Piątek, 19 Kwiecień
Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa -

Reklama


Reklama

Dmuchawce, latawce i konik na biegunach


Dmuchawce, latawce i konik na biegunach

 

Tytuł, oczywiś...


  • Data:

Dmuchawce, latawce i konik na biegunach

 

Tytuł, oczywiście, nie ma nic wspólnego z promocją zabawek. To słowa piosenek, z którymi najbardziej kojarzy się Urszula. W pełnej krasie - Urszula Beata Kasprzak. I w pełnej krasie, niebawem, bo już 3 grudnia, ta piosenkarka pokaże się szczycieńskiej publiczności podczas koncertu. Zanim można będzie posłuchać jej piosenek i zanim nieliczni szczęściarze będą mogli także bezpośrednio z nią porozmawiać, proponujemy, by "poczytać" Urszulę w rozmowie z "Tygodnikiem Szczytno".

 

Trudno się rozmawia z gwiazdami estrady, gdy wszystko już zostało gdzieś kiedyś napisane czy powiedziane. Taka to już publiczna "dolegliwość" celebrytów, według współczesnej definicji - osób znanych z tego, że są znane. Czy jest pani celebrytką?

 

Chyba nie. Mam nadzieję, że jestem bardziej znana z piosenek, niż tego, co i jak robię w życiu. Staram się nie ujawniać ze sprawami innymi, niż zawodowe. Ktoś, kto mnie nie zna, łatwo może oceniać, ale to nie znaczy, że będzie miał rację, że będzie o mnie coś naprawdę wiedział. Nie jest mi potrzebne takie upublicznianie. Mam przyjaciół, mam rodzinę, mam się komu zwierzać, nie muszę się obnażać publicznie.

 

Ludzie się jednak karmią cudzym życiem, szczególnie osób znanych. Chcą znać najdrobniejsze szczegóły, często intymne. Co wiedzą o pani?

 

Wiedzą może ze 30% tego, co się dzieje w moim życiu prywatnym. Staram się unikać podawania zbędnych informacji, które z moim śpiewaniem, z publicznymi występami nie mają nic wspólnego.

 

Śpiewanie jest całym pani życiem. Słyszę, że podczas naszej rozmowy też pani nuci w przerwach...

 

Taka przypadłość. Mama miała to samo...

 

Była związana z muzyką?

Nie. Raczej tata. Był członkiem zespołu pieśni i tańca ludowego, w zakładzie, w którym pracował, w Lublinie. Przez to chyba namówił mnie do grania na akordeonie, co mnie wówczas wcale nie bawiło, bo to instrument jakby nie bardzo pasujący dla dziewczyny. Ale zapewne od tego się zaczęło. Później był fortepian, studia muzyczne. Miałam być nauczycielem muzyki, ale po dwóch latach studiów zaczęła się moja intensywna współpraca z Budką Suflera, co znacznie utrudniało naukę. Zmieniłam więc kierunek na kulturalno-oświatowy. Uznałam, że to będzie łatwiejsze, ale też nie było, bo i tu koncerty przeszkadzały. Ostatecznie po dwóch kolejnych latach zrezygnowałam.

 

Rodzice, mama - jak podchodziła do pani drogi estradowej?

 

Prowadzała mnie, jako dziecko, do ogniska muzycznego, na różne zajęcia, więc jakby dbała o mój rozwój muzyczny. Na pewno nie wiedziała nic o tym zawodzie. Dla niej ważne społecznie były inne profesje: nauczyciel, lekarz... Takie, które łączą się ze stabilizacją. Śpiewak, piosenkarz, to było dla niej coś ulotnego, wątpliwego. Jak skoncentrowałam się na koncertowaniu, a nie nauce, gdy przerwałam studia, mama była załamana, bo w jej przekonaniu moja przyszłość była bardzo niepewna, bez stałej posady, stałej pensji. Pewnie dlatego i ja sama wtedy przewidywałam, że nie będę się prezentować estradowo dłużej, niż do trzydziestki, a później się ustabilizuję: normalna praca, dom, mąż, dzieci. Wszystko zgodnie ze społecznym porządkiem.


Reklama

 

Lecz to się zmieniło?

 

I u mnie, i u mamy. Ale dopiero po moim powrocie ze Stanów. Wtedy już nie tylko śpiewałam, ale zaczęłam pisać teksty, tworzyć, zostałam członkiem ZAIKS-u. Miałam tam konto i jakąś szansę na emeryturę (śmiech), i to mojej mamie dało podstawy do przekonania, że jednak jakąś przyszłość i stabilizację będę miała nawet na estradzie.

 

A tata?

 

Nie był taki sceptyczny. Był bardziej na luzie. Sam zresztą z zespołem jeździł, więc trochę wiedział o artystycznym życiu. Zaprosił do domu Romka Lipko, lidera Budki Suflera, który był wówczas dla mnie już "starszym" panem. Obaj ustalili zasady opieki nade mną jako "podlotkiem", chociaż już przecież byłam dorosła. Tata się upewnił, że nic mi nie grozi na tej scenie i podczas koncertów, i dostałam od niego, Budka Suflera też, "przepustkę" na piosenkarską drogę.

 

Ale pierwszy sukces był wcześniej, na festiwalu piosenki radzieckiej w Zielonej Górze.

 

Tak. Podchodziłam do tego kilka razy, brałam udział w eliminacjach, ale bez sukcesów. Dopiero przy trzeciej próbie, gdy miałam 17 lat, wystąpiłam w finale, a świętej pamięci profesor Aleksander Bardini uznał, że należy mi się "Złoty Samowar".

 

I stała się pani sławna. Było to odczuwalne?

 

Na ulicy mnie nie zatrzymywano. W szkole - tak - byłam rozpoznawana, chociaż wcześniej raczej byłam cichą, skromną myszką. Inaczej też zaczęli podchodzić nauczyciele. Matematycy patrzyli przez palce, gdy nie byłam przygotowana, jakby przeczuwali, że moja droga życiowa nie będzie z matematyką związana.

 

Deklarowana "trzydziestka" minęła jakiś czas temu, a pani wciąż na estradach. Rodzinnie też jest pani związana z muzyką, bo tym zajmują i zajmowali się pani partnerzy życiowi. A dzieci? Synowie?

 

Lubią muzykę. Starszy pracuje ze mną, jeździ na koncerty, zajmuje się obsługą techniczną, dba o instrumenty, ale woli być "w tle", występy go nie pociągają. Młodszy natomiast jest w ogóle jakby z innej bajki. Domator, dobry z matematyki, trenuje pływanie. Blask reflektorów go nie mami, koncertów unika, nie lubi hałasu - jak mówi, a niektóre głośne przeboje i muzykę zna... ze ścieżek dźwiękowych w grach komputerowych. Nie jeździ z nami na koncerty, ale cieszy się, gdy my jedziemy. Ma spokój. Ale też ma dopiero 13 lat, więc nie wiadomo, czy mu już tak zostanie.

 

Przygotowanie do koncertów, próby i same koncerty - to wbrew pozorom sporo ciężkiej pracy...

 

Do której mnie zwykle jest dość trudno zagonić. Ale jak już zacznę, to z kolei trudno mnie przekonać do zrobienia sobie przerwy. Wiosną odbyliśmy jedną trasę koncertową. Teraz jest następna. Odmienna od wszystkich poprzednich. Współudział z kwartetem smyczkowym to nowe brzmienia i wiele wzruszeń, które - jak już się przekonałam - są udziałem zarówno nas - wykonawców, jak i publiczności.

 

I taki właśnie będzie koncert w Szczytnie?

Reklama

 

Też. Mam nadzieję, że mieszkańcy będą chcieli usłyszeć te przepiękne aranżacje. Mimo że jestem przecież "rutynowym" estradowcem po tylu latach koncertowania, to muszę przyznać, zupełnie obiektywnie, że ta trasa koncertowa, wspólnie z kwartetem Aukso, to wielkie przeżycie, ogrom wzruszeń, wydarzenie wyjątkowe nawet dla mnie.

 

W Szczytnie koncertowała już pani kiedyś?

 

Szczerze mówiąc - nie pamiętam. Ale pewnie tak. Przez tyle lat chyba byłam już wszędzie. Ale na pewno byłam w Szczytnie prywatnie.

 

Z okazji?

 

Miałam chyba ze 14 lat i byłam tam na koloniach. Ten pobyt najbardziej kojarzy mi się z Brekoutami i Nalepą, których wtedy słuchaliśmy pasjami, i z grą w hacle. Takie gwoździe do podkuwania koni, którymi grało się podobnie jak w kamyki. Trzeba było podrzucać i łapać.

 

Jak nie Szczytno, to może Mazury?

 

Też rzadko, niestety. Bywałam w Olsztynie, gdzie mieliśmy przyjaciół z domkiem nad Jeziorem Długim i kilka razy spędzałam u nich wakacje. Najbardziej przeze mnie ulubione miejsce, to małe jeziorko na Lubelszczyźnie, nad które zawsze jeździłam z rodzicami. I muszę, po prostu muszę spędzić nad nim przynajmniej kilka dni w roku. To szczególne dla mnie miejsce, w którym zostawiam za sobą świat, światła rampy i odzyskuję całą energię.

 

Trudno uwierzyć, że energii pani brakuje. Z pewnością widzowie będą się mogli o tym przekonać podczas pani grudniowego koncertu w Szczytnie.

 

Mam nadzieję. A energia... cóż. Każdemu czasem jej brakuje. Piosenkarze to też ludzie. Mają swoje problemy, dni wesołe i smutne. Ale tą energią napełnia mnie też koncertowanie, śpiewanie, kontakt z publicznością. Wtedy nawiązuje się taka więź, którą trudno określić słowami. Stoję na scenie i czuję, że każdy z widzów jest mi bliski, jak wieloletni przyjaciel. Z pewnością i w Szczytnie taką więź uda się nawiązać. Zapraszam na koncert, byśmy wspólnie mogli się o tym przekonać.

 

Rozmawiała Halina Bielawska

 

 

 

 

APLA

 

tête-à-tête Z URSZULĄ

i biletem na koncert

 

Chwila rozmowy prywatnej przy kawie, w skromnym gronie, to znacznie więcej niż „zwykłe” uzyskanie autografu. Szansę na tę chwilę rozmowy ma pięć osób, które nabyły bilety na grudniony koncert Urszuli.

Wystarczy z tymże biletem odwiedzić naszą redakcję: „Tygodnik Szczytno”, Plac Juranda 2/1, w najbliższy wtorek lub środę. Dokładnego terminu nie wyznaczamy. Zasada jest prosta: kto pierwszy, ten lepszy.

Koncert URSZULI i kwartetu smyczkowego Orkiestry AUKSO odbędzie się 3 grudnia, o godzinie 20. w Miejskim Domu Kultury. Bilety, w cenie 60 zł, można nabyć bezpośrednio w MDK-u lub „internetowo” na stronie: www.kupbilecik.pl



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama