Olszyny, a właściwie ich mieszkaniec Zygmunt Rząp, ponownie zaskoczyły kulturalną inicjatywą. Pan Zygmunt na prywatnej posesji utworzył galerię sztuki, jakiej w powiecie jeszcze nie było. To pierwszy przybytek. Jeszcze nie warszawska „Zachęta”, ale...
Zygmunt Rząp znany jest z tego, że swoje pomysły wciela w życie własnym sumptem, mimo że krzewienie kultury i sztuki to teoretycznie urzędowe kompetencje.
Muzeum za „milion”
Zaczął wiele lat temu od utworzenia muzeum ludowego, w którym zgromadził wiele eksponatów – dawnych przedmiotów codziennego użytku. Muzeum znane było także z kulturalnych wydarzeń – koncertów muzycznych, spotkań, a nawet konkursów dla dzieci czy młodzieży. W zależności od pory roku imprezy były organizowane w zamkniętych pomieszczeniach muzeum bądź na świeżym powietrzu, ale w każdym przypadku cieszyły się dużym powodzeniem.
- Myśl o tym muzeum kiełkowała przez wiele lat. Już niemal anegdotycznie chyba brzmi to, że na jego utworzenie przeznaczyłem wygrany „milion” w totolotka – wspomina. - Tak, tak, trafiłem szóstkę, co może warto przypomnieć młodemu pokoleniu i niedowiarkom, tyle że akurat wtedy było nas bodaj sześciu czy siedmiu takich szczęśliwców i mój milion zamienił się w nieco ponad sto tysięcy złotych. Niemniej były to, jak na ówczesne czasy, spore pieniądze, a ja z ich pomocą postanowiłem zrealizować swoje marzenia.
Rozwojowe starocie
Muzeum oficjalnie zaczęło działać w 2002 roku, a już rok później, na przyzagrodowej łące pan Zygmunt zaczął organizować targowiska staroci.
- Od maja, a jak dobra pogoda, to i wcześniej, w każdą niedzielę można do Olszyn przyjechać i wśród tych różnych staroci grzebać – mówi. - Rozwijało się to powoli, a teraz jest to już miejsce znane w całym województwie, a nawet kraju. Obecnie za każdym razem przyjeżdża do Olszyn kilkudziesięciu wystawców, oferujących najróżniejsze przedmioty.
Głównie te starsze, ale nie tylko, bo pojawiają się także rękodzielnicy czy przedstawiciele rzemiosła, najczęściej już takich mało znanych, wymierających profesji. I nigdy też nie brakuje klientów, czy może przynajmniej zwiedzających. W każdym razie obie strony tego interesu muszą być zadowolone, skoro przez tyle lat moje „targowisko różności” funkcjonuje. Zachętą do odwiedzenia Olszyn jest też to, że handlujący korzystają z terenu bezpłatnie.
- Mają tylko jeden obowiązek: dbać o teren i otoczenie, bo ja po nich sprzątał nie będę, nie mam na to czasu - dodaje.
Galeria z rodzinnymi talentami w tle
Swój czas pan Zygmunt poświęca głównie sztuce, zarówno bezpośrednio, jak i pośrednio. Bezpośrednio, bo rzeźbi i maluje, a jego drewniane rękodzieła zdobią wiele posesji tak prywatnych, jak i publicznych, chętnie bowiem nimi obdarowuje. Pośrednie poświęcenie się sztuce objawiło się oficjalnie w ostatnią niedzielę, 2 maja. Wtedy to pan Zygmunt udostępnił gościom nowy obiekt o nazwie „Galeria Zygmunt”.
- O takiej galerii też myślałem już od wielu, wielu lat, ale ciągle były inne rzeczy do zrobienia i sądziłem, że nie mam odpowiednich pomieszczeń. Ale ze dwa lata temu, kiedy uczestniczyłem w wystawie w Gettingen, którą zresztą też współorganizowałem, przyjrzałem się tamtejszej galerii – opowiada pan Zygmunt.
- I przekonałem się, że tym celom wcale nie musi służyć wielki gmach - dodaje. - Na terenie posesji miałem stary, nieużywany budynek gospodarczy, pusty, a właściwie zagracony, bo się tam wrzucało wszystko, co już było niepotrzebne, a wyrzucić szkoda. I w tym właśnie budynku, uporządkowanym, odremontowanym, urządziłem tę galerię. A że z Olgą Kokoryn już współpracowaliśmy wcześniej, to w galerii zawisły głównie obrazy jej i jej nieżyjącego ojca. Są tam też rzeźby Michała Grzymysławskiego. Jedna z sal ma, nazwijmy to, charakter rodzinny. Bo maluje jedna z moich córek - Kasia, a także już wnuczki i wnuczek. Są już w galerii także obrazy Małgorzaty Burakiewicz, o której zresztą niedawno w Tygodniku pisaliście, grafika Darka Smolińskiego i kilku innych osób. A miejsca na ścianach jest jeszcze sporo, więc jeśli ktoś chce się ze swoją twórczością zaprezentować, pokazać, to zapraszam.
Procentująca życzliwość
Podobnie jak w przypadku targowiska staroci, użytkownicy galerii nie wynajmują wystawienniczego miejsca. - To taka forma mojej służby tym, którzy mają podobne do moich uzdolnienia i upodobania. Ja mam emeryturę, dietę radnego... Mi na życie wystarcza, nie muszę zarabiać na innych. Poza tym mogę podać mnóstwo dowodów na to, że każdy dobry uczynek wraca podwójnie. Wiele moich przedsięwzięć było możliwych dzięki ludziom, z którymi się gdzieś przypadkiem spotkałem, poznałem, może w czymś pomogłem... - podkreśla Zygmunt i na dowód opowiada historię, jaka miała miejsce podczas pierwszego tegorocznego „targowiska”, również w ostatnią niedzielę, 2 maja.
- Miałem na targowym placu wyłożone „plastry”, pocięte krążki z pnia gruszy, niemal idealnie okrągłe. Zainteresowała się nimi jakaś dość młoda dziewczyna. Trzymała dwa w dłoniach i nie mogła się zdecydować. Powiedziała, że chciałaby taki plaster kupić na prezent dla mamy jako podstawkę pod coś tam. Mówię więc jej, że skoro to na prezent dla mamy, a do tego, jak to zupełnie surowy kawałek drewna, wymaga jeszcze dużo szlifowania, obróbki, żeby być ozdobą, to niech zapłaci złotówkę. Bardzo się zdziwiła i nie wierzyła. Kiedy ją jednak przekonałem, to próbowała zdecydować, który z wybranych plastrów weźmie. Poradziłem, żeby dopłaciła złotówkę i wzięła oba. Uszczęśliwiona wyściskała mnie, tak publicznie... Ale to nie koniec. Powiedziała, że jest piosenkarką jazzową i że chociaż mieszka w Wałbrzychu, to kiedy tylko będę chciał i będzie możliwość, to ona przyjedzie i da koncert. W ten sposób, zupełnie przypadkiem, za dwa kawałki drewna, zyskałem dwa złote, szansę na organizację jazzowego koncertu, a przede wszystkim nową, sympatyczną znajomą, z którą w przyszłości może się zrodzić ściślejsza współpraca na kulturalnym polu. Tak to u mnie działa, tak się dzieje. Myślę, że u innych też by tak działało, gdybyśmy byli dla siebie bardziej życzliwi.
Jagoda
Piękna inicjatywa, gratuluję pasji, powodzenia w jej realizowaniu.