przed przyjęciem ślubów zakonnych? Jak wyglądało siostry dzieciństwo?

 

Moje imię i nazwisko pozazakonne to Renata Miduch. Pochodzę z Lubartowa na Lubelszczyźnie. Tam się urodziłam, dokładnie 38 lat temu. Jakie miałam dzieciństwo? Trudne. Jestem jedynaczką, a moi rodzice byli uzależnieni od alkoholu. Gdy miałam 16 lat, oddali mnie do domu dziecka. Tam się usamodzielniłam i dostałam na studia na Katolicki Uniwersytet Lubelski na Wydział Nauk o Rodzinie.

 

Gdy była siostra małą dziewczynką, czy w życiu obecny był Bóg?

 

Tak, był. Moja babcia była bardzo wierzącą osobą. Gdy przyjeżdżałam do niej na wakacje, ferie, czy święta, to zawsze zabierała mnie do kościoła. Ale uprzedzę pana pytanie. Nie miałam wówczas jeszcze pragnienia pójścia do zakonu. Byłam normalną dziewczynką. Miałam zupełnie inne marzenia.

 

Jakie?

 

Z moją koleżanką z liceum marzyłyśmy o podróżach. Nawet umówiłyśmy się, że ja skończę studia z geografii, a ona anglistykę i wspólnie będziemy podróżować.

 

 

Piękne marzenia, czemu nie udało się ich zrealizować?

 

Bo najwyraźniej Bóg miał dla nas inną drogę. Zarówno ona, jak i ja zostałyśmy siostrami zakonnymi. Ona poszła do czynnego zakonu, czyli takiego, z którego siostry posługują w szpitalach, domach dziecka, pomagają ubogim na ulicach... A ja oddałam się modlitwie i swoje miejsce znalazłam w zakonie kontemplacyjnym, zamkniętym, bez działań zewnętrznych.

 

Nie możecie go opuszczać?

 

Jesteśmy objęte klauzulą papieską, żyjemy w jednym miejscu, na posesji klasztoru. Wychodzić z niego możemy wyłącznie w sytuacjach urzędowych, zdrowotnych, takich, które są nadzwyczajne, na przykład wizyta Ojca Świętego, odwiedziny chorych rodziców, czy spotkania formacyjne. Nie wyjeżdżamy na urlopy, wakacje, jesteśmy tu ze sobą cały czas. W naszej klasztornej przestrzeni. Mamy dwie siostry, które posługują na stałe w części otwartej naszego kościoła, gdzie są ludzie. Dbają o niego, robią zakupy, czy załatwiają inne, potrzebne dla nas sprawy. Pozostałe siostry żyją wyłącznie na terenie naszego klasztoru.

 

 

Brzmi trochę, jak ucieczka od świata...

 

Bez wątpienia nie jest to ucieczka. Kto by dał się zamknąć w takiej przestrzeni na całe życie i tu żył? Ucieczka jest z lęku. Strachu. A to mija. Nikt, kto tu by trafił z lęku nie wytrzymałby zbyt długo. Ja jestem tu 17 lat, ale są siostry, które są tu już ponad 40 lat. Ja mam doświadczenie, że jesteśmy tu z miłości. Jestem tu z miłości, która została mi dana. To Jego miłość jest wierna i będzie wierna do końca. Bo kiedy rano wstaję każdego dnia, to mam takie doświadczenie, że to On otwiera mi oczy, nie ja sama...

 

Nawet nie próbowała siostra spełnić swoich marzeń i dostać się na geografię?

 

Oj nie. Marzenia są po to, aby próbować je realizować. Zdawałam, ale niestety nie dostałam się. Był to jednak czas, że trzeba było coś robić. Znajomi namówili mnie, aby iść na inny kierunek i tak trafiłam na KUL, do Instytutu Nauk o Rodzinie. Ale nie byłam do tego kierunku przekonana.

 

Szkołą podstawowa, liceum, studia. Wszystko „cywilne”. Kiedy zatem pojawiła się myśl o zakonie?

 

Myśl rodziła się pod koniec liceum. Znałam inne siostry klauzurowe, kontemplacyjne – karmelitanki bose. Napisałam do nich list. To było 17 lat temu, świat trochę wyglądał inaczej. Zaprosiły mnie do Karmelu w Kodniu (Kodeń). Pojechałam tam będąc jeszcze w liceum. Potem kilka razy byłam tam będąc już na studiach. Były to wyjazdy na modlitwę, odpoczynek duchowy. Wizyty były maksymalnie 3-dniowe. Moje serce i głowa zaczęły się zmieniać. Poczułam, że chcę tam wstąpić. Ale im bardziej chciałam, tym więcej pojawiało się przeszkód. Gdy chciałam pojechać tam na poważną rozmowę, to siostry były chore, potem też coś wypadło. Wówczas miałam już swojego stałego spowiednika. Ten kapłan towarzyszył mi w rozeznaniu mojego powołania. Był z zakonu kapucynów. Nawet żartował sobie, że nie można tak zmieniać duchowości: z franciszkańskiej przechodzić na karmelitańską. I tak zostałam przy kościelnej wspólnocie w Lublinie braci kapucynów w Oazie Ruch Światło Życie. Studiowałam i tam się udzielałam. Tak, jako „cywil” (śmiech).

 

 

Lublin, Szczytno, to spora odległość, jak siostra trafiła do naszego miasta?

 

Pragnienie życia zakonnego wciąż we mnie wzrastało. Od jednego z braci kapucynów dostałam adres do klasztoru w Szczytnie. Napisałam do sióstr list. To był pod koniec kwietnia 2005 roku, byłam na drugim roku studiów.

 

Zanim damy krok „w objęcia Boga”, to muszę jeszcze zapytać o jedno. Liceum, studia, czy w życiu młodej Renaty nie było jakieś innej miłości? Tej ludzkiej...

 

Oczywiście, że były. Żyłam jak każda nastolatka. Zauroczenia, miłostki zdarzały się. Zakochana byłam co najmniej kilka razy. Ale to wciąż nie było to „coś”. Nigdy nie pojawiła się myśl o założeniu rodziny. Za to coraz częściej pojawiało się pragnienie życia zakonnego.

 

Siostry odpisały?

 

Chciałam pojechać do Szczytna na majowy weekend. Panu Bogu postawiłam nawet warunek, powiedziałam Mu tak: „jeśli odpiszą do końca kwietnia, to znaczy, że mam tam pojechać, a jak nie, to nie”. Wracałam z uczelni na swoją stancję, był to ostatni dzień kwietnia. W skrzynce był list z pieczątką ze Szczytna. Z wrażenia weszłam na piętro wyżej niż mieszkałam. Odpisały. Zaprosiły mnie do siebie.

 

 

Pojechała siostra?

 

Oczywiście. Wówczas klasztorem kierowała siostra Gabriela, matka opatka (siostra przełożona). Ja miałam 21 lat i podczas wizyty zamierzałam tylko spotkać się z siostrami, pobyć w kaplicy, pomodlić się. Niczego więcej nie zakładałam. Ale wtedy miałam też jedno spotkanie z siostrą Krystyną, która później została moją mistrzynią nowicjatu. Modliłam się w kaplicy. Pamiętam to, jak dziś: czytałam Słowo Boże, a dokładnie Księgę Pieśni nad Pieśniami. Tam jest takie zdanie: „O Ty, którego miłuje ma dusza, powiedz, gdzie pasiesz swe stada, bym się nie błąkał wśród stad Twych towarzyszy”. I na te słowa dostałam odpowiedź w sercu, że to jest tu, i uwierzyłam temu słowu. Kiedy wyjeżdżałam ze Szczytna, to wiedziałam, że wrócę.

 

Kiedy był powrót?

 

Pod koniec maja. W trakcie sesji na studiach. Przyjechałam tu z jednym z braci kapucynów, który odprawił w klasztorze swoją mszę prymicyjną. Wówczas poprosiłam też odważnie siostrę Gabrielę o rozmowę. Powiedziałam, że chciałbym przyjechać do nich i żyć tu, jak one.

 

 

Po tej rozmowie Renata została od razu w klasztorze?

 

Oj nie. Po tej rozmowie ustaliłyśmy mój przyjazd na lipiec. Mimo że i tak musiałam przerwać studia, to postanowiłam podejść jeszcze do sesji i zaliczyć rok. Nie lekceważyłam zajęć. Ale jednego dnia miałam aż 3 egzaminy i na jednym poległam. Mimo to z wielką satysfakcją podeszłam do pani profesor i powiedziałam jej, że może mi wpisać dwóję, bo i tak kończę ze studiami. A ta wyprosiła mnie z sali, kazała wypić szklankę zimnej wody i zameldować się za cztery godziny ponownie. Przyszłam. Zdałam. (śmiech). Ale potem i tak poszłam do dziekanatu, aby wycofać dokumenty. Ale pani z dziekanatu odesłała mnie do domu, kazała przemyśleć i przyjść za dwa dni. Byłam jednak zdeterminowana. Zostawiłam studia i przyjechałam do Szczytna.


Reklama

 

 

Kiedy to było?

 

Dokładnie 4 lipca, 17 lat temu. Był to poniedziałek, tak jak w tym roku.

 

Czy studentka mająca 21 lata wiedziała, jak wygląda życie w zakonie klauzurowym?

 

Tak, wiedziałam. I bardzo mi ta wiedza pomogła, bo nie miałam oczekiwań, jak to będzie, jak tu żyć, jakie mają relacje między sobą. Gdy tu weszłam po prostu zaczęłam żyć, jak one, tak - aby każdej z nas było tu dobrze. I tak jestem siostrą zakonną od 17 lat.

 

Ile w tej chwili w klasztorze w Szczytnie jest zakonnic?

 

15. Najstarszą siostrą jest siostra Gabriela. W habicie jest od ponad 60 lat, a w Szczytnie od 42 lat, nawet budowała ten klasztor. Dziś ma 88 lat. Pochodzi spod Przasnysza.

 

Jak na ten krok zareagowali rodzice, przyjaciele...

 

Mimo pobytu w domu dziecka, miałam kontakt ze swoimi rodzicami. Powiedziałam im o swojej decyzji, nie otrzymałam błogosławieństwa. Ale usprawiedliwiam ich, bo chyba nie zrozumieli tego. Przyjaciele byli solidnie zdziwieni, bo byłam i jestem bardzo żywą osobą. Większość dawała mi tydzień, dwa i mówiła, że siostry same mnie odeślą (śmiech). Że zakon nie jest dla mnie. Większość doradzała, abym skończyła studia, dała sobie czas, że powinnam mieć alternatywę... Tłumaczyli tak po ludzku. Ale ja naprawdę byłam pewna tej drogi. I nadal jestem. Zrobiłam to, co było w moim sercu.

 

Jak wyglądał pierwszy dzień w klasztorze?

 

W poniedziałek, 4 lipca przyjechałam do Szczytna po południu. Pod wieczór, około godz. 18 uczestniczyłam w modlitwie różańcowej. Ja jeszcze w kościele, a po drugiej stronie za kratami siostry zakonne. Po modlitwie krata została otwarta. W przejściu stanęła siostra Gabriela z krzyżem w ręku. Tak wygląda obrzęd przyjęcia. Pewnym krokiem przeszłam. Potem było wspólne spotkanie w refektarzu, gdzie jemy posiłki. Zostałam oddana pod opiekę siostry, która zajmowała się wówczas młodymi kandydatkami do życia zakonnego.

 

Słyszałem, że siostry mają pojedyncze cele i śpią w trumnach...

 

Tak myślałam, że poruszy pan ten temat (śmiech). Rzeczywiście jeszcze jakiś czas temu siostry spały w łóżkach, które swoim kształtem przypominały trumny. To takie nieco szersze i głębsze od prawdziwych trumien drewniane skrzynie, nawet z wiekiem do zamknięcia. Niektóre siostry nadal w nich śpią. To jest taki symbol pierwszych klarysek kapucynek, które wyłoniły się w Polsce ze zgromadzenia felicjanek, i mówiono na nie „żywcem pogrzebane”. Takie posłanie („trumna”) pozwala też każdego wieczoru przeżywać inaczej modlitwę komplety (ostatnia godzina brewiarza), gdzie modlimy się słowami: noc spokojną i śmierć szczęśliwą, niech nam da Bóg Wszechmogący…” Wyglądają niemal identycznie, jak ta na Placu Świętego Piotra, która była wystawiona podczas pogrzebu świętego Jana Pawła II.

 

Dla młodej, 21 kobiety, myślę zresztą, że dla każdego, położenie się do takiego „łóżka” to spore wyzwanie...

 

Oj, owszem. Gdy przyprowadzono mnie do mojej celi, pokoju, który służy i do spoczynku i modlitwy osobistej, siadłam przy tym moim łóżku, popatrzyłam na to wszystko i... miałam w sobie spokój. Ale dodam, że miałam zapewnienie siostry Krystyny, że jeśli nie mogłabym się w niej położyć, to mogłam przenocować w pokoju gościnnym. Tak się jednak nie stało. Położyłam się i obudziłam dopiero o godzinie 5 rano, o tej godzinie wstają siostry. Do 9 lipca chodziłam jeszcze w ubraniach „cywilnych”.

 

Co w takiej celi się znajduje?

 

Biurko, szafa, łóżko. Jest skromnie, ale jest wszystko, co potrzeba.

 

Do 9 lipca siostra chodziła po klasztorze w swoich ciuchach?

 

Tak. Potem otrzymałam strój postulatu. To taka brązowa tunika z długimi rękawami wykonana z takiego samego materiału, co habit. Postulat trwał rok. Jest to taki czas próby, pogłębiania relacji z Bogiem i siostrami. Uczestniczyłam we wszystkich modlitwach z siostrami. Ale dodatkowo miałam zajęcia z duchowości, katechizmu kościoła katolickiego, Pisma Świętego. Prowadziła je moja mistrzyni, siostra odpowiedzialna za osoby wstępujące do zakonu.

 

Mogła siostra wychodzić jeszcze na zewnątrz klasztoru?

 

Takiej możliwości już nie było.

 

Były jakieś kryzysy, że siostra chciała zrezygnować?

 

W pierwszym roku nie było. Ale później owszem, zdarzały się.

 

Jak wygląda dzień siostry z klasztoru mniszek klarysek kapucynek?

 

Pobudka o 5 rano. O 5:30 modlitwy brewiarzowe. Godzina medytacji nad słowem Bożym. O 7. eucharystia. Po niej kolejna godzina brewiarzowa.

 

A śniadanie?

 

Po tej godzinie brewiarzowej właśnie (śmiech). Potem do godz. 11:20 mamy czas na prace. Każda z sióstr ma obowiązki zlecone przez przełożoną. Żyjemy z pracy rąk własnych. Musimy zarobić, zapracować na to, aby ten dom utrzymać. Zajmujemy się haftem, szyciem szat liturgicznych, wypiekaniem opłatków, hostii, komunikantów. Robimy różańce, okolicznościowe stroiki. Nasze prace można zobaczyć na naszej stronie internatowej. Nie mamy żadnego sklepu, ale można zadzwonić do furty klasztoru i sobie zamówić. Wszystkie te rzeczy wykonujemy raczej na zamówienie. I oczywiście same byśmy sobie nie poradziły finansowo, wspierają nas ludzie dobrego serca, którzy dzielą się z nami ofiarami pieniężnymi, czasem jest to taki „wdowi grosz” ale pokazuje serce, że ludziom zależy na nas - siostrach. W końcu klasztor jest pod wezwaniem Bożej Opatrzności, dlatego doświadczamy, że Bóg ma swoich współpracowników, którzy dzielą się czym mogą, czasem niektóre prace są nam wykonywane za „Bóg zapłać”, żebyśmy się modliły tylko... To jest piękne i niesamowite...

 

Ale główne zadanie sióstr to modlitwa, tak?

 

Dokładnie tak. Modlimy się za wszystkich. Za kościół, za tych, którzy nie chcą mieć nic wspólnego z kościołem, bogiem, za tych, którzy proszą o modlitwę... Wielu ludzi do nas pisze, przychodzi i prosi o nią.

 

Dlaczego modlitwa jest aż tak ważna, że powstają aż zakony kontemplacyjne?

 

O zakonach takich jak nasz, kontemplacyjnych, mówi się, że są sercem kościoła, a aby serce mogło bić, pracować musi być przepływ. My swoją modlitwą staramy się być takim przepływem do Boga, dla wszystkich ludzi... I dla tych, którzy wzywają pomocy Boga, i dla tych którzy mówią, że nie wierzą. Bóg dał każdemu z nas rozum i wolną wolę...

 

Doświadczyła siostra obecności Boga? Dziś, w tym codziennym chaosie, bardzo trudno wyciszyć się na tyle, aby to poczuć...

 

Bóg nigdy mnie nie zostawił. Poczynając od trudnej mojej dziecięcej historii, w której naprawdę wiele wycierpiałam, aż do teraz. Dziś szczerze mogę powiedzieć, że jestem bardzo szczęśliwą kobietą. Na właściwym miejscu. Czuję Jego obecność każdego dnia. To On otwiera mi oczy każdego dnia. Pomaga mi przeżyć każdy nowy dzień. Tak, doświadczam Jego obecności każdego dnia.

 

Kiedy Renata Miduch stała się siostrą Weroniką?

 

Pierwszy rok kończy się zmianą imienia. Przez ten czas siostry zwracały się do mnie siostro Renato. Dokładnie 3 maja 2006 roku przyjęłam imię siostra Maria Weronika od Jezusa Sługi. To moje pełne imię. Pochodzi o świętej Weroniki Gulliani z Włoch. Była naszą klaryską kapucynką. Mistyczką, stygmatyczką. W naszym zakonie jest patronką formacji początkowej.

 

Jak wygląda ten obrzęd ukończenia pierwszego roku postulatu?

 

Symbolicznie obcina się włosy, tak jak święty Franciszek obciął włosy świętej Klarze, proszącej go o zmianę swojego życia. Dostaje się też habit. Wówczas wizualnie zaczęłam wyglądać, jak każda moja współsiostra. To, co mnie jeszcze wyróżniało, to biały welon i pas bez węzłów. A są trzy, oznaczają śluby: posłuszeństwa, ubóstwa i czystości. Nie miałam też jeszcze krzyża, a jedynie franciszkańskie tao.

 

To kiedy siostra Weronika stała się już „stałą” siostrą?

Reklama

 

Potem rozpoczęły się dwa lata nowicjatu, czyli przygotowania do pierwszych ślubów. Formacja z mistrzynią wygląda nieco inaczej. Pierwszy rok jest zwany kanonicznym, ścisłym. Są to bezpośrednie przygotowania do ślubów. Czas pogłębionej modlitwy. I wówczas pojawił się pierwszy kryzys. Nie był, niestety, jedyny.

 

Czym był spowodowany?

 

Życiem we wspólnocie, relacjami międzyludzkimi. Jesteśmy bardzo różne, w różnym wieku, z różnym doświadczeniem, z różnych stron Polski... 16 kobiet w jednym klasztorze, na małej przestrzeni. Rodzą się różne myśli, nieporozumienia. Ale to, na szczęście, przeszło. Musiałam sobie kilka rzeczy poukładać w głowie. Przepracować w sobie.

Nowicjat skończył się uroczystością pierwszych ślubów. Był to luty 2008 roku. To uroczystość publiczna, w której mogą uczestniczyć zaproszeni goście. Odbywa się podczas mszy świętej. Po mszy na ręce matki opatki składa się profesję, czyli formułę, w której obiecuje Bogu i wspólnocie zakonnej życie. Takie pierwsze śluby składa się na 5 lat. Otrzymałam wówczas czarny welon, krzyż i sznur z węzłami.

 

I była siostra już „pełnowartościową” zakonnicą?

 

(śmiech). Zaczął się tak zwany juniorat. Otrzymałam poważniejsze obowiązki we wspólnocie, siostry zachęciły mnie do tego, abym wróciła i skończyła studia. Wróciłam na czwarty semestr, ale już do Olsztyna. Oczywiście, ukończyłam je.

Po pierwszych ślubach są śluby wieczyste, bezterminowe. Obrzęd wygląda tak samo, ale wówczas otrzymuje się też srebrną obrączkę, na której wygrawerowana jest data ślubu oraz franciszkańskie hasło „Bóg mój i wszystko”. Jest to bardzo uroczyste. Zapraszany jest między innymi nasz przełożony Prowincjał Prowincji Warszawskiej braci kapucynów.

 

Wspominała siostra, że miała kilka kryzysów...

 

Bo tak było. Kolejny pojawił się, gdy musiałam połączyć obowiązki studiowania z życiem i pracą we wspólnocie. Dopadło mnie zmęczenie. Ale tu z ogromnym wsparciem przyszły siostry. Robiły notatki, wyręczały w niektórych obowiązkach. Przez te pierwsze osiem lat w zakonie uświadomiłam sobie jedno: tam, gdzie jest miłość, trzeba o nią dbać, pogłębiać tę relację. Staram się o to każdego dnia. Nawet teraz. Wiem, że każdego dnia mogę zacząć od nowa, bo miłość do Boga nie jest abstrakcją, a konkretnymi czynami wobec ludzi, których mamy najbliżej siebie, czyli w moim przypadku sióstr. To konkretne uczynki: dobre słowo, uśmiech, znalezienie chwili czasu, aby w czymś pomóc, po prostu pobyć albo objąć modlitwą, gdy widzi się, że coś może być nie tak. Moje kryzysy minęły. Wiem, że były czymś naturalnym. To też wzmacnia. Pozwala poznać siebie.

 

Czy siostry ze sobą rozmawiają? Czy klauzula nakazuje milczenie? Czy macie dostęp do informacji ze świata zewnętrznego, radia, telewizji, internetu?

 

Oczywiście, że ze sobą rozmawiamy, mamy codzienną rekreację siostrzaną, podczas której rozmawiamy, dzielimy się tym, co się nam przydarzyło, śmiejemy się, po prostu jesteśmy ze sobą.

Choć są okresy, w których zdecydowanie więcej milczymy. Mamy dostęp do prasy katolickiej. Stamtąd czerpiemy wiedzę o sprawach kościoła, czy o tym, co dzieje się na świecie. Mamy też telewizor, radio, czy internet. Oglądamy serwisy informacyjne. Internet pozwala załatwiać sprawy codzienne, jak każdemu współczesnemu człowiekowi. Płacimy rachunki, otrzymujemy listy. Ta wiedza o świecie jest nam potrzebna na przykład do tego, aby wiedzieć o co się modlić, jakie potrzeby ma współczesny świat. Ale oczywiście nie jest też i tak, że w każdym momencie z telewizji, internetu, czy radio możemy korzystać. Zdarza nam się też obejrzeć od czasu do czasu jakiś film. Ale przy naszych zajęciach z filmu robi się serial, bo za jednym razem nie uda nam się go obejrzeć w całości.

 

Z tego, co wiem siostra jest opatką zakonu w Szczytnie, czy to jest kadencyjna funkcja?

 

Opatką można zostać każda z sióstr, która jest minimum sześć lat po ślubach wieczystych. Kadencja trwa trzy lata. Ale może być powielana.

 

Jakie obowiązki ma siostra przełożona?

 

Całkiem sporo. To przede wszystkim dbanie o dom. Podejmowanie strategicznych decyzji na przykład dotyczących remontu, zakupu pieca do ogrzewania czy innych wydatków. Siostry mają tu zawsze głos doradczy. Matka opatka decyduje też o przyjęciu kandydatek do zakonu. W naszym domu przełożoną nazywa się Matką, co mówi wprost o trosce za siostry, ale nie jak za dzieci, bo jesteśmy dorosłe, ale Matka musi odznaczać się wrażliwością, roztropnością.

 

Siostra Weronika jak długo jest matką opatką?

 

Dwa lata miną 18 września.

 

Czy przez ten czas szefowania klasztorowi w Szczytnie przyjęła siostra jakieś nowe kandydatki do zakonu?

 

Niestety nie. Ale pozwoliłam jednej siostrze przejść z naszego zakonu do wspólnoty w Słowacji. Była tam taka potrzeba. Uczestniczyłam w ślubach wieczystych jednej Siostry.

Przeżyłam za to przyjęcie do nowicjatu i mam nadzieję, że przeżyję pierwsze śluby naszej nowicjuszki. Dodam, że jestem w tej chwili najmłodszą siostrą w naszym klasztorze. Mówię o wieku oczywiście, nie o stażu.

 

Jak wygląda sytuacja powołań?

 

W klasztorach kontemplacyjnych nie mamy raczej przyjęć kandydatek co roku, jak to się dzieje w seminariach. Ale i my widzimy, że jest kryzys w tej kwestii. Pojawiają się zapytania, ale dziś głównie od kobiet w wieku od 35 do 40 lat. Dawniej były to nastolatki, 20-latki. Widać, że to się zmienia. Myślę, że dziś dłużej szukamy swojego miejsca, drogi... Przesunęła się granica podejmowania decyzji, brania odpowiedzialności za swoje życie. Nie da się jednak ciągle żyć na próbę. W pewnym momencie trzeba podjąć decyzję, w którą stronę chce się iść.

 

Czy nowe zakonnice często rezygnują z zakonu?

 

Za moich czasów w naszym klasztorze były trzy siostry w formacji początkowej, które zrezygnowały. Ale to najwyraźniej nie było ich miejsce, nie ta forma życia...

 

Ile w Polsce jest takich klasztorów, jak ten w Szczytnie?

 

Sześć. Łącznie około 90 sióstr.

 

Łatwo żyje się w klasztorze?

 

Nie. Tu codzienność jest specyficzna. Bez Boga nie dałoby się chyba wytrzymać. Klasztorne życie wymaga dużej pracy nad sobą samą ale nie sama klauzura. To, że mamy wiele ograniczeń, to nie kłopot, bo one naprawdę nas nie ograniczają, a wręcz przeciwnie, dają wolność. Modlitwa daje miłość. Obecność Boga. Trudne jest życie ciągle z tymi samymi siostrami. Mając dużo ciszy z człowieka wychodzą różne rzeczy, dostrzega się wiele słabości. Tak, to bywa trudne. Ale Bóg wie, jak sobie z tym radzić.

 

Co siostra Weronika lubi prywatnie?

 

Uwielbiam czytać książki, ale niestety mam bardzo mało na to czasu. Ostatnio przeczytałam. „Niewysłuchaną ciszę” autorstwa księdza Krzysztofa Wonsa.

 

Czy jest jakieś życie poza klasztorne?

 

Bywa. Skończyłam studia. Poszłam na prawo jazdy. Przede mną egzamin. Kolejny. (Śmiech) Nie jest to łatwo go zdać. Trzy inne siostry mają też takie uprawnienia. Mamy do dyspozycji niebieską strzałę, starego fiata. Auto potrzebne jest nam do robienia zakupów, czy załatwiania innych urzędowych, bytowych spraw.

Siostry jeżdżą na różnego rodzaju formacje. Duchowo się rozwijają. Ale gdy była potrzeba przeszkolić naszą siostrę z projektowania grafiki komputerowej potrzebnej do haftu, to na taki kurs poszła. Naprawdę żyjemy z duchem czasu. Korzystamy z nowych technologii.

 

Czy można was odwiedzać?

 

Rodzina, przyjaciele mogą przyjechać i spotkać się z każdą siostrą w specjalnej rozmównicy. Wejście do klasztoru jest jednak niemożliwe. Termin odwiedzin tez musi być uzgodniony wcześniej, bo jest nas 15., a rozmównice tylko dwie. Mamy jednak dwa momenty w roku wielkiego postu i adwentu, gdzie zarówno odwiedziny, jak i nasze rozmowy są ograniczone. To wyjątkowy czas na modlitwę i Boga...



Komentarze do artykułu

Jan Cekała

znam Siostry od początku,kiedy przybyły do Szczytna.Służyłem do Mszy w tym domu przy ulicy.Rodzona siostra S.Eustelli wysłała mnie do Przasnysza,i tak poznałem Siostry Kapucynki.Kiedy spotkałem Siostry w Kościele,pozwoliły mi przychodzić z księdzem na Mszę św.,bo już znałem S. EUSTELLę.S. Krystyna Milewska przyjmowała mnie do III Zakonu św. Franciszka.mieszkam w Olsztynie,ale na odpuście 15 VIII spotkałem S.M ałgorzatę z inną siostrą i wspomnienia z pierwszych dni Sióstr w Szczytnie wróciły!!!!!pozdrawiam S. Gabryjele. która jest w Szczytnie od początku.Wspaniałe Siostry!!!!!Szczęść BOżE a jeszcze S. KOnrada,Krystyna iwszystkie Siostry proszę o modlitwę za moją rodzinę mieszkającą w Danii.Przychodziłem z małym synem Pawłem do Sióstr na Mszę św. Syn dorosły ma żonę Monike itroje dzieci; Alberta,Laurę i Filipa.

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama