Eugenia Pac z Witowa ma 81 lat. Gdy staruszce nikt z urzędników gminnych i wojewódzkich nie chciał pomóc w ratowaniu łabędzia, odmówili jej nawet strażacy, zamówiła taksówkę, która przywiozła ją do zakładu fotograficznego w Szczytnie. Tam wywołała zdjęcia, na którym widać ptasią mękę. I z nimi pod pachą, aby udowodnić, że mówi prawdę wpadła do redakcji „Tygodnika Szczytna”. - Jesteście chyba moją ostatnią nadzieją – powiedziała.
Historia pani Eugenii jest naprawdę niesamowita. Od końca ubiegłego roku opiekowała się dwoma małymi łabędziami, które najprawdopodobniej za późno się wykluły i nie były w stanie samodzielnie odlecieć do ciepłych krajów.
- Gdy pogoda była w miarę, to ja, ale i inni mieszkańcy Witowa coś tam podsypywaliśmy i ptaki miały się nie najgorzej – opowiada. - Gdy zaczęło mrozić łabędzie wyglądały coraz słabiej i wiedziałam, że potrzebna jest fachowa opieka. Dzwoniłam do gminy, ale tam powiedzieli mi, że nie są od tego. Że skoro ptaki są na wolności, to nic im nie będzie. Pani urzędniczka powiedziała, abym zadzwoniła do ochrony środowiska do Olsztyna. Zadzwoniłam. Tam odesłali mnie z powrotem do gminy. Aż mi się płakać chciało, że tak mnie traktują.
Urzędniczą przepychankę zwieńczył zgon
Podczas tej nierównej walki jeden z łabędzi zdechł. - Nie mogłam uwierzyć, że jest aż taka znieczulica wśród ludzi – mówi pani Eugenia. - Zadzwoniłam do straży pożarnej, ale tam powiedzieli mi, że nie mają odpowiedniego sprzętu, aby po łabędzia dostać się na jezioro. Walczyłam o życie tego ptaka jeszcze w piątek, sobotę i niedzielę. Dzwoniłam, gdzie mogłam, wielokrotnie do naszego urzędu. Jedna z urzędniczek powiedziała mi, że przyjadą, jak ptak będzie przymarzał do jeziora. „Tak, wtedy to chyba przyjedziecie, aby wziąć go już sobie na obiad” - pomyślałam. To było karygodne. Wiedziałam, że dłużej nie mogę czekać, bo i ten drugi łabędź nie przeżyje. Zamówiłam taksówkę i przyjechałam do Szczytna.
„Ratunku, czwarta władzo!”
Pani Eugenia najpierw w zakładzie fotograficznym wywołała zrobione przez siebie zdjęcia, aby pokazać, jak wygląda sytuacja. A potem, w poniedziałek, 11 stycznia, wpadła do redakcji „Tygodnika Szczytno” z prośbą o pomoc.
- Jesteście ostatnią moją nadzieję, aby Bazia, bo tak nazwałam tego łabędzia, przeżyła – mówi.
Nie mieliśmy wyjścia, zaczęliśmy działać. Pominęliśmy jednak gminnych i wojewódzkich urzędników, którzy zabarykadowali się w swoich urzędach i średnio chciało im się ruszać gdzieś dalej, aby sprawdzić sytuację na miejscu, bo przecież koronawirus. Skontaktowaliśmy się z „ptasią strażniczką” z gminy Wielbark, o której kiedys pisaliśmy na naszych łamach. Opowiedzieliśmy historię pani Eugenii i łabędzia Bazia.
- Już organizuję pomoc – usłyszeliśmy w słuchawce telefonu od Barbary Link, która nie zastanawiała się ani chwili. - Mój współpracownik jedzie już do Witowa, ja też dojadę, jak tylko zaklepię miejsce w Ośrodku Rehabilitacji Ptaków Dzikich w Bukwałdzie prowadzonych przez Fundację Albatros.
Łabędź pod fachową opieką
Już w poniedziałek, o godzinie 17, łabędź Bazia został wyciągnięty z zamarzającego stawu i ruszył w drogę do ośrodka w Bukwałdzie.
- Widać było, że mieszkańcy Witowa dbali o niego, jak mogli, ale był w bardzo złym stanie. Myślę, że gdyby nie determinacja pani Eugenii i jej akcja ptak nie przeżyłby najbliższych dni – mówi Barbara Link, ptasia strażnicza z Fundacji Albatros. - Należą się jej ogromne brawa za wytrwałość. Jestem pełna podziwu, że ta 81-letnia staruszka nie dała się pokonać urzędnikom i temu systemowi, który, co tu dużo mówić swoją bezdusznością jednego łabędzia już zabił, a drugiego skazał na niechybną śmierć.
M
Brawo dla Pani Eugenii, wspaniałomyślna kobieta, przykro tylko że aż tak trzeba walczyć
dr
Wspaniała kobieta. A o indolencji urzędników wszelkich szczebli to już się nawet pisać nie chce. Praca na zasadzie 3P- do piętnastej, do piątku , do pierwszego. Znajdą milion argumentów na to , że nie mogli postąpić inaczej, a zabrakło po prostu empatii.