W minionym sezonie piłkarzom SKS Szczytno w lidze się nie wiedzie. Po rundzie wiosennej zajmują zaledwie przedostatnie miejsce w tabeli. Do drużyny, na kilka meczów przed końcem rozgrywek, powrócił trener Paweł Pietrzak. W ogóle piłka w naszym powiecie przeżywa katastrofalny czas. Co o tym sądzi szkoleniowiec SKS Szczytno?
To już drugie Twoje podejście do pracy trenera. Powiedz jednak, jak to się stało, że związałeś się tak bardzo z piłką? Jak to się zaczęło?
To był rok 1992. Rozpoczął się boom na piłkę nożną po sukcesie naszej kadry w Barcelonie. We wrześniu, na początku roku szkolnego, trener Moczydłowski zorganizował nabór do grupy piłkarskiej roczników 1982/83. Chętnych było około 100 chłopaków, więc wraz z trenerem Świerczewskim podzielili nas na dwie części, zgodnie z miejscem zamieszkania. Moim opiekunem został pan Moczydłowski.
Na jakiej pozycji grałeś na początku? Nominalnie byłeś bocznym obrońcą?
Na początku? Nigdzie nie grałem. Nie łapałem się. Rolę grały na pewno warunki fizyczne, ale byłem bardzo zawzięty, więc z czasem dostałem się do składu ligowego. Moją pierwszą pozycją była prawa pomoc. Na boku obrony grałem chwilę, na prawej u trenera Magnuszewskiego w seniorach. W juniorach tylko na początku trafiały mi się występy na środku obrony, ale to nie była moja docelowa pozycja i zdarzało się to tylko wówczas, gdy grałem z młodszymi chłopakami. Potrafię grać obiema nogami, więc wędrowałem praktycznie po całym boisku.
Po zakończeniu gry w juniorach również jako senior grałeś w Szczytnie? Miałeś przygody w innych klubach?
W Szczytnie grałem zawsze, nie licząc półtorarocznej przerwy na grę w Pasymiu. Można więc przyjąć, że od 9 roku życia jestem członkiem klubu.
To w Pasymiu rozpocząłeś trenowanie dzieci?
Nie do końca. Grałem czynnie w Pasymiu w 2011 roku i już wtedy zrobiłem uprawnienia trenerskie. Trenować zacząłem wówczas w Szczytnie. To był ciężki okres dla klubu, gdy za karę nie wpływały żadne dotacje z budżetu miasta. Klub nie prowadził naborów i korzystał z grup młodzieżowych Redy. Podszedł do mnie wówczas Tomek Łachacz i zaproponował przeprowadzenie naboru roczników 2001/02.
Ci chłopcy mają dziś po 17 lat. Czy do pierwszego składu wchodzą już twoi wychowankowie?
Oczywiście. Jest Kacper Taradejna, Maciek Ochtera, Dawid Sobociński – oni są ze mną od samego początku. Prowadząc trampkarzy wraz z Markiem Jurczakiem zajęliśmy trzecie miejsce w województwie, co było wielkim sukcesem. Z tej grupy około 15 chłopaków zostało wprowadzonych do dorosłej piłki. Z dziećmi pracowałem 5 lat, aż do 2016 roku, gdy rozpocząłem pracę z seniorami.
Zostałeś więc trenerem w klubie, którego do dziś określasz się fanem.
Tak to wygląda. Podejmując pracę trenerską chciałem spłacić poniekąd dług klubowi. Jestem wdzięczny za to, że grałem w piłkę, poznałem określonych ludzi i byłem w pewnej grupie. Duża cześć moich przyjaciół wywodzi się z tego środowiska. Mam też przyzwoitą kondycję i zdrowie. Teraz moje nastawienie jest inne, mam inne priorytety, a sam dług już spłaciłem. Teraz szukam tu dobrych fluidów, fajnej zabawy.
Czy jest jednak ktoś, na kim się wzorujesz? Jaka szkoła trenerska jest Ci najbliższa?
Nie postrzegam tego w ten sposób. Ja chcę się uczyć, rozwijać i jestem przekonany, że każdy trener z Ekstraklasy byłby dla mnie poniekąd inspiracją. Lubię jednak oglądać ligę angielską. Odpowiada mi bardzo styl Jürgena Kloppa, Mauricio Pochettino, Zinedine Zidane oraz przede wszystkim Diego Simeone. Intensywność, pragmatyzm, siła fizyczna, połączone z dużą jakością piłkarską. To mnie najbardziej kręci i wzbudza we mnie największe emocje, tak grający zespół chciałbym stworzyć.
Klopp wywindował Lewandowskiego, dodał mu pewności siebie i to pod jego wodzą Robert stał się niekwestionowaną gwiazdą. Kiedyś przyznałeś, że nie osiągnąłeś w piłce tak wiele, jakbyś chciał, ponieważ nie do końca byłeś na to gotowy. Czy jako trener chciałbyś być również psychologiem? Czy starałeś się szykować swoich juniorów w sposób szczególny?
Oczywiście. Nie byłem na to gotowy przede wszystkim mentalnie. Nikt mi nie pomagał w przygotowaniu do większej piłki. Sam nie wiedziałem, jak mam się przygotować. Uważałem, że wielkie chęci i wielka determinacja pozwolą mi wejść na bardzo wysoki poziom. Z perspektywy czasu wiem, że się spalałem. Rola psychologa jest najważniejsza. Trzeba poznać człowieka i jego ograniczenia. Przykładem są piłkarze prezentujący się wyśmienicie na treningach, o usposobieniu atletycznym, którzy nijak nie pokazują tego na meczach. Zadaniem trenera jest praca nad takim człowiekiem. Sportowiec bez przygotowania mentalnego nie osiągnie sukcesu.
Podkreślasz, że chcesz gry intensywnej, zaangażowania piłkarzy w każdym aspekcie taktycznym. Tego nie osiągniesz bez kolektywu.
Nie mamy, jako zespół, problemu z kolektywem w trakcie meczu. Jestem jednak świadomy, że istnieją tu rezerwy. Drużynę buduje się poza boiskiem. Nie poświęcam na to odpowiednio dużo czasu i będę starał się to zmieniać. Mam na myśli wspólne spotkania, wspólne świętowanie zwycięstw. Po wygranych meczach chwilę siedzimy razem, sporo śmiejemy się i po chwili nikogo już nie ma. To powinniśmy poprawić. Nie ja to wymyśliłem, mówią o tym wszyscy najlepsi trenerzy.
Na przykład Arsene Wenger będąc w Arsenalu kazał śpiewać nowym piłkarzom. To był rodzaj chrztu.
W poważnej piłce wszyscy są świadomi, że o sukcesie decydują małe szczegóły, przysłowiowe 5%. Na wysokim poziomie wszyscy są prawie tacy sami, są wyselekcjonowani. U nas jest podobnie, ale na znacznie niższym szczeblu. Wygrywają ci, którzy szczególikami budują siebie, swoją dyspozycję. Trener, klub, sztab, zawodnicy – ważny jest klimat.
Szczegół – słowo klucz. Czy podczas powrotu na ławkę zauważyłeś jakiś szczegół, który poprawiłeś bądź w dalszym ciągu chcesz poprawiać?
Poprawiłem wytrzymałość, zmieliłem sposób funkcjonowania drużyny – czyli dyscyplinę. Nie poprawiłem frekwencji na zadowalający mnie poziom. To jest obecnie nasz największy problem.
Masz na myśli kadrę na mecze wyjazdowe? To było bardzo widoczne. Mecze u siebie częściej wygrywaliście.
Nie mam na myśli frekwencji na meczach, a na treningach. Bez sukcesywnych treningów nie mogę wpływać na mecze. To jest ścisła zależność i ogromny problem. Nasze działania na boisku często są przypadkowe. Nasi liderzy realizują własne nawyki, a ja jako trener muszę je zmieniać. Nie mogę tego obecnie uczynić i to często decyduje o końcowym wyniku. Chcę budować nawyki, tworzyć sytuacje, w których zachowanie piłkarzy dla nich wzajemnie staje się przewidywalne. To można osiągnąć tylko ciężką pracą i godzinami spędzonymi na ćwiczeniach. Bez tego drużyna nie może funkcjonować na poziomie, którym ja jestem zainteresowany.
Kadra jest za wąska? W jednej z rozmów po Twoim powrocie zdradziłeś, że to Ty odpowiadasz za sprawy personalne. Poczyniłeś kroki w kwestii wzmocnień?
W zeszłym tygodniu spotkałem się z panem burmistrzem. Byłem ciekawy, co nas czeka. Bardzo ważne było dla mnie określenie, co mogę zaoferować potencjalnym zawodnikom, z jakimi propozycjami mogę ich konfrontować. Startuje szczycieńska liga halowa, która umożliwi mi bezpośredni kontakt z różnymi piłkarzami. Chcę zawodników dyspozycyjnych, takich, którzy będą trzy razy w tygodniu trenować i wyjeżdżać na mecze. Na takich ludziach chcę budować przyszłość tego zespołu. Na wygranie zaledwie okręgówki potrzebni są zawodnicy, trenujący regularnie raz, dwa razy i grający w weekend. Przykładem niech tu będzie Pasym – im to wystarczyło do awansu do IV ligi, ale nie na grę w niej. Zarówno w pracy zawodowej, jak i trenerskiej staram się myśleć długofalowo, na dwa, trzy lata do przodu. Mam jakiś zarys tego, co i jak chciałbym widzieć. Jeśli mamy budować poważną drużynę, która wygra okręgówkę i zdoła walczyć w IV lidze, to niezbędnych jest 14, 15 zawodników.
W czwartek otrzymałem sygnały, że potencjał zostanie zwiększony. Trzeba tylko stworzyć zaplecze organizacyjne, które jest w rękach środowiska piłkarskiego. Co z tego wyniknie?
Przyszłość to zweryfikuje. Ja pragnę dysponować piłkarzami gotowymi do zaangażowania długofalowego. Chcę dzięki SKS wywindować szczycieńską piłkę na wyższy poziom. Chcę inspirować i jeśli ktoś tego zechce, to będziemy współpracować.
Spojrzenie na tabelę nie tylko ligi okręgowej, ale i A-klasy obnaża bezsilność piłki w naszym powiecie. Czy wierzysz jednak w ten potencjał i czy uważasz, że coś może tu ulec zmianie?
Mogę się wypowiedzieć o SKSie. Widzę tu ogromny potencjał. Potencjał obecny w całym powiecie. Leo Beenhakker powiedział, że Polska to piłkarski śpiący niedźwiedź i ja to samo twierdzę o naszym powiecie. Systemowo można stworzyć tu jeden mocny klub, który pociągnie za sobą inne. To musi tak działać. Niestety, dziś SKS to jest kurczak, który w swoim odbiciu lustrzanym dostrzega orła. Nasz klub traktuje inne mniejsze z góry, choć nie ma do tego żadnego prawa. Trzeba jednak podkreślić, że ludzie angażujący się w tworzenie klubu robią to nieodpłatnie i dobrowolnie, za co należy im się wielkie uznanie. Powinniśmy myśleć o tym, aby łączyć siły. Na przykład piłkarze trenujący w klubach z wyższej ligi, nie mający odpowiednich umiejętności, posiadających jednak ogromny potencjał, powinni być delegowani do klubów z niższych lig. To jest obopólna korzyść. My możemy windować piłkarzy na wyższy poziom i to chcemy czynić.
Twoje uwagi są celne i konkretne. Czy nie sądzisz, że mógłbyś spełnić się w roli działacza?
Obecnie w ogóle mnie to nie interesuje i nie rozważam nawet w najmniejszym stopniu łączenia funkcji trenera z rolą działacza. Jeszcze przez długi czas nie będę tego rozważał. Mam dostatecznie wiele do zrobienia jako trener. Nie chcę się pakować w sprawy organizacyjne, ale mogę się zaangażować w budowanie. Mam wielu znajomych, dawnych piłkarzy, którzy dziś są przedsiębiorcami, obserwują naszą społeczność piłkarską i chcieliby jakoś pomagać, bo dysponują rezerwami czasowymi. Chciałbym zobaczyć młode, świeże środowisko, które mogłoby nasza piłkę rozwijać. Potencjał jest ogromny, ważne są jednak umiejętności interpersonalne ludzi zaangażowanych, posiadających dystans do własnych działań i podejmowanych decyzji. Podstawą jest szukanie najlepszych rozwiązań, wspólnie i tego nam życzę.
Dziękuję za rozmowę i powodzenia w rundzie wiosennej
Dziękuję również.
Rozmawiał Michał Jeziorny
Ziomek
Dobrze prawisz Chimera.
Z całym szacunkiem, ale z piłką nożną w Szczytnie jest jak z burdelem do którego nikt nie chce przychodzić. Wszyscy wiedzą że jest źle, ale ograniczają się do wymiany firanek. Przecież to jest dramat że 25-tysięczne miasto nie potrafi zwołać 11 facetów prosto kopiących piłkę. Skoro na każdym kroku powtarza się że ludzie z SKSu pracują za darmo, to niech dadzą sobie z tym spokój i każdy będzie zadowolony. Pan Paweł mówi że diabeł tkwi w szczegółach, ale problem nie jest w jakichś detalach a na każdym szczeblu futbolu w regionie. Była propozycja współpracy z Pasymiem, to nie, bo ludzie ze Szczytna chcą pociągać za sznurki (mimo że to niedorajdy które doprowadziły do zapaści piłki w tym mieście). Były propozycje stworzenia klas piłkarskich w szkołach, to nikt nic konkretnego nie zrobił. Zamiast pogonić towarzystwo, to do usranej śmierci będziemy słyszeć o wielkim potencjale i gównianych wynikach.