Miniony rok był dla powiatu, kraju i właściwie całego świata anormalny. Koronawirus wywrócił do góry nogami normalność, z której brakiem wielu ludzi radzi sobie z coraz większym trudem. Być może w ramach swoistej psychicznej samoobrony wciąż spora liczba osób poddaje w wątpliwość, zarówno istnienie koronawirusa, jak i skutki pandemii. Liczby jednak są nieubłagane. I o nich głównie rozmawiam z Tomaszem Liwartowskim, Państwowym Powiatowym Inspektorem Sanitarnym w Szczytnie.
Pierwszy przypadek osoby zakażonej w Polsce został oficjalnie stwierdzony na początku marca. W województwie kilka dni później pojawił się pacjent nr sześć, który – można powiedzieć – zapoczątkował tę pandemię w naszym powiecie. Na dziś, 6 kwietnia, czyli po jednym roku i jednym miesiącu, ile w powiecie stwierdzono osób zakażonych?
Na tę chwilę danych aktualnych jeszcze nie mam, ale według naszych wewnętrznych, sanepidowskich rejestrów na 1 kwietnia w powiecie szczycieńskim od początku zachorowań było 5437. Zanotowano także 133 zgony wśród mieszkańców powiatu.
A są dane w rozbiciu na zgony z powodu wirusa i z udziałem chorób współistniejących?
Wydaje się, że nie jest to aż tak istotne, bowiem dla osób zmarłych i dla ich rodzin, niezależnie od przyczyny, tragedia i żal są takie same. Te dane ogólne, dotyczące liczby zachorowań, w moim przekonaniu, powinny być wystarczającym potwierdzeniem dla niedowiarków. Dodam, że wśród powiatów województwa warmińsko-mazurskiego szczycieński niezmiennie znajduje się w czołówce. Licząc od początku pandemii, pod względem liczby zachorowań obecnie zajmujemy siódmą pozycję, ale jeśli wyłączymy powiaty olsztyńskie: grodzki i ziemski, i Elbląg lub nawet Ełk, to zajmujemy już sporo wyższą lokatę, co oznacza, że zagrożenie zachorowaniem w naszym powiecie wciąż jest wysokie.
Mówi się obecnie o trzeciej fali zachorowań, a zapowiada i czwartą. Czym są te fale i czym spowodowane?
Zachorowania następują falami, które określa ich liczba w jakimś obrębie czasowym. Pierwsza fala wynikała z wysokiej wrażliwości, czyli z naturalnego braku odporności ludzi w zetknięciu z patogenem, z którym organizm nigdy wcześniej się nie spotkał. Niemal natychmiast wprowadzone zostały różne ograniczenia, w tym izolacje i kwarantanna, co pozwalało skutecznie likwidować ogniska zakażeń. Następnie obostrzenia zostały zluzowane, akurat latem, przy dość wysokich temperaturach, nastąpiła większa mobilność wakacyjna, a więc wzrosła też liczba sytuacji, które sprzyjały zakażeniu. Dzieci, które były tzw. wektorem przenoszenia wirusa, wróciły do szkół. Jestem przekonany, że gdyby wtedy dla tych dzieci zastosowano profilaktyczną 2-tygodniową kwarantannę, liczba zachorowań w drugiej fali nie wzrosłaby tak gwałtownie, a wzmocniła ją także jesienna aura. Po wykładniczym wzroście zakażeń krzywa zachorowań się wypłaszcza w okolicy świąt i Nowego Roku, co znów prowadzi do złagodzenia obostrzeń, a to z kolei wpuściło do kraju zjadliwą odmianę wirusa, tzw. brytyjską. I właściwie taki mechanizm towarzyszy każdej kolejnej fali: wzrost liczby zakażeń, działania prewencyjne, izolowanie osób chorych, restrykcyjnie przestrzegana kwarantanna powoduje zmniejszenie liczby zachorowań, co z kolei skłania do wprowadzania ulg w obostrzeniach sanitarnych i sytuacja się powtarza.
Czy to oznacza, że się tego koronawirusa nie pozbędziemy już nigdy?
Nigdy, ale to nie znaczy, że niezbędne będzie ciągłe utrzymywanie tej anormalności, w której obecnie żyjemy. Wspomniałem, że początkowemu rozprzestrzenianiu się zachorowań sprzyjała wrażliwość ludzi, wynikająca z braku odporności na tego akurat wirusa. Obecnie sytuacja się już znacznie zmieniła, bo rośnie liczba tzw. ozdrowieńców, którzy już tę odporność mają, rośnie liczba osób zaszczepionych. Tym samym pula osób wrażliwych sukcesywnie się zmniejsza. W perspektywie więc, prędzej czy później dojdziemy do momentu, w którym liczba tych osób wrażliwych będzie kontrolowalna. Ludzki organizm jest naturalnym żywicielem dla tego wirusa. Tam gdzie ten organizm nie ma żadnej broni, wirus się swobodnie namnaża i mutuje. I ten proces trzeba zatrzymać, a co najmniej znacznie zahamować.
Wspomniał pan o brytyjskiej mutacji, która już w województwie i w naszym powiecie się pojawiła. Jaka jest podstawowa różnica pomiędzy tym pierwszym, nazwijmy to „wuhanem”, a tym brytyjskim?
Głównie zjadliwość i zakaźność. Przy „wuhanie” ryzyko zakażenia występowało przy około 15-minutowym kontakcie z nosicielem. W przypadku „brytyjczyka” jest to minuta, co zwiększa liczbę zachorowań. Poza tym jest to mutacja, która powoduje, że choroba jest bardziej agresywna, stąd też rośnie liczba hospitalizacji i zgonów. Mówią o tym także liczby. W skali całego naszego województwa w styczniu liczba zachorowań wynosiła 13257, w lutym 14800, a w marcu aż 26943. W ubiegłym roku w sierpniu odnotowywaliśmy w powiecie circa 50-60 zachorowań miesięcznie, a obecnie mamy średnio 80 dziennie.
Rośnie liczba zachorowań i zgonów, ale wydaje się, że jednocześnie rośnie liczba osób, delikatnie rzecz nazywając, sceptycznie nastawionych tak do wirusa, jak i do efektów jego „działalności”.
Istotnie, te liczby wyraźnie nie korelują. Trudno mi określić przyczyny tego zjawiska. Przyczyn jest tu zapewne wiele, ale chyba obecnie już powoli przyzwyczajamy się do zagrożenia i ciągłe jego nagłaśnianie rodzi swoistą frustrację, taką w ujęciu socjologicznym. Przeciętny obywatel oczekiwałby rozwiązania problemu w systemie zero-jedynkowym: jest wirus i go nie ma. Ale w przyrodzie to tak nie działa. Zachodzi więc zjawisko wyparcia: ktoś tam z kimś chorym się zetknął albo i nie, o kimś chorym czy nawet zmarłym słyszał, ale że to bezpośrednio go nie dotyczy, więc to zagrożenie odrzuca.
Obecnie jednym z podstawowych problemów, który wywołuje gwałtowny dyskurs społeczny, jest już nie sam wirus, a szczepionki. Jest już kilka, a informacje o jednych są pozytywne, o innych zróżnicowane... Czy i czym się szczepić, by było najbezpieczniej?
Czy? Oczywiście, bezwzględnie koniecznie. Czym? Szczepionkami, które zostały zatwierdzone przez WHO i Europejską Agencję Leków. Które to są – ogólnie wiadomo. Każdy zaszczepiony to zmniejszenie puli osób wrażliwych, a to oznacza zmniejszany krąg zakażeń. I tylko tą drogą będzie możliwe zatrzymanie pandemii.
Ja
A są dane w rozbiciu na zgony z powodu wirusa i z udziałem chorób współistniejących? - Wydaje się, że nie jest to aż tak istotne... Hahaha!