Sobota, 27 Lipiec
Imieniny: Aureliusza, Natalii, Rudolfa -

Reklama


Reklama

Etyka, humor i koleżeństwo... - felieton Leszka Mierzejewskiego


Gdy przybywa lat, to życie staje się trudniejsze i uciążliwsze. Gdy przychodzi starość, to życie staje się upierdliwe i umęczone, ale wówczas wspomnienia z młodości nabierają urody i blasku. Gdy nadchodzi czas odejścia, to niejeden stwierdza, że jednak warto było żyć z etyką, humorem i mieć wokół przyjaciół. Pamiętam na ten czas humor o bardzo wiekowych kompanach, którzy przy herbatce ziołowej wspominali dawne, dobre czasy. Pewnego dnia jeden z nich, zerkając do podręcznego kalendarzyka, stwierdził, że za parę dni przypada jego siedemdziesiąta rocznica ślubu.



– I co planujesz? - pytają koledzy. - No… przypominam sobie, że w sześćdziesiątą rocznicę zawiozłem żonę do pensjonatu na Mazury, więc muszę ją już przywieźć..

 

Etyka to dział filozofii zajmujący się badaniem moralności i tworzeniem systemów myślowych, z których można wyprowadzić zasady moralne. Potocznie mówi się o niej, że jest to ogół norm, często zwyczajowych, kierujących postępowaniem w sprawach związanych z mądrością życia. Stanowią kompas przy podejmowaniu właściwych decyzji i działań, dają poczucie sensu, budują dobre relacje między ludźmi...

 

Tyle definicja, a resztę dopisuje życie przez nieustanny proces zmian, jak w każdej dziedzinie. Etyka udoskonalana była przez kolejne pokolenia, stała się z czasem jednym z fundamentów prawa społecznego, aczkolwiek znaczna jej część pozostała i funkcjonuje po naszych ojcach i dziadkach w formie niepisanej, zwyczajowej.

 

Wystarczy przystawić ją do pojedynczego człowieka, konkretnej postaci, wówczas nabiera przejrzystości. Jeszcze nie tak dawno, gdy pracowałem zawodowo, byłem uzależniony od przełożonych, musiałem wysłuchiwać: co mi wolno, co jest mi zakazane. Teraz, gdy jestem niezależnym emerytem i gdy rozważam jakiś dylemat z etyką związany, kieruję swą myśl wyłącznie tam, gdzie słuszność, gdzie dobro większości.

 

Etyka mówi, że w swoim towarzystwie wszyscy jesteśmy przyjaciółmi, jesteśmy sobie równi, bez „tytułomanii”. W 1999 roku, kurując się w sanatorium w Krynicy Górskiej, poznałem niesamowicie bogatego kuracjusza z Austrii (polskiego pochodzenia). Posiadał jeden feler: był wyjątkowo niskiego wzrostu.

 

Zaprzyjaźniliśmy się, wyglądaliśmy jak Pat i Patachon. Bez przerwy, w żartach wypominał mi, że jak stanie na swoim portfelu, to będzie o głowę wyższy ode mnie. Pomimo że był „z metra cięty”, w przeciwieństwie do innych „kurdupli” nic sobie nie ujmował, był przyjazny i dowcipny. Co jakiś czas żartował, że ma niesamowite powodzenie u kobiet, bo sięgnął z niskiej półki.

 

Faktycznie to jego portfel pomagał mu w urodzie. Na pamiątkę wręczyłem mu jego karykaturę, narysowaną ołówkiem i pomalowaną kredkami. Kilka lat później, będąc w Austrii, odwiedziłem go w jego posiadłości, pod Wiedniem. Mój obrazek w przepięknej ramce wisiał w głównym salonie, na zaszczytnym miejscu, wśród drogocennych malowideł.

 

Oświadczył mi, że wszystkie je ceni, ale najbardziej swoją karykaturę. Mam w Szczytnie wielu kolegów, niektórzy naburmuszyli się na mnie, za przypisywane sobie humory rysunkowe zamieszczane w naszych lokalnych gazetach. Na przykład jeden z nich wziął do serca rysunek, na którym postać ma rude włosy.

 

Cała jego rodzina, od tego czasu krzywo na mnie patrzy, pomimo że ten humor kogoś innego dotyczył. Inny z kolegów niepotrzebnie najeżył się dopasowując swoją posturę do karykatury z odznaczeniami. Któryś tam rysunek zawadzał kolejnemu koledze, dopiero gdy mu, nie bez trudu, wyjaśniłem, że to przecież humor - ochłonął. Jeden z moich przyjaciół, odwieczny radny, gdy go kilka lat temu narysowałem z innymi radnymi z klubu, to nie wiem dlaczego karykaturę ukrył głęboko w szufladzie.

 


Reklama

Więc zastanawiam się, dlaczego niektórym tak ciężko powiązać etykę z humorem, nie wspominając o sentencji Ignacego Krasickiego: "Prawdziwa cnota krytyk się nie boi..." Ale to okruszek wśród głazów, bo gdy patrzę na waśnie wśród posłów RP, na poczynania skrzywdzonych polskich rolników, na sposoby wymuszania swojej racji przez kobiety, w większości, które już nie mają szansy zajścia w ciążę, czy też na nielogicznie strajkujących taksówkarzy twierdzących, że za marne grosze jeżdżą - to nasza powiatowa polityka samorządowa jest namiastką powyższej ściemy.

 

Wybrane przykłady, a w szczególności poczynania naszych posłów niwelują wymuszanie szacunku, tu u nas, na nizinach. Po co nam etyka, mądrość, dobroć, miłość bliźniego i poszanowanie wszelkich odmienności, jeżeli ci na piedestale robią wszystko na przekór. Uśmiecham się z politowaniem, kiedy na okrągło słyszę podszytą nienawiścią krytykę, do tego nawoływania do zrewidowania poczynań poprzedników i rządzących. Historia naszego kraju zna podobne przypadki.

 

Przecież identyczne burdy działy się za czasów Marszałka Piłsudskiego. Wówczas przeciwnicy na każdym kroku krytykowali poczynania wodza. Aż sanacyjni spadkobiercy spuścizny po Marszałku Piłsudskim przeforsowali przed wojną uchwałę, zakazującą jakiejkolwiek krytyki swego politycznego mentora.

 

Wyrządzili mu tym ogromną krzywdę, gdyż w pewnym stopniu wygumkowano pamięć o wielkim wizjonerze i mężu stanu. Z tym, że jak świat szeroki, przy demokratycznych wyborach tworzymy grunt dla rozmaitej maści opluwaczy, którzy otrzymują do ręki dziwny atut - upoważniający ich do podważania przeciwników, którzy są w opcji wygranej. Trudne jest to do zrozumienia, ale cofnijmy się do daty przed 4 czerwca 1989 roku, do daty kiedy w Polsce trwał czas tzw. „komuny”.

 

Wówczas wybory odbywały się w białych, przepraszam w czerwonych rękawiczkach. Kampania wyborcza szła utartym szlakiem traktując o dokonaniach potencjalnych kandydatów. Zresztą nie trzeba było w skuteczny sposób docierać do odbiorców i zyskiwać ich przychylność, bo z góry przesądzony był wynik wyborów. Dziś sporadycznie, ale spotykam się jeszcze z byłym prezesem nie istniejącej już szczycieńskiej spółdzielni, która skupiała rzemieślników wszystkich branż z naszego miasta.

 

Ostatnie spotkanie z nim, uwieńczone zostało stwierdzeniem, że gdy jego wybierali i to kilkakrotnie na prezesa, to otrzymywał 100% głosów minus jeden wstrzymujący przez niego. Zresztą, w rzeczywistości „prawomocne” wybory odbywały się parę dni wcześniej w Powiatowym Komitecie PZPR w Szczytnie przy ul. Warszawskiej nr 5. Uzgadniano tam, kto zostanie prezesem, skład zarządu spółdzielni, płace itd. Taka były ówczesna rzeczywistość.

 

Wybory w tamtym ustroju były fikcją. Przypomnę starszym i zdradzę młodym jak to wówczas bywało przy wyborach do rad, do władz spółdzielczych i innych szczebli zarządzania. Biografie osób z ówczesnego życia publicznego Polski Ludowej były znane wszem i wobec i każdemu z osobna.

 

Dbała o to Polska Zjednoczona Partia Robotnicza i przy okazji sojusznicze partie Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne, bo w PRL ostatecznie ukształtował się system PZPR jako partii kierowniczej, ze stronnictwami sojuszniczymi. Każdy wybijający się członek partii ze wsi czy z miasta był odpowiednio lansowany i reklamowany na łamach prasy codziennej, zresztą partyjnej, bo innej w sprzedaży nie było.

Reklama

 

Również reklama odbywała się w pismach fachowych i specjalistycznych oraz w eterze i na ekranach telewizorów. Przed wyborami, lokalne komitety partii ustalały kolejność na listach wyborczych. Na pierwszej pozycji umieszczany był wytypowany przez partię człowiek, tzn. „towarzysz”.

 

Kampania wyborcza przebiegała pod hasłem: „Wybieramy bez skreśleń”. W dniu wyborów, w lokalu wyborczym, prawie każdy po otrzymaniu listy z nazwiskami, wrzucał ją do urny, nawet nie zerkając na jej zawartość. Kto szedł za parawan, był już na cenzurowanym. Wszystkie głosy z czystych kart otrzymywał pierwszy na liście.

 

On też wygrywał z miażdżącą ilością głosów. Frekwencja wyborcza na owe czasy była dość znaczna, gdyż każdy wolał być odfajkowany i mieć święty spokój. Pamiętam wówczas pracowałem w Zespole Opieki Zdrowotnej w Szczytnie, a mój przyjaciel Jurek J. był dyrektorem Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Szczytnie. Otrzymaliśmy propozycje nie do odrzucenia (bo partii tzn. PZPR się nie odmawiało) kandydowania na radnych miejskich. Ja zostałem ustawiony bliżej początku listy wyborczej, a Jurek na przedostatniej pozycji.

 

Wysoką pozycję zawdzięczałem faktowi, że 1. sekretarz komitetu powiatowego partii była wcześniej moim podwładnym pracownikiem. Ale to nie miało znaczenia, czy byłem drugi czy ostatni na liście. Po podliczeniu, ja otrzymałem 6 głosów, Jurek 3 – gdyż ja miałem liczniejszą rodzinę zamieszkałą w Szczytnie. Ustawiony na pierwszym miejscu naszej listy zgarnął 99,9% głosów, zostając radnym.

 

W dniu wyborów organizowane były niedzielne uroczystości na stadionie leśnym w Szczytnie przy ul Ostrołęckiej. Tam odbywały się zawody sportowe, festyny, jarmarki i przeróżne atrakcje. Pootwierane były stoiska z dziesiątkami towarów, jednak największe powodzenie miały spożywcze i naszego browaru. Pomimo niedzieli sklepy w mieście były pootwierane i w tym dniu super zaopatrzone.

 

Ludzie najpierw czynili niezbędne zakupy w sklepach mięsnych, spożywczych i z artykułami gospodarstwa domowego.

 

Następnie szli oddać swój głos i po południu czynnie uczestniczyli w uroczystościach na stadionie leśnym w Szczytnie. Innych znaczących rozrywek nie było, jedynie kino „Jurand” i telewizja z dwoma programami. No i sławetne dancingi w „Zaciszu” i „Leśnej”. Pamiętam z tamtych wyborów popularny humor o uchwale, jaką ogłosiła RADA NARODOWA:

 

- Dziury na ulicach nie będą już łatane, tylko zarybiane. Spółdzielnia Pracy im. Dzierżyńskiego w czynie społecznym wyprodukowała ponad plan sto tysięcy wędek, będą rozdawane w pierwszej kolejności dla przodowników pracy socjalistycznej.

Tekst Leszek Mierzejewski

e-mail:leszek.mierzejewski@gazeta.pl

 

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama