Wraz z wakacjami zaczął się też zwiększony napływ gości, których mam przyjemność widzieć na Mazurach. Poza można powiedzieć „starymi”, już nieźle znającymi Szczytno i okolice, zdarzają się też i mazurscy debiutanci. Jest się w tym roku czym pochwalić, więc z dumą jak na mieszkańca Szczytna przystało prowadzę świeżaków po odnowionych zabytkach, wdrapuję znów na wieżę ratusza czy podziwiamy wspólnie galerie bajkowych rzeźb przy plaży. Zresztą sam szczycieński „szlak pofajdoków” jest już atrakcją samą w sobie i jak zawsze spotyka się z uznaniem.
Miałem też, jak do tej pory kilka chwil, kiedy się musiałem cokolwiek za moje miasto wstydzić. Spacer ulicą Odrodzenia w kierunku nowej galerii zakłócił nam akurat powiew dość silnego wiatru. Chodniki na tej ulicy nie wiem kiedy były ostatnio sprzątane, bo podniosły się chmury kurzu i zawirował zalegający tam chyba od zimy piasek. Pod murami i przy krawężnikach nagromadziły się warstwy petów, o których nie da rady nałgać gościom, że to historyczne krzyżackie „lulki” pozostawione decyzją konserwatora zabytków.
Nie obchodzą mnie anse pomiędzy władzami miasta, a firmą odpowiedzialną za oczyszczanie. W porównaniu z latami ubiegłymi na ulicach w centrum jest po prostu bałagan i żadne wciskanie kitu nic nie pomoże. Jaki koń jest każdy widzi. Szkoda, że kawki na razie odpuściły i hiper nowoczesne urządzenie do zmywania chodników jakoś nie może się wykazać. Pan, który biega przed nim polewając chodniki wodą z wiaderka może odpocząć. Podobnie wygląda nawierzchnia w okolicach dworca PKS i „rolnika” po drugiej stronie ulicy. Uwagę gości starałem się odwrócić odwołując się do ich poczucia humoru. Na szczęście nawinął się jeden z lokali gastronomicznych, przed którym na czarnej tablicy wymalowano kredą informację, iż serwuje się tam „dania polskie”.
Fakt, figurujących na pierwszym miejscu flaków nigdzie poza naszym krajem w menu nie widziałem. Specjalność krajowa bez wątpienia. Niżej zaś oferowano m.in. leczo, hamburgery, hot dogi, tosty i kebab. Wszystko polskie, jak wiadomo od wieków. Można było pożartować i wykorzystując sytuację zaprosić towarzystwo do jedynej w mazurskim było nie było mieście smażalni ryb, gdzie dla każdego znalazło się coś smacznego. Ryby były niewątpliwie polskie. Naprawdę nie pomoże strojenie miasta w kwiatki, kiedy kożuch po zimie nie wytrzepany. Udawanie, że jest inaczej niż każdy to widzi stało się naszą nie tylko lokalną, ale i ogólnokrajową grą w durnia.
Zastanawiałem się nad tym dziś rano oglądając w telewizji konferencję prasową lidera jednej z partii. W tle miał stację benzynową z widocznymi horrendalnie rosnącymi cenami paliwa. W trakcie konferencji nagle zamigotały na tablicy cyferki i pod okiem kamer cena paliwa spadła aż o 15 groszy. Nie przypuszczam, że decyzję w tej sprawie podjął aż sam wszechwładny i uniwersalny prezes „wszystko mogę” Obajtek. Albo osoba prowadząca stację wyszła przed szereg, wywindowała cenę powyżej sugerowanej przez koncern i przestraszyła się konsekwencji, albo, co jeszcze gorzej, dostała pilny telefon „z góry” nakazujący taki myk. Głupiej nie można? Można.
Jak by nie było tzw. decydenci mali i wielcy tak przyzwyczaili się do traktowania nas jako ciemną masę dającą się sterować najgłupszymi trikami, że nawet nie próbują już udawać. Rżną nas na całego i bynajmniej nie na oślep, tylko z ukierunkowaniem na własne głębokie kieszenie. Zauważył to ze zdziwieniem prezes innej partii i nakazał, aby nie obsadzać krewnymi i znajomymi królika ciepłych posadek w radach nadzorczych licznych podległych państwu firm. Już byłbym prawie uwierzył, że jest to w końcu jakiś przejaw propaństwowego myślenia, bo w końcu w takiej radzie powinni zasiadać niewątpliwi fachowcy.
Tyle że uzasadnił tę rozpaczliwą próbę ratowania wizerunku dojnej zmiany nie względami racjonalnej gospodarki, a niebezpieczeństwem utraty poparcia ze strony suwerena. Durny on (suweren rzecz jasna, nie prezes), bo durny za miskę ryżu z masełkiem od czasu do czasu, gotów zapieprzać, ale w końcu zdarza mu się czasem porównać rzeczywistość z kitem wciskanym przez „narodowe” media. I rachunek, nie tylko na stacji benzynowej, coraz częściej się nie zgadza. Chyba trzy mniej więcej lata temu komentowałem w tym miejscu wypowiedź naszego lokalnego wodza partii prezesa. Na pytanie dziennikarza, dlaczego najbliższą rodziną obsadza lukratywne państwowe stołki z rozbrajającą szczerością wyznał, że fachowość nie jest najważniejszym kryterium przy decyzjach kadrowych. Najważniejsze, aby wszędzie byli sami swoi. No cóż, minęło parę lat i jak się okazuje partyjna nomenklatura zaczyna uwierać.
Wiesław Mądrzejowski (wiemod@wp.pl)
wiesław mądrzejowski
Szanowny tchórzu ukrywający się pod ksywą \"mario\", a tak konkretnie o co chodzi? Leczo jako polskie danie, brudne chodniki czy nepotyzm przy obsadzaniu stanowisk przez dojną zmianę?
mario
Oj, już zapomniał pan Mądrzejowski, jak jego komunistyczni kumple traktowali \"ciemną masę\". Czyżby postępująca amnezja?