Czwartek, 24 Kwiecień
Imieniny: Ilony, Jerzego, Wojciecha -

Reklama


Reklama

Koniec ze służbą, ale nie z Lipowcem


Grzegorz Sabala urodził się w Świdnicy na Dolnym Śląsku. Po prawie 28 latach służby wojskowej w 8. Szczycieńskim batalionie radiotechnicznym z końcem stycznia rozstał się z mundurem i przeszedł na emeryturę.

 

 

  • Data:

Grzegorz Sabala urodził się w Świdnicy na Dolnym Śląsku. Po prawie 28 latach służby wojskowej w 8. Szczycieńskim batalionie radiotechnicznym z końcem stycznia rozstał się z mundurem i przeszedł na emeryturę.

 

 

Chorąży prywatnie

 

Ma dwóch synów, z których starszy wyemigrował zarobkowo do Irlandii, natomiast drugi został z ojcem. Jest zapalonym wędkarzem i aktywnym członkiem szczycieńskiego koła Polskiego Związku Wędkarskiego. Przez kilka lat był komendantem Społecznej Straży Rybackiej. Swoją pasję do wędkowania wyniósł jeszcze z domu rodzinnego. – Właściwie zacząłem wędkować już w wieku 4 lat. Mój dziadek zabierał mnie na ryby i taki wypad trwał na ogół dwa dni. Zabierał mnie swoim motorem do odległego o 60 kilometrów Jeziora Otmuchowskiego, które właściwie było sztucznym zbiornikiem zaporowym wybudowanym jeszcze w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Gdy w 1991 przybyłem do Szczytna, to jeśli chodzi o wędkowanie stwierdziłem, że jest tu właściwie Eldorado dla każdego wędkarza – opowiada pan Grzegorz i dodaje, że dopiero poznając nasze miasto i okolice mógł zobaczyć jak naprawdę wyglądają jeziora. Na południu Polski, skąd pochodzi, właściwie nie ma jezior. Są tylko sztuczne zbiorniki lub rzeki.

 

 

Rodzinna „niespodzianka”

 

- 1988 roku wraz ze swoim znajomym zrobiła mi „niespodziankę”. Podczas gdy ja kończyłem zdobywać zawód ślusarza, oni zanieśli moje dokumenty do WKU i załatwili za mnie wszystkie niezbędne formalności związane z przyjęciem do szkoły chorążych – wspomina dalej. Po jakimś czasie pan Grzegorz otrzymał z WKU Lublin wezwanie do stawienia się przed komisją w związku ze skierowaniem do szkoły. – Zdenerwowałem się trochę, że zrobili to bez mojej wiedzy, ale teraz, jak spojrzę na to z perspektywy czasu, to śmiało mogę stwierdzić, że bardzo dużo im zawdzięczam. Mieszkaliśmy wtedy już w Puławach, mieście niezbyt dużym, z niewielkim rynkiem pracy. Jedynym dużym zakładem były znane puławskie „azoty”.

Dalsze działania związane z wojskową edukacja przyszły chorąży wziął już w swoje ręce. W 1988 roku zdał egzaminy do Szkoły Chorążych Personelu Technicznego Wojsk Lotniczych w Oleśnicy, jednak ze względu na ograniczoną liczbę miejsc nie został przyjęty. Niejako w zamian dostał się do Centralnego Ośrodka Wojsk Łączności w Legnicy, gdzie służył jako kadet przez 3 lata.

 

Jak trudno być... chorążym

 

Należy tu obalić pewne mity związane z ówczesnym szkolnictwem wojskowym. Dostać się do jakiejkolwiek uczelni wojskowej nie było łatwym wyzwaniem. Sukcesem było także jej ukończenie. - Nasza kompania w 1989 roku liczyła 165 kadetów. Do promocji dotrwało tylko 62. Grzegorz Sabala był szkolony z zakresu pracy na radiostacjach średniej mocy: R-140. - Prawda jest taka, że jeśli się wówczas nie uczyłeś, to nie było szans na ukończenie szkoły chorążych i przystąpienie do promocji. Jeden z naszych wykładowców już na drugim roku wskazał palcem na kadetów i jasno określił, kto skończy szkołę, a kto nie. W naszym plutonie było 26 kadetów, a skończyło 9 – opowiada już emeryt.


Reklama

 

 

„Bratnia” wymiana sportowa i towarowa

 

Jednostka, w której służył Grzegorz Sabala stacjonowała nieopodal jednostki radzieckiej. Stosunek liczbowy żołnierzy polskich do radzieckich wynosił 1:10. Sowieci zajmowali w mieście blisko 400 budynków w tzw. kwadracie, czyli wydzielonej i ogrodzonej części Legnicy. Były tam m.in. dwa sklepy, trzy hotele, osiem klubów oficerskich i dziewięć szpitali – oczywiście na wypadek wojny. - Wojska radzieckiego było bardzo dużo. Często ze sobą rywalizowaliśmy sportowo. Prawda jest taka, że rzadko kiedy udawało nam się z nimi wygrać i nie było to nam z góry narzucone, po prostu naprawdę byli dobrzy. Na ogół wszyscy żołnierze radzieccy, których miałem okazję poznać, tłumaczyli nam, że do Polski trafili w ramach wyróżnienia. Przeważnie byli to sportowcy – tak bynajmniej twierdzili, a jak było naprawdę, tego chyba nikt nie wie. Razem z nimi odbywaliśmy ćwiczenia. Jako żołnierze mieliśmy ten przywilej, że mogliśmy chodzić do sklepów znajdujących się na terenie jednostek radzieckich. Nie ukrywam, że w owym czasie były one bardzo dobrze zaopatrzone w porównaniu do naszych, gdzie towary w większości były reglamentowane na tzw. kartki. To, co najbardziej nas drażniło, to fakt obecności w takich sklepach 80% naszych towarów, gdy w tym samym czasie w naszych, polskich sklepach półki świeciły pustkami. Ceny w porównaniu do polskich nie różniły się znacznie, jednakże ich sklepy były bardzo dobrze zaopatrzone.

 

 

Lipowiec? A gdzie to?

 

W 1991 roku młody chorąży, jako jeden z najlepszych podczas egzaminów miał prawo wyboru jednostki, w której będzie służył. Pan Grzegorz dostał do wyboru: Kraków Balice, Warszawa Bemowo i Lipowiec. - Gdy zapytałem swoich przełożonych, gdzie ten Lipowiec jest, to niestety – nie uzyskałem jasnej odpowiedzi. Po powrocie do domu wziąłem mapę do rąk i zacząłem Lipowca szukać. Znalazłem ich aż sześć i myślałem, że chodzi o Lipowiec koło Leszna, gdzie stacjonowało wówczas sporo naszych jednostek. W tym czasie odwiedził mnie kolega, też wojskowy i mnie do tego Lipowca zachęcił, bo sam tam służył jako nawigator. Tak więc wybrałem Lipowiec – wspomina żołnierz.

 

Marny początek: lasy, pola i Romowie

 

Niezbyt mile był zaskoczony, gdy okazało się, że – owszem – pojedzie służyć do Lipowca, ale zupełnie innego. Słowo się jednak rzekło, a w wojsku się go nie zmienia tak łatwo. Na Grzegorza przyszedł więc czas, spakował manatki i w końcu wyjechał do Lipowca. - Do Szczytna zawitałem o 5 rano i do godziny 7 musiałem przeczekać w poczekalni dworca PKP. Przeraziłem się gdy tam wszedłem: wszędzie porozkładane koce i coś co przypominało pierzyny. Szczycieńską poczekalnię „zaadaptowała” na noclegownię pochodząca zapewne gdzieś z Bałkanów jakaś cygańska rodzina. Dwie godziny wolałem jednak spędzić na zewnątrz.

Reklama

W końcu o 7 rano wsiadł do autobusu jadącego w kierunku Lipowca i jak twierdzi: „wyruszył w nowe i nieznane” - Wysiadłem przy jednostce i ogarnęła mnie rozpacz: Gdzie ja trafiłem? Do zielonego garnizonu? A może to już jest koniec świata? - opisuje swoje pierwsze wrażenia. Młodszy chorąży, który dotychczas służył w jednostkach znajdujących się w dużych miastach, był w niemałym szoku. Lipowiec - nie dość, że daleko od miasta, to wokół tylko pola i lasy. - Właściwie to nawet nie wiedziałem wcześniej, że dostanę przydział do Wojsk Radiotechnicznych, bo prosiłem o przydział do Wojsk Lotniczych.

 

Radiotelegraficzna kariera

 

Na miejscu zdziwionego i jeszcze niechętnie do jednostki nastawionego młodego żołnierza przyjął ówczesny dowódca jednostki kapitan Janusz Boratyński. Młodszy chorąży Grzegorz Sabała rozpoczął pracę w 8 batalionie radiotechnicznym jako dowódca radiostacji, następnie jako dowódca plutonu, kierownik radiowego centrum nadawczego, a po restrukturyzacji Sił Zbrojnych w 2001 roku, został wyznaczony na stanowisko komendanta ochrony. - Jeśli chodzi o staż na tym stanowisku to byłem najstarszym komendantem w Siłach Powietrznych – podkreśla starszy chorąży sztabowy, bo w takim stopniu Grzegorz Sabala zakończył czynną, zawodową służbę.

 

Zapuszczone korzenie

 

Mimo mało zachęcających pierwszych wrażeń pan Grzegorz mocno związał się z jednostką w Lipowcu i Szczytnem, gdzie mieszka od bez mała dwudziestu pięciu lat. Związał się tak mocno, że swoje emerytalne plany również łączą się z jednostką. Zamierza, ze względu na nabyte uprawnienia, nadal strzec wojskowych obiektów, ale już nie w żołnierskim mundurze, a cywilnym – ochroniarskim. Swoje plany na najbliższą przyszłość pan Grzegorz nadal wiąże z jednostką w Lipowcu, ale nie jako mundurowy, ale ze względu na nabyte uprawnienia - pracownik firmy ochraniającej kompleks koszarowy. - Pamiętam swój przyjazd we wrześniu 1991 roku. Szczytno sprawiało wrażenie małego i niezbyt rozwiniętego miasta. Jednakże przez to minione ćwierćwiecze wiele się zmieniło. Obecnie jest to miasto ładne i zadbane. W Szczytnie spędziłem większą część swojego życia i bynajmniej nie zamierzam się z niego wyprowadzić i zamienić na inne miasto.



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama