Wtorek, 11 Luty
Imieniny: Bernadetty, Marii, Olgierda -

Reklama


Reklama

Czy kolekcjonowanie pocztówek ma jeszcze sens? - Witold Olbryś odpowiada


Tytułowe pytanie jest trochę prowokacyjne. Znajomi, zwłaszcza ci, którzy wiedzą, z czym się to wiąże, odradzają mi to. Bardzo zasłużona dla regionu osoba, która też zbierała pocztówki, poradziła mi, bym zrezygnował z tego hobby i ograniczył się do kolekcjonowania prac Roberta Budzinskiego, co bez wątpienia jest oryginalne i niesie ze sobą sporą wartość dla regionalnej kultury.



Mnie samego też nachodzą wątpliwości. Przeciwko kolekcjonowaniu pocztówek przemawia przede wszystkim rozwój Internetu, społeczności, która rządzi się swoimi prawami i nie uznaje żadnych praw kolekcjonera do znajdujących się w jego zbiorach zasobów. 

Witold Olbryś

Skany są kopiowane z aukcji, ze stron kolekcjonerskich, a nierzadko nawet ze świeżo wydanych książek. Istnieją specjalistyczne portale zajmujące się gromadzeniem takiej ikonografii. Jednym z najważniejszych jest Fotopolska.eu. Jej współpracownicy często usuwają naniesione przez kolekcjonerów zabezpieczenia przed kopiowaniem i kłamią na temat pochodzenia skanów.

 

Nad zachowaniem ludzi w Internecie można by przejść do porządku dziennego. Po co walczyć, skoro nie da się tego zmienić? Okazuje się, że skany niewiadomego pochodzenia wykorzystują również osoby, które powinny przestrzegać pewnych norm. Mowa tu o historykach, archiwistach czy dziennikarzach. Nawet oni często nie widzą niczego niestosownego w publikowaniu skanów z internetowych portali. Pomijam tu totalną patologię wydawniczą, której niestety nie brakuje i która zwyczajnie kradnie różne materiały.

 

Kolekcjoner nie jest już nikomu potrzebny, za to postrzega się go jako dziwaka, który płaci spore pieniądze za coś, co w Internecie jest za darmo. Chociaż warto zauważyć, że gdyby nie kolekcjonerzy, te walory najprawdopodobniej nie znalazłyby się w sieci.

 

Jako osoba zbierająca pocztówki od prawie 20 lat mogę stwierdzić, że ich cena jest często nieadekwatna do wartości. Wiele kartek można byłoby nabyć zdecydowanie taniej, gdyby nie podbijający cenę handlarze, którzy je kupują z zamiarem dalszej odsprzedaży.

 

Uszkodzony pod koniec sierpnia 1914 roku kościół katolicki w Szczytnie.

 

Za zbieraniem pocztówek przemawia przyjemność z posiadania oryginałów oraz możliwość prowadzenia badań nad znajdującą się na nich korespondencją, a także nad ich nakładcami i wydawcami. Druga strona pocztówki interesuje niewiele osób, a już na pewno nie interesuje internetowych kopistów.

 

Aby zajmować się historią karty pocztowej, trzeba dysponować dużą ilością materiałów, w tym czasem z pozoru identycznymi pocztówkami. Mam w zbiorach kartkę, której posiadam aż pięć egzemplarzy. Przedstawia ona uszkodzony podczas I wojny światowej kościół katolicki w Szczytnie. Jakiś czas temu szczegółowo ją opisałem, pokazując, jak zmieniała się umieszczona na niej sygnatura nakładcy i jak w różnych wydaniach następowało przesunięcie widoku. 


Reklama

 

Wykazałem też, że jest to najpopularniejsza szczycieńska pocztówka. Innym razem, dzięki zbiorom swoim oraz kolegi, pokazałem, jak to samo zdjęcie z wizyty cesarzowej w zrujnowanym Szczytnie zostało wykorzystane do przygotowania aż czterech pocztówek z różnym, czasem niepasującym do pory roku, tłem.

 

Argumentem za kolekcjonowaniem jest możliwość wykorzystywania zbiorów do własnych publikacji. Podsumowując, chociaż uważam, że kolekcjonowanie pocztówek z historycznymi widokami nie jest szczególnie sensownym zajęciem i więcej przemawia za rezygnacją z niego, to na razie nie zamierzam tego robić, bo sprawia mi to przyjemność.

 

Kąpielisko wojskowe nad Jeziorem Długim (Domowym Dużym). Lata 30. XX w.

 

Gdy poproszę o podanie źródła skanu znajdującej się w moich zbiorach pocztówki czy zdjęcia, to pomimo tego, że nie powołuję się na żadne prawa autorskie i majątkowe, a nawet sam wspominam, że takowych nie posiadam, to praktycznie zawsze dostaję wykład na ich temat. Świetnym tego przykładem jest jeden z ostatnich felietonów Leszka Mierzejewskiego.

 

Został on opublikowany na stronie „Tygodnika Szczytno” w dniu 2024-12-13 i nosi tytuł „Oszustwo”. Chociaż moje nazwisko w nim nie pada, dla wielu osób nie jest tajemnicą, że autor ma w nim również mnie na myśli. W felietonie tym pisze, że spotkał się kiedyś z nieprzyjemną uwagą z powodu wykorzystania przedwojennego zdjęcia bez zgody właściciela, a przecież takich zdjęć ze Szczytna jest w Internecie wiele, zwłaszcza z ulicy Odrodzenia. Wspomniał też, że jako ugodowa osoba „obrażonego” człowieka udobruchał.

 

W rzeczywistości wyglądało to tak, że pan Mierzejewski opublikował zdjęcie z moich zbiorów, które zostało przycięte tak, aby usunąć z niego nazwę strony. Postanowiłem zwrócić mu uwagę. Zrobiłem to niepublicznie, za pośrednictwem maila. W swojej odpowiedzi pan Mierzejewski przeprosił mnie i obiecał więcej tego nie robić, ale, jak widać, głęboki uraz do mnie pozostał i po czasie dał o sobie znać w formie obecnego felietonu. Jego autor, delikatnie mówiąc, manipuluje prawdą. 

 

Mam ten zwyczaj, że korespondencję ze znanymi artystami, pisarzami i wielkimi znawcami sztuki oraz jej rynku zachowuję. Mogę więc teraz bez problemu przedstawić, jak to wyglądało w rzeczywistości. Po pierwsze, pan Mierzejewski mnie nie ułagodził. Napisałem mu to, co miałem do napisania, nie wchodziłem w żadne dyskusje. Już wtedy zakładałem, że niewiele z tego, co napisałem, zrozumie, i, jak widać po obecnym felietonie, miałem rację. 

Reklama

 

Po drugie, autor twierdzi, że takich starych zdjęć jest w Internecie multum, zwłaszcza z ulicy Odrodzenia. Tymczasem w felietonie wykorzystana została unikalna fotografia, przedstawiająca kąpielisko wojskowe z lat 30. XX wieku, a nie popularny widok z ulicy Odrodzenia. Po trzecie, nie domagałem się żadnego odszkodowania ani nie sugerowałem, że kiedykolwiek będę się go domagał. Nie powoływałem się też na żadne prawa. 

 

Pana Mierzejewskiego poinformowałem nawet, że: „W zasadzie mógłby mnie Pan zignorować, bo według prawa takie skany nie są chronione prawem autorskim. Ich wykorzystanie zgodne z życzeniem właściciela zbiorów to obecnie wyłącznie kwestia dobrych obyczajów. Tym się jednak w dobie Internetu mało kto już przejmuje”. Jeszcze raz powtórzę: tu przede wszystkim chodzi o kulturę osobistą lub jej brak. Obaj z panem Mierzejewskim działamy w tym samym mieście, znamy się z widzenia i ze słyszenia. Powinniśmy się wzajemnie szanować. Ja przedmioty do swoich zbiorów kupuję, często za niemałe pieniądze, a jednocześnie udostępniam je wszystkim za darmo. Więc w zasadzie nie chodzi tu o żadne prawa, tylko o wzajemny szacunek. 

 

To trochę dziwne, że to ja, młodszy od pana Mierzejewskiego, muszę uczyć go tak podstawowych spraw. A co do praw autorskich – czasem pan Mierzejewski publikuje stare zdjęcia autorstwa osób, które nadal żyją. Nie wiem, czy pytał te osoby o zgodę na ich publikację, zwłaszcza bez podania autorstwa. Jeśli jednak takiej zgody nie posiada, to może, zanim zacznie innych pouczać o prawach autorskich, sam się w tej dziedzinie podszkoli.

 

Pewnie zignorowałbym tę zaczepkę – w końcu pan Mierzejewski nie pierwszy i nie ostatni ma problemy z dobrymi obyczajami. Jednak tekst, w którym opisuje sprawę zatytułował „Oszustwo”. Opisuje działania różnych oszustów, a na końcu wspomina o mnie. Czy sugeruje, że i ja jestem oszustem? No cóż, niech Czytelnicy sami rozsądzą do kogo to miano bardziej pasuje...do mnie czy autora felietonu?



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama