Czwartek, 9 Maj
Imieniny: Grzegorza, Karoliny, Karola -

Reklama


Reklama

Szczytno (za)brzmi muzyką, rozmowa z Andrzejem Paszko


W szczycieńskiej szkole muzycznej odbył się niecodzienny koncert. Uczniowie i absolwenci tej szkoły, zespół Saks oraz teatralna młodzież pod kierunkiem Aliny Kowalskiej zaprezentowali spektakl słowno-muzyczny pod tytułem: „Witamy jesień wspomnieniami lata”. To inicjatywa jednego z nauczycieli szkoły muzycznej, a jednocześnie muzyka w zespole Saks – Andrzeja Paszko. I z panem Andrzejem, o jego muzycznej drodze oraz obecnej działalności rozmawiam.


  • Data:

Jest pan muzykiem od...

 

Od dziecka. Tradycje muzyczne to standard w moim domu rodzinnym. Mama była uzdolniona wokalnie, a mój nauczyciel w podstawówce jakiś talent dostrzegł i u mnie. Wspólnie z rodzicami doszedł do wniosku, że powinienem się muzycznie kształcić w odpowiedniej szkole.

 

 

To była nasza, szczycieńska szkoła?

 

Olsztyńska, a właściwie dwie: I i II stopnia. Pochodzę z Reszla i do olsztyńskich szkół było mi najbliżej. Poza tym szkoła muzyczna miała swój internat, w którym mieszkałem. Dlatego w Olsztynie właśnie uczyłem się i w podstawowej szkole powszechnej, i w ogólniaku, a jednocześnie w szkołach muzycznych. A później ukończyłem Akademię Muzyczną w Gdańsku. Uczyłem się w klasach: klarnetu i saksofonu.

 

To jedyne instrumenty, na których gra pan i dziś?

 

Zawodowo tak, a prywatnie potrafię też „obsłużyć” gitarę, fortepian i akordeon. Zawodowo dlatego, że gry na tych instrumentach nauczam. Podczas ostatniego roku studiów pracowałem już w Bałtyckiej Agencji Artystycznej jako aktor i muzyk. Zaczynałem tam swoją karierę razem z zespołem Kombi, ale w odróżnieniu od jego członków, nie otarłem się o wielkie sceny, a trafiłem do Szczytna.

 

 

Jak to się stało?

 

Po studiach ożeniłem się, na świat przyszedł syn i wypadało się niejako ustatkować. Praca w tej agencji łączyła się z wieloma wyjazdami, a kiedy już miałem rodzinę uznałem, że życie „trampa” z rodziną nie idzie w parze. Potrzebowałem pracy może słabiej płatnej, ale stabilniejszej. W olsztyńskim Urzędzie Wojewódzkim ktoś sobie przypomniał, że w Szczytnie będą potrzebowali muzyka. Wskazanie było na orkiestrę, która wtedy działała w nieistniejącym już Lenpolu. Nieszczególnie mi to odpowiadało, bo pracę w takiej zakładowej orkiestrze uznałem jako ewentualnie dodatkową. Poza tym oferowano mi tylko pół etatu. Ale kolejne rozmowy przyniosły rozwiązanie. W tutejszej szkole podstawowej nie było klasy nauki gry na instrumentach dętych, na klarnecie i saksofonie. A skoro ja miałem takie uprawnienia i kwalifikacje, klasę tę utworzono i zyskałem stałe zatrudnienie. To było dokładnie w lutym 1986 roku. W 2012 roku moją wieloletnią pracę ówczesny Prezydent RP uhonorował Srebrnym Medalem za Długoletnią Służbę.

 


Reklama

Czyli od 33 lat uczy pan młodych ludzi gry na saksofonie i na klarnecie. Jakie jest zainteresowanie?

 

Różnie z tym jest. Kwalifikacja właściwie za bardzo się nie zmieniła w porównaniu z tym okresem, kiedy sam zaczynałem naukę. Chciałem być w klasie akordeonu, ale mi powiedziano, że w tej klasie nie ma już miejsc. Pan w komisji spytał, czy chcę grać na oboju. Powiedziałem „tak” chociaż nie bardzo – szczerze mówiąc – wiedziałem wtedy, co to jest za instrument. I tak się stało. Uczyłem się gry na oboju tylko przez dwa tygodnie, bo wtedy akurat jakimiś dziwnymi „kanałami” dyrektor zakupił 20 saksofonów i „przerzucono” mnie na ten instrument. Dziś bywa podobnie. Wśród moich uczniów, tak byłych, jak i obecnych, jest grono tych, którzy akurat chcieli uczyć się „moich” instrumentów, ale też są tacy, którym saksofon czy klarnet został niejako przydzielony.

 

 

I zostawali ci „niechętni”?

 

Ogólnie większość dzieci przychodzi z nastawieniem, że ot, pograją sobie na gitarze... Niewielu zdaje sobie sprawę z tego, że nauka gry na każdym instrumencie, w szkole muzycznej, jest praktycznie taka sama. To gamy, etiudy, wprawki... Sporo ciężkiej pracy. Większość uczniów, którzy z wyboru czy przypadku zaczynali grę na saksofonie czy klarnecie, zostawała już w mojej klasie. W większości też kończyli swoją naukę na poziomie naszej szkoły, ale miałem ucznia, który ukończył Akademię Muzyczną w klasie klarnetu, dziś ma już tytuł doktora i gra w Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej. Z tym uczniem, Dominikiem Jastrzębskim, łączy się pewna anegdota. Prosiłem jego rodziców, dostrzegając niewątpliwy talent, by nabyli mu własny instrument, o którym zresztą marzył. To było dość kosztowne, ale w końcu rodzicom udało się zgromadzić odpowiednie środki. I ci rodzice wymyślili, że dadzą mu ten klarnet pod choinkę w prezencie. Paczka miała kształt takiego zwykłego pudełka. Jak mi później opowiadał jego tata, wszyscy obecni (a wiedzieli, jaka niespodzianka czeka chłopca) otworzyli swoje prezenty poza Dominikiem. Kiedy go pytano, dlaczego, z niechęcią stwierdził: „A... bo jakieś buty dostałem”. W końcu go jednak do rozpakowania zmuszono i gdy zobaczył, że to klarnet, rozpłakał się ze wzruszenia i wielkiej radości. On sam do dziś to zdarzenie z sentymentem wspomina.

 

 

Muzycznie koncentrował się pan tylko na pracy zawodowej jako nauczyciel?

 

Nie tylko. Zdarzało mi się „zaliczyć” kilka zagranicznych kontraktów jako muzyk, a w Szczytnie prowadziłem też działalność gospodarczą – zupełnie z muzyką niezwiązaną – bo zajmowałem się sprzedażą ryb na szczycieńskim bazarze. „Odziedziczyłem” tę działalność po żonie i w sumie trwała ona ze 30 lat.

Reklama

 

W jakiś sposób związał się pan z Saksem, zespołem założonym przez Olka Tomaszczyka? Jest pan dziś prezesem stowarzyszenia, które jest swoistą formą organizacyjną zespołu.

 

Zetknąłem się z Olkiem Tomaszczykiem ze 30 lat temu, właśnie w Lenpolu, kiedy jakiś czas prowadziłem tam orkiestrę, a Olek grał na trąbce. I choć orkiestra już dawno nie istnieje, to nasze kontakty się nie urwały. Początkowo nie uczestniczyłem w jego różnych projektach muzycznych, ale z czasem zetknęliśmy się z Olkiem ponownie, i to właśnie muzycznie – w Saksie. Najpierw Olek stworzył kwartet saksofonowy. SAKS, o czym pewnie mało kto wie, to skrót od pełnej nazwy: Szczycieński Amatorski Kwartet Saksofonowy. Z czasem z kwartetu robił się kwintet, sekstet, a teraz oktet – bo stałych muzyków jest właśnie ośmiu. Latem, kiedy do Szczytna wracają studenci, zespół się rozrasta do małej orkiestry. I koncertuje. Ku zadowoleniu muzyków i – mam nadzieję – publiczności – coraz częściej. Tego lata w samym Szczytnie można nas było posłuchać kilkakrotnie.

 

Ale perspektywy są chyba nawet jeszcze lepsze, bo pod nowymi rządami, przy nowej pani dyrektor szkoła muzyczna staje się bardziej otwarta. Zresztą sama to deklarowała w rozmowie z „Tygodnikiem”.

 

Jak na razie faktycznie widzę pozytywne zmiany i wiele wskazuje na to, że nie będzie to chwilowe. Świadczyć może o tym chociażby właśnie środowy koncert z połączenia muzyków i aktorów. Teraz, we wrześniu, bo są jeszcze w Szczytnie studenci. Program mieliśmy już przygotowany wcześniej, kwestią pozostawało, jak go ubrać, jak pokazać i gdzie. Porozmawiałem o tym z panią dyrektor i ona pomysłowi przyklasnęła.

 

A najbliższa przyszłość? Czy są jakieś pomysły na kolejne występy?

 

Jestem pewien, że przyszłość muzycznie będzie w Szczytnie znacznie lepsza niż dotychczas, bo dyrektor szkoły muzycznej chce intensywnie pokazywać dorobek szkoły i umiejętności uczniów, a przede wszystkim współpracować i z samorządowcami i z lokalnym środowiskiem muzycznym. Przy czym warto wspomnieć, że szkoła dysponuje doskonałym zapleczem w postaci sali koncertowej. Mi osobiście, jako muzykowi i nauczycielowi muzyków bardzo na tym zależy i jeśli te plany się powiodą, będę naprawdę usatysfakcjonowany. I jestem też pewien, że zadowoleni będą wszyscy. Przecież nie na darmo mówi się, że muzyka łagodzi obyczaje. Jeśli więc będzie ona w Szczytnie brzmiała częściej i głośniej, będzie nam wszystkim po prosty milej, przyjemniej i lepiej.



Komentarze do artykułu

Nick Kava

Panie Profesorze, pali Pan ciągle szlugi ?

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama