Czwartek, 18 Kwiecień
Imieniny: Apoloniusza, Bogusławy, Gościsławy -

Reklama


Reklama

Toż to k…a, nie patriotka! - felieton Piranii Mazurskiej


Było i minęło belferskie święto zwane szczytnie Dniem Edukacji Narodowej. To dobra okazja, by powspominać, nawet z lekkim opóźnieniem, sztubackie lata i nauczycieli. Wiele z tych wspomnień to już właściwie humorystyczne anegdoty, bo tak jakoś dziwnie jest, że nawet te zdarzenia, które onegdaj wywoływały tzw. wściek, po latach budzą sentyment.


  • Data:

Autorem tytułowego okrzyku (ale o tym później) był, nieżyjący już niestety, polonista z ogólniaka - prof. Władysław Sondej. Nie bez kozery dodaję „prof.”, choć dziś młodzież (a spotkałam się z takimi stwierdzeniami) kwestionuje czasem zasadność używania tego miana wobec pedagogów w szkołach średnich. Istotnie, sporadycznie bywa (jeśli w ogóle), by jakiś nauczyciel w – dajmy na to – ogólniaku, ów tytuł naukowy posiadał.

 

Taki się jednak kiedyś zrodził zwyczaj, który miał być miarą uczniowskiego szacunku, chociaż – z drugiej strony – szacunek to coś takiego, co się a priori nie rodzi, trzeba sobie nań zapracować. Wspomniany prof. Sondej, według mojego przekonania i wspomnień, niewątpliwie na szacunek zasłużył, choć osobliwa to była postać. Abnegat, zwykle niedbale półleżał na profesorskiej katedrze, przez sporą część lekcji skryty się za rozpostartą ogromną płachtą gazety, pozornie w ogóle nie interesował się tym, co czynią uczniowie. O coś tam pytał, coś tam polecał, ktoś odpowiadał (albo i nie) z grona często nielicznej części klasy, która na lekcji się pojawiła.

 

Obecności nie sprawdzał, skostniałych obowiązków uczniowskich nie egzekwował, więc rzadko w sali lekcyjnej „meldował się” pełen skład. Wyjątkiem bywały te godziny, na których profesor sprawdzał kto i jak skrupulatnie przeczytał lekturę. I tu czasem dochodziło do spięć. Jak bowiem poprawnie odpowiedzieć na pytanie z „Wesela”: ”Jakie buty miała Panna Młoda?” jeśli Wyspiański w tym temacie popełnił raptem z półtora wersu? To pytanie osobiście mi się przytrafiło. Koleżance, jednej z grona tych najsolidniejszych i najspokojniejszych uczniów, „nerw” puścił, gdy miała opowiedzieć, co jedli u Borynów na kolację („Chłopi” – Władysław Reymont). I choć w tylnych ławkach zawzięcie graliśmy w brydża czy w pokera, to miło było słuchać merytorycznej i zażartej polemiki uczennicy z nauczycielem o tym, co w literaturze jest naprawdę ważne. A podkreślić trzeba, że prof. Sondej tę literaturę znał w stopniu imponującym. Koleżance zresztą tej wiedzy też nie brakowało.


Reklama

 

A teraz „tytułowa”, zasłyszana anegdota, bo jej mimowolną bohaterką była koleżanka z niższej klasy. Przy omawianiu „Nie-Boskiej komedii” Krasińskiego przyszło jej scharakteryzować epizodyczną postać Niewiasty, trudniącej się tzw. najstarszym zawodem świata. Zgodnie z obowiązującym wówczas światopoglądowym kanonem (dziś znacznie bardziej zresztą rozbuchanym), dziewczę szafowało niemal cytatami rodem z „Trybuny Ludu”: patriotyzm, umiłowanie ojczyzny, wolność ludu itp., wytrwale pomijając mało chwalebną profesję owej Niewiasty.

 

Profesor Sondej, zwyczajowo półleżący na swoim biurku, podniósł się – jak na niego – niemal energicznie i skomentował: „Dziecko… Patriotka - powiadasz… Toż to k…a!”. Tym mało pedagogicznym, ale powszechnym słownictwem wskazał na poważne braki w prezentowanej charakterystyce. Dyskusji co do powiązania profesji (obozowej funkcji) z poglądami, niestety, nie było. A szkoda, bo według jednych k…a – to zawód, ale według wielu innych – charakter. Opinia szanowanego belfra w tym temacie byłaby z pewnością ciekawa, a dyskusja – pasjonująca.

 

Mimo swoich osobliwych manier prof. Sondej (jak i wielu innych nauczycieli), uczył wielu ważnych w życiu rzeczy: przestrzegania norm, zasad, właściwych zachowań, jako takiej kultury osobistej, szacunku.

 

A teraz słów kilka wyjaśnienia, dlaczego miniony Dzień Edukacji Narodowej przywołał szkolne wspomnienie niecenzuralnej wypowiedzi prof. Sondeja.

 

Reklama

Na łamach poprzedniego „Tygodnika” zamieszczonych zostało kilka ogłoszeń – życzeń skierowanych do pracowników oświaty przez samorządowców. Nie ma co ukrywać – ogłoszeń płatnych z gminnych (miejskich) kas (nie dotyczy jednej, jedynej, najmniejszej liczebnie gminy i jednego, jedynego wójta, który wykłada prywatną kasę)). W przypadku większości z nich, w podpisie figurują obok siebie: przewodniczący(a) rady oraz wójt (burmistrz). To grzecznościowa, kulturalna forma przyjęta od lat, stosowana niezależnie od personalnych sympatii czy animozji. Bo samorządowcy potrafią (i powinni) wznieść się ponad własną, osobistą małostkowość, tym bardziej, że życzenia skierowane do nauczycieli są oznaką szacunku, składane są w imieniu wszystkich mieszkańców (za naszą kasę publiczną), a podpisywane przez dwóch/dwoje najważniejszych wybranych przez mieszkańców reprezentantów.

 

Najwyraźniej jednak nie w każdym przypadku nauczycielski wysiłek wychowawczy przyniósł pożądane efekty. Życzenia, opublikowane na zlecenie szczycieńskiego Urzędu Miejskiego, sygnował bowiem wyłącznie sam burmistrz. Cóż... taki charakter.

 

Pirania Mazurska



Komentarze do artykułu

Gość

Jedno nie wyklucza drugiego.

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama