Wtorek, 18 Marca
Imieniny: Reginy, Patryka, Zdyszka -

Reklama


Reklama

Ratownik i ogrodnik w jednym


Kontynuujemy nasz cykl prezentacji ratowników medycznych pogotowia ratunkowego w Szczytnie. Dziś przedstawiamy sylwetkę Artura Gocała (49 l.). To szczytnianin, który w zawodzie jest już od 26 lat.


  • Data:

Pamiętasz swoje początki? Jak to się stało, że zostałeś ratownikiem medycznym?

 

Do zawodu trafiłem przez przypadek. Namówił mnie kumpel, a dokładnie Konrad Fitas. Początkowo miałem zdawać na Akademię Wychowania Fizycznego. Tuż przed egzaminami złamałem jednak palec i moje plany przepadły. Konrad powiedział, że mogę pójść na ratownictwo do olsztyńskiego „Medyka”. On był już tam na pierwszym roku. Niechętnie, ale go posłuchałem. Pojechałem na egzamin i się dostałem.

 

Żałujesz tego wyboru?

 

Zdecydowanie nie. Był to jeden z najlepszych okresów w moim życiu. Nauki i zajęć praktycznych było dużo, ale naprawdę ratownictwo mnie wciągnęło. Mnóstwo praktyk w poradni chirurgicznej, szpitalu, izbie przyjęć, a ostatnie pół roku wyłącznie zajęcia praktyczne. Była to niezła szkoła. Inna rzecz, że była to też taka namiastka studenckiego życia. Internat, młodość, wolność, nowi ludzie... Kto studiował, wie o czym mówię. Po prostu fajne czasy.

 

 

Kiedy trafiłeś do pogotowia ratunkowego w Szczytnie?

 

Dokładnie 1 lutego 1996 roku. Wówczas pogotowie miało jeszcze swoją siedzibę przy ulicy Lipperta. Był to w ogóle inny system. W karetkach, oprócz ratowników medycznych, jeździli sanitariusze, pielęgniarki i lekarze. W pogotowiu zacząłem pracować ucząc się jeszcze w Medyku. Jako sanitariusz. Do tego stanowiska nie trzeba było mieć w tamtych czasach szkoły medycznej. A to dlatego, że w karetkach i tak jeździli lekarze, którzy decydowali o wszystkich działaniach. To oni diagnozowali i podawali leki. Dziś wiele tych zadań przejęli ratownicy, dlatego każdy z nas ma na koncie też studia ratownicze. Przynajmniej licencjat.


Reklama

 

Co było dla ciebie najtrudniejsze w tej pracy, jak wspominasz swoje początki?

 

W Medyku mieliśmy mnóstwo zajęć praktycznych na oddziałach szpitalnych. Nie miałem strachu przed rannymi, ofiarami wypadków, nie mdlałem na widok krwi, czy poważnej rany. A takie rzeczy naprawdę się zdarzały. Od pierwszych dni nauki ta praca bardzo mi się podobała. Ale przyznam, że ogromne wrażenie zrobiła na mnie sekcja zwłok. Był to pierwszy tydzień mojej nauki. Było ciężko. Było to takie zderzenie młodego człowieka, który dopiero rozpoczynał życie, nie myślał o jego końcu, z realiami tego świata. Z prawdziwą śmiercią. Wówczas pierwszy raz w życiu widziałem martwą osobę i to na dodatek krojoną przez lekarza patologa. Straszny widok. Na dodatek nasz wykładowca pokazywał nam na tych zwłokach prawdziwą budowę człowieka. Do tamtej pory znałem ją tylko z książki. To była praktyczna lekcja anatomii, którą pamiętam do dziś. Miałem wówczas 22 lata. Nie myślałem o śmierci. A tu raptem takie zetknięcie. Pamiętam z tego dnia niemal wszystkie szczegóły. Wiem, że było to ciało starszego pana, który został potrącony przez pędzącego motocyklistę. Nie zapomnę tej lekcji do końca życia.

 

 

Powiedziałeś o szkole, a co było najtrudniejsze w pracy?

 

Najgorsze są wyjazdy dotyczące wypadków komunikacyjnych. Obrażenia bywają bardzo drastyczne. Jest wówczas też dużo śmierci. Naprawdę trudno do tego przywyknąć. Myślę, że nie można. Bardzo trudne są też wyjazdy do zdarzeń z dziećmi. W niektórych przypadkach trudno pojąć ogrom bólu, który dotyka dzieci. Trudne są też sytuacje, gdy jedzie się do zdarzenia, a tak naprawdę nigdy nie wiemy, do kogo i okazuje się, że są to przyjaciele, znajomi. Powiat szczycieński jest mały, wiele osób się zna. Sam wiele lat temu brałem udział w wyjeździe do wypadku, w którym zginęli bardzo dobrzy przyjaciele moich rodziców. Byłem w szoku.

Reklama

 

 

Wiem, że masz syna, czy też chce iść w ślady taty?

 

Na razie bardziej interesuje go sport, a głównie koszykówka. Co prawda, jego mama jest lekarzem, ja ratownikiem więc wszystko jest możliwe.

 

Jak odreagowujesz stres po pracy?

 

Mam dość specyficzne hobby, które mnie odrywa od tych strasznych rzeczy. Uprawiam warzywny ogród. I tu uwaga – znajduje się on na małym balkonie w bloku (śmiech). Ale mam pomidory, bazylię, rukolę, rzodkiewkę...

W pogotowiu nie mamy psychologa dlatego każdy radzi sobie ze stresem w pracy na swój sposób. Ja lubię też wyjeżdżać na wieś, do domu po babci, lasu, spotkać się ze znajomymi, synem, jeździć na rowerze.

 

Czy z perspektywy czasu zmieniłbyś ten zawód na inny?

 

(po chwili ciszy) Po tych 26 latach chyba tak. Ale dopiero teraz. Jest to bardzo obciążający psychicznie zawód. Społeczeństwo jest coraz bardziej roszczeniowe. Owszem, daje ten zawód satysfakcję, ale z czasem człowiek marzy po prostu o spokojniejszym zajęciu...

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama