Sobota, 7 Czerwiec
Imieniny: Laury, Laurentego, Nory -

Reklama


Reklama

Jej żywioł – taniec i ludzie


Rodowita szczytnianka z zagranicznymi epizodami – tyle wiem. A w szczegółach?

 

Jak każdy. Urodziłam się w miejscowym szpitalu, później szkoła podstawowa nr 2, chociaż zaczynałam w „jedynce”. Ale rodzice przeprowadzili się w inne miej...


  • Data:

Rodowita szczytnianka z zagranicznymi epizodami – tyle wiem. A w szczegółach?

 

Jak każdy. Urodziłam się w miejscowym szpitalu, później szkoła podstawowa nr 2, chociaż zaczynałam w „jedynce”. Ale rodzice przeprowadzili się w inne miejsce i bliżej mi było do „dwójki”. Jeszcze później – 6. Liceum Ogólnokształcące w Olsztynie – szkoła o profilu sportowym.

 

Dlaczego akurat Olsztyn?

 

Bo tam mogłam rozwijać swoje sportowe pasje, a tu na miejscu nie bardzo miałam jak. Grałam w siatkówkę w ramach zajęć szkolnych, ale już tańczyłam. Przez cały okres nauki w podstawówce uczestniczyłam w zajęciach tanecznych w MDK i pod okiem Danusi Jasińskiej ćwiczyłam tańce w parze. A w ogóle zaczęło się od baletu. Siedziałam w ławce, w pierwszej klasie i obok przejeżdżał samochód, który z głośnika zapraszał na zajęcia baletu. To sama, a właściwie z zaciągniętą za rękę młodszą siostrą, z ul. Pasymskiej, poszłam do tego MDK, żeby zobaczyć o co chodzi z tym baletem. Siostra nie bardzo chciała, ale zostałyśmy. To trwało rok. Wtedy istniała też już „Gramma”. Byłam za mała, żeby brać udział w zajęciach, ale podglądałam, jak ćwiczą, jak tańczą. To mnie fascynowało. Później już były te wspomniane zajęcia z Danusią Jasińską. I dla tańca wybrałam liceum w Olsztynie. Tam zapisałam się do szkoły „Miraż”, z tańcem towarzyskim. Jako 14-latce trudno mi było dobrać sobie partnera. Zrezygnowałam po 4 miesiącach, bo nie było sensu tańczyć w parze z koleżanką i dogonić poziom, jaki był w tej szkole. Zapisałam się na zajęcia tańca nowoczesnego, prowadzone w szkole, a poza szkołą – skończyłam też, jako licealistka, kurs modelek i fotomodelek i wiele razy uczestniczyłam w różnych pokazach jako modelka, zdobywając zresztą pierwsze swoje pieniądze.

 

To był początek kariery?

 

Takim początkiem to chyba była „Interkociołnad” - pokazy talentów dzieciaków, mieszkających w olsztyńskich internatach. To był pomysł uczniów i przez nas przeprowadzony. Byłam odpowiedzialna za całą choreografię. Impreza była wielka, w „Uranii”, która wtedy pękała w szwach. W tym czasie z klubu Akces, który opiekował się modelkami, odeszła choreografka, która mnie zaproponowała na swoje miejsce. I tak zajęłam się modelingiem. To nie wystarczało na w miarę swobodne życie, a rodzice nie mieli z czego, by mnie wspomagać, więc z magnetofonem biegałam po olsztyńskich podstawówkach, gdzie uczyłam dzieci tańca towarzyskiego. W międzyczasie związałam się też z MDK-iem, moje pomysły dotyczące modelek, baletu i tańca podobały się ówczesnemu dyrektorowi Tadeuszowi Grzeszczykowi. W pierwszym kursie modelek uczestniczyło dokładnie 25 dziewczyn i chłopaków, z których 5 dostało dyplomy, a pozostałe – zaświadczenia. W gronie tych pierwszych pięciu dyplomowanych modelek była między innymi Emilia Raszyńska, znana później wicemiss Polski.


Reklama

 

Ale przyszedł czas rozstania ze Szczytnem. Czym spowodowany?

 

Głównie brakiem możliwości rozwoju. Sporo się działo, ale to nie dawało pieniędzy na podstawowe życie. A mi się marzyła dobra, choreograficzna szkoła, zwiedzanie świata itp. Zaraz po maturze pojechałam z koleżankami do Włoch, gdzie spędziłam 4 lata. Po powrocie do Polski zatrzymałam się w Warszawie, gdzie koleżanka zaproponowała mi pracę, a i możliwości były większe. W 2000 roku więc – stolica, rok później – ślub, rok później – powrót do Szczytna i narodziny syna. I dylemat – co tu robić. Ale skoro wróciłam do domu, to uznałam, że warto wrócić do pasji i marzeń z dzieciństwa. Otworzyłam więc firmę „Body-Fit” i podjęłam studia na kierunku fizjoterapia.

 

Dziś, gdzie się człowiek nie obróci to jakiś fitness, siłownia czy inny tego rodzaju przybytek. Dziesięć lat temu chyba nie było jeszcze takiej mody?

 

Chyba zawsze było zapotrzebowanie na zdrowy tryb życia, a ja do tego bardzo chciałam być wśród ludzi. Zawsze byłam aktywna, lubiłam ruch, a zapotrzebowanie też było. Już w Szczytnie można było uczestniczyć w zajęciach aerobiku na przykład. Nakręcały też media, bo w tym czasie bardzo dużo różnych programów propagowało właśnie aktywny tryb życia, zajęcia dla kobiet, podczas których mogły one nie tylko utrzymać zdrowie, ale i atrakcyjną sylwetkę czy urodę. Sama zresztą też takich zajęć i ruchu potrzebowałam, bo po porodzie zostało mi sporo zbędnych kilogramów. Miałam jednak inny pomysł na to wszystko, niż zwykły aerobik.

 

Jaki to był pomysł?

 

Może bardziej chodziło mi o wprowadzenie mojego stylu w te zajęcia. W Szczytnie, jako bezrobotna, otrzymałam dofinansowanie na uruchomienie działalności. Nakupowałam profesjonalnego sprzętu, jakiego w mieście jeszcze nie było i wprowadziłam formy zajęć, których też nikt wcześniej nie prowadził. Obawiałam się, że nikt do mnie nie zajrzy, a na pierwsze zajęcia przyszło aż 40 osób. Zainteresowanie nie maleje, podobnie jak i moja edukacja. Cały czas sama się uczę, poznaję nowe techniki, kończę kolejne kursy i cały czas wprowadzam nowe rodzaje zajęć.

 

Prowadzenie własnej firmy wymaga sporo czasu. Jak to połączyć jeszcze z pracą zawodową?

 

Reklama

Można, jak się chce. Zajęcia w firmie nieustannie cieszą się zainteresowaniem, pracy nie brakuje, ale mi jakby czegoś brakowało, więc szukałam. Doszłam do wniosku, że ciekawym, spełniającym mnie już do końca doświadczeniem, będzie też praca z osobami niepełnosprawnymi. Dlatego podjęłam pracę w ŚDS. To jakby inny świat, inni ludzie, daję im swoją wiedzę i umiejętności, ale i oni dają mi bardzo wiele: inne spojrzenie na świat, nowe doznania, mnóstwo fantastycznych, pozytywnych emocji i dodatkowej życiowej energii. Tak już jest, że jak się coś robi z pasją i widzi, że inni tego potrzebują, czyli gdy robi się to, co sprawia innym przyjemność i zadowolenie – to jakby dostaje się skrzydeł, nabiera chęci, by robić, robić, robić, dawać, dawać... To nie zawsze idzie w parze i niekoniecznie łączy się z jakimiś profitami finansowymi, ale ponad te profity wyrasta ciągły, ciepły, przyjacielski, a wręcz rodzinny związek z wieloma fantastycznymi ludźmi. Owszem, zdarzają się przypadki, kiedy takich więzi nie daje się nawiązać, a wielkie nadzieje okazują się wielkim rozczarowaniem, ale cóż – życie jest jedno, a ludzie różni. Na starość chciałabym prowadzić gospodarstwo agroturystyczne, jeśli zdrowie mi na to pozwoli. Ale przecież obecną pracą w końcu staram się o to, by mi to zdrowie długo dopisywało, podobnie jak i innym mieszkańcom Szczytna.

 

Pasja, która pochłania całe dnie... Co na to rodzina, bo chyba częściowo odbywa się to jej kosztem?

 

Ale to właśnie rodzinie zawdzięczam to, że mogę się realizować w swoich rozlicznych zajęciach. Mam ich pełne wsparcie, a przede wszystkim nieustanną miłość, która – podobnie jak moi już bardziej przyjaciele niż klienci – dodaje mi skrzydeł. A może to mój optymizm i zaangażowanie są aż tak zaraźliwe, że rodzina nimi przesiąka? Mąż mnie wspiera na każdym kroku, akceptuje moje „dziwactwa”. Znamy się od czasów liceum, już w szkole byliśmy parą. Później nasze drogi na kilka lat się rozeszły, ale odnaleźliśmy siebie ponownie i może przez to, że pokonaliśmy te życiowe przeszkody, nasz związek jest bardzo silny.



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama