Sierżant Joanna Manelska to kolejna kobieta w mundurze, o której piszemy. Pani Joanna to doskonały przykład tego, że policja to instytucja, w której pracę można połączyć z pasją. A pasją pani Joanny jest profilaktyka, sztuka i dzieci. Droga do munduru pani Joanny prosta jednak nie była.
Sierżant Joanna Manelska ma 34 lata, w służbie jest od 5. Dziś pracuje jako referent w zespole profilaktyki społecznej.
Do policji wstąpiła pani...
Gdy miałam 29 lat, więc stosunkowo późno.
A wcześniej pani czym się zajmowała?
Byłam na przykład wychowawczynią w internacie Zespołu Szkół nr 3. Potem zajmowałam się też sprzedażą w prywatnej firmie. Pracowałam w Środowiskowym Domy Pomocy Społecznej w Jedwabnie jako instruktorka warsztatów teatralno-muzycznych.
Hmm, skąd ta policja zatem?
Pomysł na służbę w policji zrodził się u mnie dość dziwnie. Pierwszy raz ta myśl pojawiła się po urodzeniu pierwszego dziecka. Dość długo szukałam wówczas pracy w swoim zawodzie pedagoga. Kiedyś na spacerze z synem zauważyłam radiowóz, był to chyba 2014 rok, i nagle przez głowę przeszło, że ja kiedyś też takim samochodem będę jeździła. Potem ta myśl pojawiała się dość systematycznie, drążyła... Zaczęłam za nią podążać.
Kiedy zrobiła pani pierwszy krok w kierunku munduru?
Pierwszym krokiem była rozmowa z mężem. Nieco się zdziwił, ale zaczął bardzo mnie wspierać w tej decyzji. Jest laborantem, ja pedagogiem więc mieliśmy niewielką wiedzę na temat policyjnej formacji. Zaczęliśmy czytać, szukać informacji. W końcu złożyłam dokumenty. Najbardziej przerażający był dla mnie test sprawnościowy. Byłam akurat po urodzeniu dziecka, nigdy za sportem szczególnie nie przepadałam. Zaczęłam ćwiczyć, biegać, solidnie się przygotowywać fizycznie. W dniu egzaminu okazało się, że miałam tego dnia najlepszy wynik ze wszystkich, którzy do egzaminu przystąpili. Było to mój osobisty sukces.
Od urodzenia jest pani związana ze Szczytnem?
Nie. Pochodzę z Lubawy. Do Szczytna trafiłam za mężem, którego poznałam na studiach w Olsztynie. Wspólne doczekaliśmy się dwóch synów – 9 i 3 lata.
Mama w policji, to chyba nie jest łatwe połączenie?
Gdy odbywałam kurs podstawowy miałam już 3-letniego syna. I rzeczywiście nie było to łatwe. Na szczęście trafiłam do szkoły w Szczytnie. Weekendy mieliśmy wolne, więc gdy tylko przekraczałam bramę Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie, byłam już w domu, z rodziną, dzieckiem. Było to naprawdę ogromne udogodnienie, bo moje koleżanki z kursu musiały do dzieci dojeżdżać nawet kilkaset kilometrów. A kurs trwał pół roku. Połączenie macierzyństwa z kursem nie jest łatwe, ale możliwe. Co tu dużo mówić, bez wsparcia męża, rodziny, czy przyjaciół nie dałabym rady. Były momenty zawahania. Na kursie miałam takie dwie chwile zwątpienia, że być może policja nie jest dla mnie, że nieco inaczej ją sobie wyobrażałam. Ale po rozmowach z mężem udało mi się te kryzysy przetrwać, zacisnęłam żeby. I dziś naprawdę nie żałuję. Bo szkoła, kurs to jedno, a praca w jednostce zupełnie co innego. Naprawdę policja, jako pracodawca, daje mnóstwo możliwości, każdy może znaleźć tu swoje miejsce. Po szkole trafiłam od razu do KPP Szczytno. Pierwsze służby, kontakt z ludźmi, pokazały mi, że jest to miejsce dla mnie. Widziałam, że jako policjantka mogę realnie pomóc potrzebującym. To naprawdę daje satysfakcję.
A z czego wynikały te pani zawahania podczas kursu podstawowego?
Głównie z tego, że w szkole mieliśmy bardzo dużo zajęć i pracy z kodeksami, teorią. Trochę przestraszyłam się tego, że nie będę miała w ogóle kontaktu z ludźmi. Na szczęście praca w jednostce to niemal wyłącznie praca z ludźmi. Patrole, dochodzenia, prewencja, w końcu profilaktyka społeczna. Odnalazłam idealnie pasujące do mojego wykształcenia i charakteru miejsce. Trwało to pięć lat, ale dziś zajmuję się właśnie tym, co kocham.
Co jest najtrudniejsze w pracy w policji?
Z mojego punktu widzenia najtrudniejsze są zdarzenia z udziałem dzieci. Każde. Kiedy ma się własne dzieci, to ogromny stres wywołują sytuacje, gdy widzi się, co może im się przytrafić, jak ludzie potrafią być bezduszni i bezmyślni. Nie chcę wchodzić jednak w szczegóły, bo zdarzenia z dziećmi są zawsze dość delikatne.
Godzi pani na co dzień pracę i dom?
Owszem, ale nie jest to łatwe (śmiech). Chodzi głównie o logistykę, aby skutecznie zabezpieczyć dzieci. Poukładać dzień to nie lada wyzwanie. Służba wymaga od nas często nienormowanego czasu pracy. Bywa, że ten żmudnie ułożony plan burzy się w jednaj chwili. Ale jak ma się wspaniałą rodzinę i przyjaciół, to zawsze znajdzie się jakieś bezpieczne i dobre rozwiązanie. Mam przy sobie wspaniałych ludzi i często korzystam z ich pomocy (śmiech). Przyjaciele, rodzina, koleżanki wspomagają mnie na przykład w tak prostym zadaniu, jak odebranie dziecka z zajęć dodatkowych. To tylko jeden z przykładów takiej pomocy.
A prywatnie sierżant Manelska, jakie ma hobby?
Wolne chwile uwielbiam spędzać aktywnie z dziećmi. Angażuję się też w różnego rodzaju akcje wolontaryjne, gdzie na przykład prowadzę animacje dla dzieci czy warsztaty teatralne. Uwielbiam też gotować, a szczególnie piec ciasta. Kuchnia to moje królestwo (śmiech). Odskocznia od codzienności. Ale najlepszy rosół na świecie i tak przygotowuje mój mąż Jarek. Nawet nasi synowie tak twierdzą.
Jak zareagowali pani bliscy na to, że została pani policjantką?
Doznali lekkiego szoku, bo jestem jedyną osobą mundurową w naszej rodzinie. Mama i tata bardzo to przeżywali. Bali się o moje bezpieczeństwo. Mają bowiem świadomość tego, że praca w policji dla kobiety może być niebezpieczna. Przyjaciele byli też nieco zdziwieni, tym bardziej, że zawsze widzieli, iż ciągnie mnie do dzieci, młodzieży. Ale od samego początku bardzo wspierali mnie w tej decyzji, za co im serdecznie dziękuję. Widzą, że ta praca daje mi spełnienie i zadowolenie, więc temat ryzyka nieco przygasł.
Czytelnik
Co to za ozdobniki na mundurze Pani sierżant? He