Pielęgniarka Roksana Kołodziejska z Oddziału Wewnętrznego I w Szpitalu Powiatowym w Szczytnie wygrała powiatowy etap plebiscytu medycznego Hipokrates 2024 w kategorii pielęgniarka/pielęgniarz roku. To jednak tylko pretekst do rozmowy o jej pasji, podejściu do pacjentów i pielęgniarstwie w ogóle.
To kolejna okazja do poznania miejscowych medyków na łamach gazety, zamiast z konieczności w szpitalu. Pani Roksana to 30-letnia szczytnianka, mama 7-letniego synka, o którym sama mówi “fantastyczny młody człowiek”. Pielęgniarka studia ukończyła na AWF w Warszawie. Od 2016 roku pracowała przez rok w Centrum Zdrowia Dziecka, przez trzy lata w jednostce wojskowej, przez rok w przychodni Elmed w Szczytnie i od ponad dwóch lat pracuje w szczycieńskim szpitalu. Zwyciężyła w głosowaniu w powiatowym etapie plebiscytu Hipokrates 2024 i dostała się do etapu wojewódzkiego. I choć nie udało się jej przejść do etapu ogólnopolskiego, to nie konkursy są w tej opowieści najważniejsze, a codzienna praca pani Roksany, w którą wkłada serce. Ta wytatuowana miłośniczka rockowych koncertów ma w sobie dużo empatii i łagodności, tak potrzebnej w pielęgniarstwie.
Jak to się stało, że dziś jest pani pielęgniarką? Myślała pani o tym od dziecka, czy przyszło to z czasem?
Od zawsze chciałam nią być. Zależało mi na tym, by moja praca wpływała na drugiego człowieka. Uwielbiam ludzi, lubię pracę z ludźmi. Można powiedzieć, że urodziłam się pielęgniarką. Ważne jest też dla mnie, że ta praca dotyka kwestii ważnych, jak życie, czy zdrowie. Wcześniej pracowałam w raczej spokojniejszych miejscach, jak np. przychodnia, ale, choć się obawiałam, to odważyłam się przyjść do pracy w szpitalu i nie żałuję.
Nie było “planu B”?
Nie. Nie potrafię sobie wyobrazić czegoś innego. No, może gdyby ewentualnie szukać czegoś pokrewnego, to skłaniałabym się ku ratownictwu medycznemu.
Pielęgniarstwo to, jak rozumiem, nie tylko zabiegi i umiejętności czysto techniczne, ale pewnie przede wszystkim kontakt z drugim człowiekiem, często niełatwy. Jak się pani w tym odnajduje?
Tak, to intensywne zajęcie. Czasem przesuwa się granice swojej wytrzymałości, ale mnie pomaga, czy ratuje w tej pracy uśmiech, cierpliwość i empatia. Kiedy mam gorszy czas, to zostawiam to przed bramą szpitala. Pacjent nie zasługuje na to, by przenosić na niego jakieś trudne emocje. Chorzy cierpią, często są przerażeni, bywa, że odczuwają niechęć do personelu, czy mają swoje roszczenia, ale staram się ich zrozumieć i pamiętać, że często te postawy mogą być spowodowane ich chorobami, z którymi się zmagają. To bardzo wymagająca praca, ale staram się robić wszystko, żeby danego pacjenta nie zawieść. Jeśli chodzi o nadmiar emocji, to rozładowuję go na strzelnicy. Choć jestem raczej spokojną osobą.
Strzelnica, no proszę, a jak już jesteśmy przy zainteresowaniach to co jeszcze?
Lubię koncerty, punk rocka, na czele ze swoim ulubionym zespołem Koniec Świata. Uwielbiam też gotować.
A przy tym wszystkim pielęgniarstwo, którym, jak zgaduję, również żywo się pani interesuje?
O tak, tu trzeba być na bieżąco. Rozwijam się, bo stale wchodzą jakieś nowe wytyczne, przeglądam badania, czytam na ten temat. Wszystko po to, żeby robić pielęgniarstwo na wysokim poziomie, bo ten zawód na to zasługuje. To w ogóle wieloaspektowa praca. Choć w tym zawodzie można pracować w szpitalach, przychodniach, czy szkołach, to wspólnym mianownikiem zawsze jest człowiek. Pielęgniarstwo bardzo się rozwinęło. Mamy wiedzę, umiejętności, kompetencje, pracujemy na zasadzie partnerstwa z lekarzami. Bierzemy udział w leczeniu pacjenta, nie tylko w pielęgnacji. Lekarze często biorą pod uwagę nasze sugestie, wynikające z naszego kontaktu z pacjentami. Jesteśmy takim spoiwem pomiędzy lekarzem, a pacjentem.
I pani praca została doceniona w plebiscycie Hipokrates, gdzie wygrała pani etap powiatowy…
Byłam bardzo zaskoczona wynikiem głosowania. W ogóle samym zgłoszeniem mnie do konkursu. Rodzina to zauważyła i mi powiedziała. Chyba musiał zgłosić mnie jakiś pacjent. Wynik plebiscytu jest dla mnie czymś miłym, choć ja w tym czasie po cichu robiłam po prostu swoje.
A jak pacjenci, zwłaszcza starsi, reagują na pielęgniarkę z tatuażami, bo pewnie nie są przyzwyczajeni?
Muszę przyznać, że nie boją się moich tatuaży. Czasem mówią, że mam na rękach ładne kwiatki i mogłabym je pokolorować (śmiech). Na naszym oddziale są głównie pacjenci geriatryczni i obawiałam się, że mogą podchodzić do tego sceptycznie. Ale pozytywnie się zaskoczyłam. Nie spotkałam się z ich strony z negatywnym komentarzem na ten temat.
Ci pacjenci wymagają pewnie odpowiedniego podejścia. Skąd pani czerpie cierpliwość do codziennej pracy z pacjentami?
Nie mam pojęcia skąd. Choć ta cierpliwość i spokój często ratują tę pracę, są niezbędne. Dla nas szpital to jest drugi dom tak naprawdę. Bywa, że tu, wśród pacjentów spędza się święta. Na oddziale jest 45 łóżek, więc jest się kim zająć. To, co uwielbiam w naszym zawodzie, to potrzebę kreatywności. Jesteśmy MacGyver’ami naszych czasów (śmiech). Codzienne sytuacje wymagają czasem wychodzenia poza schemat i radzenia sobie z nimi w kreatywny sposób. Obejdziemy coś trzy razy, ale dojdziemy do celu (śmiech).
Pod koniec zapytam o najtrudniejsze. Praca wiąże się pewnie z sytuacjami ciężkimi emocjonalnie. Miała pani okazję takich doświadczyć?
Kiedy pracowałam na oddziale onkologicznym z dzieciakami nauczyłam się kontrolować swoje emocje, by nie obarczać nimi młodych pacjentów. Choć wiadomo, że przenosimy wrażenia z pracy do domu. Jest też taka potrzeba przegadania tego czasem z drugim człowiekiem. Ważnym tematem jest śmierć, którą trzeba, uważam, oswoić, jako naturalny proces, co jednak okazuje się najtrudniejsze. Staram się wspierać rodziny, rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać… Na pewno zawsze będę odczuwała duży respekt przed śmiercią.
Doświadczyła pani śmierci pacjenta?
Bardzo często byłam przy pacjencie, kiedy umierał. Trzymałam wtedy taką osobę za rękę. Nieraz zdarzyło się, że spędziłam noc przy pacjencie, bo wiedziałam, że ta osoba tego potrzebuje. Myślę, że śmierć wciąż jest tematem tabu, a bardzo bym chciała, by ludzie mieli większą świadomość, jak śmierć wygląda i oswoili się z nią. Warto się nad tym tematem pochylić.
Wydaję mi się, że,,ślizganie,, będzie frajdą dla dzieciaków w tak nie zapomnianej do końca ich życia atmosferze świąt.Oczywiście miasto musi odpowiednio lodowisko udekorować.
Warchol
2024-11-20 13:46:48
Ciekawe , co powiecie , gdy za kilka lat subwencje ekologiczne traktowane obecnie jako \"marchewka\" zostaną obcięte ,lub wycofane z uwagi na biedę budżetową.?
Andrzej
2024-11-20 10:35:58
Mam pewną wątpliwość. Otóż jak dotrzymują słowa politycy wszystkich opcji już wiemy. Czy ktoś bierze pod uwagę fakt ,że przy obecnej mizerii Budżetu, a przyszłość może być jeszcze czarniejsza , subwencja ekologiczna zostanie okrojona lub zlikwidowana.? A Park zostanie ,ze wszystkimi tego konsekwencjami. Następni politycy powiedzą: Sorry- to nie ja obiecywałem. Sam jestem leśnikiem i leży mi na sercu ochrona przyrody, ale jestem przeciwny , aby ludzie z Warszawy z 7-go piętra w bloku \"urządzali\" życie tubylcom -czasem wbrew ich woli. Podejście obecnego kierownictwa Ministerstwa Klimatu nie wskazuje na analizę przyszłych skutków swoich planów. Przepraszam za porównanie ,ale najbardziej mi się to kojarzy z \"Rewolucją kulturalną \"w Chinach. Co z tego wyszło ,ludzie interesujący się historią i polityką wiedzą. Pozdrawiam.
Andrzej
2024-11-20 10:26:15
Widać że ojciec z matką sami jeszcze nie dorośli,kto takiemu żółtodziubowi takie auto daje,może auto tatusia,ale widać że tatka jak na coś takiego pozwala to też nie powinien takim jeżdzic bo jeszcze mleka z pod nosa nie wytarł,chyba że szczeniak sam powinął tatusiowi furę bez jego wiedzy
Kubek73
2024-11-20 10:22:41
Mniej szczęścia miał młody kierowca osobówki pod Ostródą.
Niki.
2024-11-20 09:39:22
A widziano ławki w okolicach szkoły z oddziałami integracyjnymi
Tytus
2024-11-20 09:12:23
Podziwiam aktualnego Wójta za cierpliwość. Darmowa pasza i lewe interesy skończyły się.... wścieklizny dostali. Znam takiego letnika (bogacza), który wcześniej reprezentował prawo i sprzedał się za dwa zestawy obiadowe, szkolne z dostawą do domu - od wczesnej wiosny do późnej jesieni, pięć dni w tygodniu. Proceder trwał minimum 2-lata. Bogate szkolnictwo można doić.
Wiesława Kowalewska
2024-11-19 21:35:13
Ale o co chodzi z tym ułatwieniem dostępu? To wygląda na to, że np ludzie pracujący w MOS mają utrudniony dostęp do pracy że względu na fatalna lokalizację???
Tytus
2024-11-19 20:13:39
A dokąd w końcu poszły ławki z tej strefy? Bo były różne pomysły.
Tutejsza
2024-11-19 16:59:29
Wójt \"wszystko mogę \" już oszczędza na remizę, lekarzy i inne puste obietnice. Zaczął od gaszenia oświetlenia a gdzie bezpieczeństwo mieszkańców (priorytet w kampanii) !!!!
Wyborca
2024-11-19 16:24:48