Przez 65 lat stosują tę dewizę Helena i Modest Sokalscy z Szyman. W tych pospiesznych czasach jedni będą ją mieli za relikt przeszłości, ale dla innych będzie mądrością. Niezależnie od podejścia nie można tej dewizie odmówić jednego: u państwa Sokalskich okazała się, przez 65 lat, po prostu skuteczna.
Mieszkańcy Szyman, 88-letnia Helena Sokalska i jej mąż, 91-letni Modest Sokalski ślub brali w roku 1959. Matematyka wskazuje, że w obecnym roku obchodzili 65-lecie małżeństwa, co świętowali odnowieniem przyrzeczeń ślubnych w miejscowym kościele i rodzinnym przyjęciem w sobotę, 17 sierpnia, o czym wspominaliśmy.
Matematyka przewija się w tej historii dalej, gdyż pani Helena nauczała jej przez 30 lat w szkole w Szymanach. Pan Modest z kolei parał się pracą w PZU, jako urzędnik w powiatowym biurze geodezji, czy szef ośrodka wypoczynkowego na Wałpuszu.
Mówi też o sobie “stary Solidarnościowiec”. Do siebie zwracają się małżonkowie niezwykle: “moja dziewczyna”, “Modziu”. Doczekali się trójki dzieci, kolejno: Piotra - informatyka i żeglarza, Marleny - nauczycielki klas początkowych w Szymanach i Macieja - wojskowego. Synowie rozsiani są po kraju. Małżeństwo ma też siedmioro wnucząt (1 wnuka i 6 wnuczek) oraz troje prawnucząt.
Sami też dorastali pośród licznego rodzeństwa: pani Helena jest tą “środkową” z dziewięciorga rodzeństwa, pan Modest jest najmłodszym spośród piątki. Małżonków połączyły Szymany, choć pani Helena wcześniej mieszkała w Pasymiu, a pan Modest w Nowinach. Jego rodzina pochodzi z lubelskiego, z Wąwolnicy w powiecie puławskim.
W 1948 roku sprowadziła się do Szyman. Pani Halina z kolei pochodzi z kaszubsko-warmińskiej rodziny Mazurów.
Jak się Państwo poznali?
Helena Sokalska: Na dwa lata przed tym byłam jeszcze w innej miejscowości, a rodzice chcieli, żebym była bliżej domu. I tak wróciłam. Po drodze jeszcze dwa miesiące pracowałam w domu dziecka w Szczytnie. Natomiast poznaliśmy się w Szymanach.
Modest Sokalski: Dostrzegłem ładną dziewczynę, piękne włosy, blondynka, zainteresowałem się nią. Pamiętam, docierała najpierw piechotką, potem rowerem do pracy w Szymanach, a ja biegałem na pociąg do pracy w PZU w Szczytnie (śmiech). Znajomość się pogłębiała. A że miało się już swoje lata (pan 26, pani 23 - przyp. red.) był to najwyższy czas na życiowe decyzje. Ślub odbył się w Pasymiu, a wesele w domu rodzinnym żony. Był on duży, wszyscy się pomieścili. Choć my sami byliśmy biedni jak gęsi.
No właśnie, znali Państwo trudy i znoje życia już na początku tej drogi. A jak przez te lata? Bo rozumiem, że przez 65 lat nie było tylko lekko?
M.S.: No np. takim trudnym zadaniem było wybudowanie domu w Szymanach. Kosztował dużo czasu i wysiłku. Ciekawa rzecz, że PRL chciał związać nauczycieli nieposiadających mieszkania, pożyczką 1% na budowę domu. Skorzystaliśmy z tego i własnymi rękami, w latach 1972-73, go postawiłem, przy dużej pomocy starszego syna i przy trudnej dostępności materiałów. Potem powstał jeszcze domek letniskowy w Dąbrowie-Kolonii wybudowany w 2000-którymś roku.
H.S.: Nie było lekko. Bywało, że brakowało pieniędzy. Jednak już z dzieciństwa wyniosłam to, jak rodzice wiele nauczyli mnie i rodzeństwo. I dobrze na tym wyszliśmy. Mówili: "czego się nauczysz to będzie jak twój posag”.
Pewnie przyszło też Państwu przez te lata zmagać się z trudnościami we wzajemnych relacjach. Jak je pokonywaliście, jak żyliście?
H.S.: Nie trzeba się kłócić.
M.S.: Grzecznie i po pańsku (po bożemu - przyp. Ł.P.). Jesteśmy wierzący, modlimy się, Bóg nas wspiera.
H.S.: W ogóle u nas nie było tak, żeby nie rozmawiać.
M.S.: Tak, nie było cichych dni. To się wiąże z umiejętnością przebaczania. Mogły być różnice zdań, ale nie do pojęcia było, żeby nie rozmawiać.
A ślub? Uroczystość 65-lecia małżeństwa rozpoczęli Państwo w kościele. Rozumiem, że ślub sprzed 65 laty był dla Państwa ważny? Co dla Was znaczył?
H.S.: Całkowicie, bezwzględnie ważny.
M.S.: Jako młodzi ludzie się pokochaliśmy. Żeby być razem, należało wziąć ślub. To było tak oczywiste, że nie mieściło się w głowie, żeby było inaczej.
Mają Państwo jakąś receptę na udane małżeństwo? Co chcielibyście Państwo powiedzieć młodym, którzy zaczynają, ale i tym nieco bardziej doświadczonym?
H.S.: Co do młodych, to będąc nauczycielką ani razu nie zajrzałam uczniom do zeszytów. Musieli sami o to dbać. I tak z małżeństwem, młodzi muszą sami chcieć i brać odpowiedzialność.
M.S.: Ja powiem: uczyć się, być posłusznym. Jak żyć? Zgodnie. A jak zgodnie żyć? Umieć przebaczać. Naprawdę, nie ma idealnych małżeństw, ale trzeba umieć przebaczać.
H.S.: Kłóciliśmy się zawsze, nie? (śmiech)
M.S.: Bez przerwy. (śmiech)
Jak lubią Państwo spędzać czas?
H.S.: Dobrą kawę wypić, ciasto razem zjeść.
M.S.: Mamy domek na działce, bardzo ukwieconej. Tam często jesteśmy.
H.S.: Kiedyś było tam ładniej. Teraz nie mamy już tyle siły.
M.S.: Lubimy pograć w karty. Kiedyś wędkowałem, teraz już nie wypływam z uwagi na zdrowie. Raz z synem Piotrem odrestaurowaliśmy zniszczoną żaglówkę. Przez 7 lat ją budowaliśmy. W młodości lubiłem kolarstwo. I bardzo lubię muzykę! Lubię śpiewać! Córka przywiozła nam płyty z Chorwacji. Włączam je sobie i śpiewam. Jak już jesteśmy przy dzieciach. Syn Maciej był na misji na Wzgórzach Golan, na pograniczu Izraela, Syrii i Libanu.
H.S.: Za młodych lat byłam zainteresowana sportem. I zawsze lubiłam nauki ścisłe: matematykę, fizykę, chemię.
Jakieś wspomnienia z dzieciństwa, późniejsze historie?
H.S.: Byłam rok w niemieckiej szkole. Umiałam po niemiecku, a po polsku nie umiałam nic. Rodzice mieli duże gospodarstwo, wszystko Rosjanie zabrali. Tata 3 lata był u Rosjan w więzieniu. Dostał też kiedyś mandat za rozmawianie po polsku. W młodości mogłam dostać się do każdej uczelni chemicznej bez egzaminu. Tata powiedział, że nie pójdę, bo jestem potrzebna w gospodarstwie. Wtedy jego cioteczna siostra powiedziała: “Nie! Zabieram ją do Olsztyna”. I tak ukończyłam studium nauczycielskie na kierunku matematyka.
M.S.: Ja byłem wychowany na wsi. Jestem zżyty ze wsią. Sami mieliśmy nieduże gospodarstwo. Dziś mamy psa, bez psa nie ma życia (śmiech). On beze mnie, ja bez niego, kumple jesteśmy. Kiedyś znajomy spotkał mnie przy sklepie mięsnym i mówi: “To ty jeszcze żyjesz?!” (śmiech). Zabawne, ale tak nawiązując na koniec, zapamiętałem mocno jedno zdanie, które kolega miał na kalendarzu przywiezionym ze Stanów. Było tam napisane: “Och życie, życie, kto cię rozumie należycie, ten powinien wniknąć sam w siebie, umrzeć, zmartwychwstać i być na własnym pogrzebie.”
Mirek
Pani Helena była moją wychowawczynią i zawsze troszczyła sie o dzieci. Miło Ją wspominam. Pozdrawiam. M. P
zdzislawpl
Dużo zdrówka i pogody ducha życzę. A nawiasem, Pani Skalska uczyła mnie matematyki w szkole podstawowej. Nauka nie poszła na marne. Dziękuję.