Poniedziałek, 4 Sierpień
Imieniny: Augustyna, Kamelii, Lidii -

Reklama


Reklama

Tragedia matki kontra bezduszni ludzie


Prawo mówi, że człowiek zaczyna się w chwili poczęcia. Od tego momentu należy się mu zatem szacunek, jak każdej żyjącej istocie i jeszcze większy szacunek w obliczu śmierci. Oczywiście, zdania na ten temat są podzielone. W każdym jednak przypadku wydaje się, że głos decydujący należy do matki. To ona wie naj...


  • Data:

Prawo mówi, że człowiek zaczyna się w chwili poczęcia. Od tego momentu należy się mu zatem szacunek, jak każdej żyjącej istocie i jeszcze większy szacunek w obliczu śmierci. Oczywiście, zdania na ten temat są podzielone. W każdym jednak przypadku wydaje się, że głos decydujący należy do matki. To ona wie najlepiej, co czuje, czy i jak mocno kocha swoje dziecko, gdy się ono już narodzi, czy też może kocha już wtedy, gdy jest ono zaledwie kilkutygodniowym zarodkiem. I jest pogrążona w rozpaczy, gdy dziecko traci, nawet jeśli nie wie jeszcze, czy zły los pozbawił ją syna, czy córki. Wydaje się oczywiste, że rozumiejąc ten żal, staramy się nieszczęśliwą matkę traktować jak najłagodniej, wspierać i pomagać. Nie dla wszystkich jednak i nie zawsze jest to oczywiste.

Poniżej publikujemy wstrząsający list naszej Czytelniczki.

 

* * *

 

Ostatnio straciłam nie tylko 13-tygodniową część mnie... Ostatnio straciłam też kilkumiesięczne dzieciątko, które wypluwałoby smoczek...Ostatnio straciłam roczniaka, który niepewnie stawiałby pierwsze kroki... Ostatnio straciłam też kilkulatka, którego uczyłabym jazdy na rowerze... Straciłam też siedmiolatka chętnie odrabiającego lekcje, a także zbuntowanego nastolatka... A wreszcie dorosłego, eleganckiego mężczyznę... Bo mój syn nigdy się taki nie stanie, chociaż mógłby, i każdą z tych postaci będę opłakiwać gdzieś w głębi duszy już do końca życia... Chociaż oficjalnie nie wiem, że to syn i zapewne już nigdy się nie dowiem, to mimo wszystko zawsze będę tak twierdziła...

 

Ból rodzenia bez narodzin

 

W czwartek wysłuchałam dramatycznej dla mnie diagnozy - obumarła w 13 tygodniu ciąża. W piątek trafiłam na oddział ginekologiczny w naszym szczycieńskim szpitalu. Na wstępie

kazano podpisać dokumenty, co dalej z dzieciątkiem: „Bierze pani do pochówku, czy ma iść na cele naukowe?”. W głowie mętlik, milion myśli, osobista tragedia, której nie życzę nigdy przeżyć żadnej kobiecie i cały czas ledwo co docierające do moich szarych komórek pytanie, co dalej z dzieciątkiem? - Co robią inne kobiety - pytam. - Oddają na cele naukowe, mało kto bierze do pochówku, a tym bardziej w tak małej ciąży - słyszę. Głosy pań położnych były jednymi z najmilszych w szpitalu.

Przed przyjęciem mnie do szpitala całą noc czytałam o tym, co mnie czeka, jak to wszystko wygląda, czytałam też o tym, że większość szpitali zleca firmom zewnętrznym spopielenie szczątków lub że za pochówki tych wszystkich małych Aniołków odpowiada gmina i po kremacji grzebią prochy w zbiorowych mogiłach - na co nigdy bym nie pozwoliła. Dlatego też, gdy usłyszałam o innej możliwości, tych „celach naukowych”, stwierdziłam, że to najlepsze rozwiązanie. Pomyślałam, że do końca życia będę mieć poczucie, że moje dzieciątko może komuś jeszcze mogło pomóc. Zgodziłam się.

Jeszcze tego samego dnia podano mi tabletkę poronną. "Nie będzie boleć, może Pani trochę krwawić" - usłyszałam. To, co stało się kilka godzin później dla większości byłoby prawdziwym koszmarem - skurcze identyczne jak porodowe, ból, łzy płynące po policzkach i krew... Mnóstwo krwi... Przy normalnym porodzie każdy kolejny skurcz przybliża do szczęśliwego rozwiązania - w tym przypadku przybliża do tego, czego za wszelką cenę chce się uniknąć. Boli to nie tylko fizycznie, ale w szczególności psychicznie.


Reklama

Po wyjściu ze szpitala razem z mężem pomodliliśmy się za Naszego Aniołka, puściliśmy do nieba dwa duże lampiony w kształcie serca i ostatni raz pożegnaliśmy się z Nim.

 

 

Pochować godnie

 

Jak się okazało, to był dopiero początek naszego koszmaru. W czwartek (po upływie 6 dni!) zadzwoniono do nas z administracji Szpitala, że akademie medyczne nie chcą brać już szczątków i że albo przyjedziemy odebrać "płód" w celu pochówku, albo zrobi to za nas opieka społeczna, a nam wystawią fakturę. Dostaliśmy jednak od szpitala bonus (!) - prosektorium nie obciąży nas za to, że przechowywano TO dłużej niż 72 godziny. Mimo całego tego absurdu stwierdziłam, że pewnie tak miało być i że to znak, że Nasz Aniołek chce zostawić po sobie znak na ziemi.

Żeby godnie pochować nasze dziecko były dwa rozwiązania - należało dokonać badań genetycznych w celu ustalenia płci albo jak większość szpitali w Polsce szpital mógłby "pójść nam na rękę" i zastosować tzw. zasadę domniemania płci, zatem wpisać płeć na podstawie odczuć rodziców. Tę zasadę domniemania stosuje większość szpitali w Polsce, mógłby więc i nasz.

 

Niewiedza czy niechęć?

 

Stwierdziłam jednak, że nie będę nawet prosić o to szpitala, bo skoro nikt wcześniej ani później mi tego nie zaproponował widocznie nie stosują tej zasady. Podczas rozmowy z panią z administracji oświadczyłam, że będę w takim razie chciała wykonać badania genetyczne w celu ustalenia płci, aby pochować moje dziecko godnie, z imieniem i nazwiskiem na cokole. Usłyszałam, że jest tylko JEDEN instytut w Poznaniu, który wykonuje takie badania i że ich koszt to ponad 2000 zł.

Na nieszczęście dla tego pracownika, ja „odrobiłam lekcję” wcześniej. Poinformowałam go o tym, że takich instytutów w Polsce jest mnóstwo i że koszt badań to 400 - 600 zł. Odpowiedzi na tę informację pani stwierdziła, że pewnie płód jest źle przechowywany i że pewnie nic już z tego nie będzie (!). Na moje pytanie dlaczego dopiero po prawie tygodniu dowiedziałam się, że będę musiała zorganizować pochówek otrzymałam odpowiedź, że niestety, stało się to w niekorzystnym czasie - po pierwsze był piątek (jakbym to ja mogła o tym zadecydować...), po drugie - później był weekend, a po trzecie - później pani miała wolne. Ręce opadły mi do podłogi... Pomyślałam, że może w takim razie, skoro jest to ewidentne zaniedbanie szpitala, pomoże rozmowa z ordynatorem i że skoro moje dzieciątko najprawdopodobniej jest od początku źle przechowywane, co może uniemożliwić badania genetyczne, to pójdą mi na rękę i zastosują "domniemanie płci". Nie usłyszałam nic, co mogłoby być w jakimkolwiek stopniu dla mnie pomocne. Zero empatii, za to wyrzut, że: "Wam to wszystkim o te zasiłki chodzi". Nie Panie Ordynatorze! Ja mam pieniądze! Ja chcę jedynie godnie pochować moje dziecko - w mogile z imieniem i nazwiskiem, a nie z napisem NN na tabliczce. Czy to trudno zrozumieć?

 

Mniej niż zero współczucia

 

Reklama

Po wyjściu z gabinetu ordynatora zadzwoniłam do wszelkich Instytutów Genetyki Klinicznej i w każdym powiedziano mi, że jeżeli poród martwego płodu nastąpił w piątek, a mamy już czwartek kolejnego tygodnia, to raczej nie ma szans na wykonanie badania, w którym skutecznie ustalą płeć dziecka. Tego było za wiele. Poszłam do zastępcy dyrektora (dyrektor szpitala była na urlopie). Wyłożyłam mu swój cały żal i ból, że tak być nie może, że szpital bardzo zaniedbał sprawę i że przez ich działania i dezinformację doszło do nieodwracalnego procesu, który uniemożliwia mi godny pochówek mojego dziecka. Pan wicedyrektor wysłuchał i ze stoickim spokojem, a wręcz z sarkastycznym uśmiechem stwierdził jedynie, że zawsze mogę iść do sądu.

 

Gdzie jest dziecko?

 

Potrzeba uratowania resztek godności mojego dziecka rosła we mnie z każdą chwilą. Zadzwoniłam do Rzecznika Praw Pacjenta, gdzie nareszcie spotkałam się z pełnym zrozumieniem i ogromną empatią. Dowiedziałam się, że wciąż jeszcze możliwe jest ustalenie płci na podstawie tzw. bloczka parafinowego. Wskazano mi dwie placówki w kraju, które takie badania wykonują. Ta informacja dodała mi skrzydeł: będę mogła dowiedzieć się, jaką płeć miało moje dziecko, nadać mu imię i godnie pożegnać. Podjęłam ostateczną decyzję o tym, że pochowam swoje dziecko tak, jak się to należy każdemu człowiekowi. Z tym postanowieniem udałam się do szpitala. Tam okazało się, że jednak znalazła się zainteresowana akademia, która zabrała, czy też zabierze ciałko. Zażądałam od szpitala wyjaśnienia wielu bulwersujących sytuacji, których ja i moje zmarłe, nienarodzone dziecko staliśmy się mimowolnymi „bohaterami” a przede wszystkim informacji dotyczących akademii, która zabrała szczątki mojego dziecka.

 

Z nutą zrozumiałej goryczy...

 

Ze swojej strony chciałam „przeprosić” szczycieński szpital za to, że właśnie tam zdecydowałam się "urodzić". Nie życzę ani "przemiłej" pani z administracji szpitala, ani panu ordynatorowi, ani

panu zastępcy dyrektora szpitala, żeby kiedykolwiek podobna sytuacja spotkała ich żony, córki, czy też wnuczki. Nie życzę również, żeby kiedykolwiek przez czyjekolwiek zaniedbania i dezinformację musieli pochylić się nad nagrobkiem bez imienia i nazwiska z suchym napisem "Tu spoczywa Nasz Aniołek". Życzę Państwu spokojnego życia i mniej jadu w Państwa sercach.

Moje marzenie? Żeby człowiek człowiekowi po prostu był człowiekiem.

 

Czytelniczka

(Imię i nazwisko do wiadomości redakcji, która opatrzyła też list tytułem i śródtytułami)

 

 

* * *



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama